Dla tych, którzy nie dali się ponieść pochopnemu wrażeniu i zostali z naszym bohaterem, obiecuję nagrodę – ogromną dawkę motywacji do robienia, co swoje. Z takim właśnie poczuciem kończy się tę książkę. Bo jej bohater to wzór człowieka, który umie pogodzić swoją pasję z pracą zarobkową i życiem rodzinnym. Wzór determinacji i w pracy, i w miłości. Wzór muzyka, który jako kompozytor realizuje swoje artystyczne wizje i jednocześnie pracuje jako organista, dyrygent, dyrektor Teatru Wielkiego czy nauczyciel muzyki, aby utrzymać rodzinę, za którą czuje się odpowiedzialny i której stara się przychylić nieba. A nie jest łatwo! I chociaż nieraz ociera się o bankructwo, to jednak udaje mu się jakoś przetrwać i zostawić po sobie nie tylko zobowiązania finansowe, ale również bogatą spuściznę artystyczną oraz wspomnienie wielkiej mężowskiej i ojcowskiej miłości.
Życie i twórczość Stanisława Moniuszki to romantyzm i pozytywizm w jednym – odrobina emocjonalnego szaleństwa z codzienną dawką rzetelnej pracy – dla dobra swoich najbliższych i dla dobra narodu. W jego twórczości przewija się z jednej strony szacunek dla tradycji i kultury polskiej , a z drugiej niezbita wiara w równość wszystkich ludzi, co w tamtych realiach nie zawsze było poglądem oczywistym (a i współcześnie są też z tym problemy). Jego biografia prowadzi do prostej konkluzji, że przy zaangażowaniu i woli naprawdę „można”. I to jest ta cenna lekcja dla nas i naszej młodzieży.
Rok Moniuszkowski już minął. Może to i dobrze, bo obecny nie pozwala świętować go na scenie i widowni Teatru Wielkiego. Mam jednak nadzieję, że wkrótce tam wrócimy, wsłuchamy się w muzykę orkiestry i głosy wykonawców operowych, a potem przy pachnącej kawie i wspaniałej bezie z kremem podzielimy się wrażeniami. I na pewno między tymi artystycznymi uniesieniami i zwykłymi przyjemnościami codziennego życia będzie też z nami Moniuszko. Będzie, bo w swoim życiu po mistrzowsku łączył jedno i drugie. Chciałabym to umieć…