Już po świętach? Po wizycie Św. Mikołaja? A co, jeśli to jeszcze nie koniec? Tak właśnie stało się w domu państwa Wetekamp. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia pojawił się w nim Św. Mikołaj i zamieszkał na cały rok, o czym opowiada powieść dla dzieci pt. „12 miesięcy ze Św. Mikołajem” Friedberta Stohnera.
Św. Mikołaj został zakwaterowany w domu jednorodzinnym przy ulicy Puszczykowej 7 na mocy listu z Urzędu ds. Bożego Narodzenia, podpisanego przez anioła Hansa-Dietera. Wprowadził się tam ze swoimi saniami, które „zaparkował” w garażu i reniferami, które wypasały się na podwórku. O wszystkim opowiada Lotte, córka właścicieli udzielonego Św. Mikokołajowi schronienia. W kolejnych 12 rozdziałach, odpowiadających miesiącom roku kalendarzowego, opisuje przygody nietypowego gościa, które stały się udziałem całej rodziny – rodziców, młodszego brata Larsa i jego przyjaciela – Magnusa. Na scenie pojawia się również sąsiadka, pani Blume, która ostatecznie zostaje Panią Mikołajową. I chociaż na wizytę Św. Mikołaja wszyscy w święta Bożego Narodzenia niecierpliwie czekają, to życie z nim pod jednym dachem przez cały rok może być uciążliwe. Gość z racji chociażby swojej postury zachowuje się w niewielkim domku na przedmieściu jak słoń w składzie porcelany. Jego zawodowe obowiązki również dają się we znaki, zwłaszcza w drugiej połowie roku, kiedy rozpoczyna się projekt „PREZENTY” i tysiące skrzatów wspomaga swojego kierownika w jego realizacji. Jednym słowem – nie jest łatwo. Wszyscy domownicy jednak wykazują się bezgraniczną cierpliwością i wyrozumiałością, ciesząc się z wizyty tak dostojnego gościa. Niestety nadchodzą kolejne święta i Św. Mikołaj po pracowitej nocy musi zmienić miejsce swojego pobytu.
Książka adresowana jest do dzieci w wieku 5-10 lat. Przygody w niej opisane nie wymagają od słuchacza lub czytelnika dużego skupienia. Język, jak przystało na dziecięcego narratora, też nie przysparza trudności. Kolorowe ilustracje na stronie tytułowej każdego rozdziału w sposób graficzny streszczają jego istotę, pozwalając puścić wodze fantazji jeszcze przed jego przeczytaniem. Tematyka pozwala na łagodne przejście ze świątecznej atmosfery do codzienności i wszystkim przypomnieć, że za rok znowu święta. A więc głowa do góry! Jeszcze tylko 12 miesięcy…
Czy wiecie, że są dzieci, które nie marzą o prezentach pod choinkę, ale o rodzicach, którzy ją dla nich przystroją i spędzą z nimi czas? Czy wiecie, że jednym z tych dzieci może być nasze własne? O tym właśnie smutnym aspekcie świąt Bożego Narodzenia jest książeczka dla przedszkolaków Katherine Rundell pt. „Świąteczne życzenie”.
Jej bohaterem jest Teodor, który w przedświąteczny wieczór sam próbuje ozdobić świąteczne drzewko. Oboje rodzice są w pracy, ulubiona opiekunka postanowiła spędzić wigilijny wieczór w domu a ta, która przyszła w jej zastępstwie, usnęła nad swoim smartfonem. Na szczęście akcja rozgrywa się w kulturze anglosaskiej, gdzie Wigilia nie jest jeszcze świętem i nie przypisuje się jej wielkiej wagi, ale prawda jest taka, że mały chłopiec oczekuje na święta samotnie, marząc o towarzystwie rodziców lub przyjaciół. „Rodzice nie mieli czasu, żeby kupić nowe bombki. Nie mieli czasu, żeby kupić indyka. Oboje byli w pracy. Pod choinką nie było żadnych zabawek, leżała tylko koperta z bonami prezentowymi”. W pewnym momencie Teo zobaczył spadającą gwiazdę, która mrugała na czerwono i zielono. Pomyślał więc życzenie: „nie chcę być samotny”. Wtedy na pomoc przyszły mu cztery stare i podniszczone ozdoby świąteczne – konik na biegunach, rudzik, ołowiany żołnierzyk i anielica, które ożyły, aby towarzyszyć chłopcu. Miały jednak też swoje marzenia, które bez wahania Teodor pomógł im spełnić. Konik chciał pogalopować, chłopiec odkręcił mu zatem bieguny; rudzik chciał nauczyć się śpiewać – zaprowadził go więc do znanej mu nauczycielki pianina; anielica pragnęła odnowić swoje skrzydła – pozbierał więc ptasie pióra i przykleił je gumą do żucia; ołowiany żołnierzyk poszukiwał miłości swojego życia – znalazł mu lalkę-księżniczkę. W zamian za to konik spełnił życzenie chłopca. Pogalopował przed oknami biur mamy i taty i wskrzesił w nich potrzebę powrotu do domu. Rozpoznali w nim bowiem ozdobę choinkową, którą kupili na swoje pierwsze wspólne święta. Obdarzyła ich radością, zanim jeszcze zostali porwani przez wir codziennych obowiązków. Postanowili wrócić do tamtego dnia, bezwiednie spełniając świąteczne życzenie swojego syna, chociaż spadająca gwiazda okazała się zwykłym samolotem. „Ale nawet samoloty mogą zdziałać cuda, jeśli są święta Bożego Narodzenia, a ty masz w życiu odrobinę szczęścia i miłości.”
A więc: fabuła krótka i nieskomplikowana, dostosowana do wieku czytelników -przedszkolaków i uczniów pierwszych klas szkoły. Ilustracje kolorowe, utrzymane w tonacji świątecznej. Przesłanie też bardzo czytelne: dzieci przede wszystkim potrzebują uwagi i czasu, a dopiero potem atrakcyjnych zabawek. Od prezentów pod choinkę ważniejsza jest troska i uśmiech. A my, często zabiegani, przytłoczeni zawodowymi obowiązkami, które szczególnie dają się we znaki z końcem roku kalendarzowego, w szponach przedświątecznej gorączki skupiamy się na sprzątaniu mieszkania, myciu okien, praniu firanek, świątecznych ozdobach i potrawach. Zmęczeni, zaganiani, umęczeni wzmożonym ruchem i ulicznymi korkami oraz walką o miejsce w kolejce do sklepowej kasy nie mamy już siły i ochoty na entuzjazm, nawet udawany, i dobre słowo do dziecka, które łaknie w tym świątecznym okresie bliskości. Ta krótka książeczka pomoże nam zatrzymać się na chwilę i otrzeźwieć, wyrwać się z amoku walki o „idealne” święta i zastanowić się nad tym, co naprawdę jest ważne. A potem wcielić to w życie i nie przejmować się obrusem zaplamionym wigilijnym barszczem, zszarganą przez kota choinką, świerkowymi igłami wbitymi w dywan i woskiem świecy oblepiającym komodę. Zamiast tego podarujmy swoim bliskim na święta wyrozumiały uśmiech, ignorancję wobec splątanych i nie zawsze działających lampek choinkowych, bezkresną cierpliwość w stosunku do pobudzonych i rozbrykanych dzieci oraz fałszywie wyśpiewane nuty kolęd. Istotą tych świąt jest przecież radość z narodzin Dzieciątka, która wszystkich łączy i mobilizuje do bycia lepszym. Przypomnijmy więc sobie i tę radość, kiedy nasze pociechy przychodziły na świat, i te chwile, które choć dalekie od ideału i perfekcji, były przesycone ciepłem i miłością. Znów podarujmy je sobie nawzajem. A zwłaszcza własnym dzieciom… Czego i sobie, i swoim Czytelnikom wraz z nadchodzącymi Świętami życzę!
Alchemia i magia, walka sił dobra ze złem, Wszechświat i Wenecja – oto świat przygód Niny, głównej bohaterki „Dziewczynki z Szóstego Księżyca”. Jest to pierwsza książka z całej serii poświęconej tej tematyce, napisanej przez Moony Witcher. Wszystkie powieści łączą główni bohaterowie i fantastyczny świat, w którym zbierają swoje doświadczenia. Jest to historia całkowicie oparta na wyobraźni autorki i nie chodzi tu tylko o przygody Niny i czwórki jej przyjaciół, ale również o detale – dzieci pożywiają się jedynie tortami, ciastami i bułeczkami z marmoladą a ich cudowny lot z Wenecji do Toledo, po zażyciu liści z rośliny z planety Xorax, odbywa się nad ośnieżonymi Alpami. Jak widać – wszystko jest możliwe… Nawet z najgorszych opresji dzieci wydostają się w nieprzewidywalny sposób, po zażyciu cudownego eliksiru lub na skutek wypowiedzenia zapomnianego zaklęcia. Narracja nie zna żadnych ograniczeń. W ten sposób powieść obfituje w zaskakujące zwroty akcji, trzymając swoich młodych czytelników w napięciu. Inaczej pewnie byłoby z dorosłymi, których kompletna nieprzewidywalność wypadków mogłaby znużyć lub zdezorientować. Dzieciom to jednak nie grozi.
Główną bohaterką książki jest Nina – dziesięcioletnia wnuczka znanego alchemika, Michaiła Meszyńskiego. Dłonie obojga są naznaczone tajemniczym znamieniem w kształcie czerwonej gwiazdy, które czernieje w obliczu gromadzących się sił zła. Dziadek dziewczynki nagle umiera a Nina przyjeżdża do jego willi, aby kontynuować prowadzone przez niego alchemiczne badania. Tam odkrywa, że w istocie został zamordowany przez Złego Maga – Karkona Ca’ d’Oro, który pragnie przejąć panowanie nad Szóstym Księżycem, czyli planetą Xorax. Xorax to miejsce we Wszechświecie, które skupia dobrą energię. Jest siedzibą sił dobra – miłości i intuicji. Zamieszkują go świetlne istoty, które posiadają łączność z Dobrymi Magami na Ziemi. Jednym z nich był właśnie Misza Meszyński i to tam właśnie po przeistoczeniu przeniósł się po śmierci. Stamtąd wspomaga swoją wnuczkę w walce z siłami Zła na Ziemi, które uosabia wspomniany Karkon. A jest to walka obfitująca w liczne budzące grozę przygody oraz konieczność przenoszenia się w miejscu i czasie. Na szczęście Ninie towarzysz czwórka przyjaciół – Cesco, Dodo, Fiore i Roxy oraz android Max. Dzięki nim droga do ocalenia planety Xorax wydaje się Ninie prostsza, choć nie kończy się wraz z zakończeniem powieści. Jej dalszy ciąg znajdziemy w następnych książkach z serii.
Powieść Moony Witcher napisana jest w sposób niezwykle czytelny, choć prostota jej języka może nawet czasami odstraszać, zwłaszcza bardziej wybrednych czytelników. Jest książką dla dzieci z pogranicza fantasy i thrillera, kształtującą przyszłych czytelników sensacji i kryminałów. Dorosłych może niekiedy zniechęcać swoją fantastyką z pogranicza naiwności, ale przecież nie im jest dedykowana. Nie sposób więc oceniać ją z naszego punktu widzenia. Dzieci raczej będą zachwycone – historia nie wymaga od nich wysiłku intelektualnego, nie zmusza do refleksji i rozważań etyczno-moralnych, jest fajną propozycją na rozrywkę i relaks. Przy tym realizuje dziecięce pragnienia o samodzielności, całkowitej decyzyjności i nieskrępowanej wolności. Nina przecież nie chodzi do szkoły, uczy się właściwie tylko alchemii a jej wszystkie posiłki stanowią słodycze. Ma grupę przyjaciół, z którymi doskonale się czuje i jest przez nich podziwiana. Poza tym dzięki specjalnemu eliksirowi jest pewna ich lojalności, więc darzy ich całkowitym zaufaniem. Świat, w którym żyje to z jednej strony arena walki dobra ze złem, ale z drugiej to bezpieczny mikroświat jasnych i czytelnych relacji międzyludzkich, które dają poczucie bezpieczeństwa i z których czerpie siłę. Nina jest dzielna, odważna, nie cofa się przed niczym i potrafi przekroczyć wszelkie granice, nawet magii i czarów. Jej życie to pasmo niekończących się przygód i przeciwności, którym stawia czoła w imię szlachetnej idei. Zawsze wygrywa. Z perspektywy naszych dzieci to świat idealny. Może to dobry pomysł, aby mogły się przez chwilę w nim zanurzyć…
Dziś książeczka dla trochę młodszych dzieci, która wszystkim czytelnikom – i tym dużym, i tym małym uświadamia, że dziecięca wyobraźnia nie zna żadnych ograniczeń. Przekonuje też jednych i drugich, że fantazja w wieku sześciu lat nie jest niczym niezwykłym i nie powinna stanowić powodów do obaw. Ekscentryczna i rozbiegana Nelka, z mocno rozbudzoną wyobraźnią jest w gruncie rzeczy miłą i inteligentną dziewczynką, która z nie do końca zrozumiałym dla niej światem rzeczywistym radzi sobie poprzez wplatanie w jego ramy fikcyjnych postaci i wydarzeń.
Historia napisana jest w sposób prosty i czytelny. Akcja jest wartka, pełna zwrotów i humoru. Dodatkową atrakcję stanowią komiksowe czarno-białe ilustracje, które są integralną częścią tekstu. To nowatorskie rozwiązanie dodaje książeczce atrakcyjności i stwarza konieczność bliskich relacji rodzic-dziecko podczas czytania. W ten sposób i dorosła osoba czytająca, i słuchające jej dziecko wspólnie uczestniczą w przygodach głównej bohaterki. Dla tych drugich to pełna ciekawych zdarzeń historia, dla tych pierwszych przyczynek do zastanowienia się nad tym, czy naprawdę rozumieją swoje dziecko.
Główną bohaterką książeczki jest Kornelia, nazywana Nelką, sześcioletnia dziewczynka obdarzona solidną porcją wyobraźni. Jej rzeczywisty świat to rodzinny dom z mamą, tatą, starszą siostrą Manią i starszym bratem Frankiem. Niestety jej stosunki ze starszym rodzeństwem nie układają się najlepiej. I Mania, i Franek świetnie się razem bawią, ale stronią od towarzystwa młodszej siostry. Nelka ucieka zatem w świat wyobraźni, gdzie „wyczarowała” sobie najlepszą przyjaciółkę – potwora Mary, z którą bawi się i rozmawia. Znużone dziecinnym zachowaniem Nelki starsze rodzeństwo postanawia wymusić zmianę jej zachowania podstępem. Mania i Franek wymyślają fikcyjną postać – Wiedźmę Chaps, która zabiera małe dzieci i ostrzegają młodszą siostrę, że jeśli nie chce zostać przez nią porwana, musi wydorośleć. Sprawy przyjmują jednak zupełnie inny obrót. Wiedźma Chaps staje się częścią wymyślonego świata dziewczynki, która stawia sobie za cel przechytrzenie czarownicy. Próbuje z nią walczyć i ukrywa się przed nią – najpierw w szafie, a potem w przebraniu krowy. Nie na wiele się to zdaje. Gdy zaczyna już tracić nadzieję niespodziewanie pojawia się Pan Tulinek – krasnoludek, który oferuje swoją pomoc. Nelka chętnie z niej korzysta i za sprawą czarów staje się szczeniakiem. Teraz jest już pewna – Wiedźma Chaps nie rozpozna jej. Od tej pory dziewczynka zachowuje się jak szczeniak – szczeka, liże po twarzy, robi sztuczki. Niestety właśnie wtedy nadchodzi niespodziewana wizyta u lekarza. Mimo to Nelka nie rezygnuje ze swojego wcielenia, co oczywiście nie wprowadza jej rodziców w zachwyt. Na szczęście wszystko się dobrze kończy. Wiedźma Chaps opuszcza dom, zostawiając dziewczynkę w spokoju a starsze rodzeństwo dopuszcza Nelkę do wspólnej zabawy i od tej pory bawią się wszyscy razem.
„Nelka i jej prawdziwa przyjaciółka” to druga z serii opowieść o Nelce. Jak poprzednio, tak i teraz akcja rozgrywa się na granicy dwóch światów: świata rzeczywistego i świata baśni. Główna bohaterka dzięki swojej szeroko rozwiniętej wyobraźni w codzienne wydarzenia wplata elementy ze świata wróżek, potworów i złych czarownic. Żyje razem z nimi i obok nich. Ale czy większość dzieci tak właśnie nie robi? Czy nie oswaja w ten sposób swoich lęków i strachów? Historia dziewczynki, która przy pomocy wyobraźni stawia czoła nowej i nieznanej szkolnej rzeczywistości, i ostatecznie się w niej odnajduje stanowi optymistyczne przesłanie dla wszystkich dzieci, które to doświadczenie czeka. Okazuje się też, że wbrew przestrogom starszego rodzeństwa wcale nie trzeba rezygnować z siebie, żeby znaleźć przyjaciół – Nelka bowiem zaprzyjaźniła się z Różą. Obie, na pozór zupełnie różne dziewczynki, połączył świat wyobraźni. Jest to doskonałe miejsce, aby się w nim spotkać i dzięki niemu polubić.
Tak, jak we wcześniejszej historii, Nelce i w tej książeczce towarzyszy potwór Mary, Wiedźma Chaps i Pan Tulinek. Dzięki nim życie Nelki jest bardziej skomplikowane, ale równocześnie prostsze, bo łatwiej poradzić sobie z codziennymi problemami, kiedy zawsze można liczyć na wsparcie lub kiedy można je na kogoś zrzucić. W obliczu zbliżającego się początku roku szkolnego i jak możemy się domyślać – szkolnego debiutu dziewczynki, starsze rodzeństwo udziela siostrze rad, z których jasno wynika, że jeśli dziewczynka zamierza się jakoś znaleźć w społeczności szkolnej, to musi „porzucić” siebie, a więc okiełznać wybujałą wyobraźnię i porzucić ekscentryczny stylu ubierania. Nelka jest przerażona. Zwraca się do Pana Tulinka z prośbą o pomoc, a ten oferuje, że jeśli tylko dziewczynka da mu kilka dni, zamieni szkołę w wielki naleśnik. Początkująca uczennica jest zachwycona tym pomysłem, jednak przez te kilka dni musi jakoś zmierzyć się ze szkołą. Bardzo pomaga jej w tym Mary, która pociesza i radzi, a nawet odwiedza ją na szkolnym boisku.
W szkole Nelka spotyka swojego kolegę z grupy przedszkolnej, Julka oraz poznaje dziewczynkę o wyglądzie księżniczki – Różę. Podczas rozmowy okazuje się, że Róża mieszka w zamku i ma przyjaciela smoka. Tak nawiązuje się znajomość, która niebawem przerodzi się w przyjaźń. Jednak kiedy Nelka opowiada o swojej przyjaciółce-księżniczce rodzeństwu, to wyśmiewa ją, że znowu utknęła w świecie fantazji.
Tymczasem Wiedźma Chaps porywa Pana Tulinka i zamienia go w kurczaka, którego ma zamiar zjeść na obiad, jeśli Nelka nie dostarczy jej księżniczki. Dziewczynka wpada wówczas na pomysł, aby przy pomocy Róży zastawić na złą wiedźmę pułapkę. Swoim pomysłem dzieli się z koleżanką i w wyniku narady postanawiają wywołać z Wiedźmą Chaps wojnę – zwołać całe rycerstwo z księstwa Róży i uratować biednego Pana Tulinka. Kiedy następnego dnia dziewczynki przypadkowo spotykają się w parku dochodzi do zbrojnej konfrontacji. Wiedźma zostaje pokonana, a Pan Tulinek uwolniony i odczarowany. Wtedy też Nelka poznaje tatę Róży, który wcale nie jest królem… Przy okazji starsze rodzeństwo głównej bohaterki – Mania i Franek dowiadują się, że Róża, o której opowiadała im młodsza siostra, nie jest jej kolejnym wymyślonym przyjacielem, ale rzeczywistą osobą, z którą połączyła ją szczególna więź. Dzięki tej przyjaźni Nela przekonuje się, że szkoła może być fajna i niekoniecznie trzeba ją zamieniać w naleśnik…
Autorce książki z dużym powodzeniem udało się poprowadzić fabułę w dwóch równoległych światach, które przenikają się wzajemnie. Akcja poprowadzona jest dynamicznie i z dużą porcją humoru, dzięki czemu książkę czyta się „jednym tchem”. Tak, jak znana już nam wcześniejsza historia, ta również napisana jest prostym językiem, wciąga i bawi. Tak, jak wcześniej opowieść uzupełniają liczne czarno-białe ilustracje o charakterze komiksowym, których nie możemy pomijać bez straty dla rozumienia treści. Tak, jak poprzednio opowieść o Nelce bawi i uczy, i nie tylko małych słuchaczy, ale również dorosłych, którzy ją swoim maluchom czytają.
“Nie tylko pieniądze kradnie się bliźniemu: można mu także kraść – spokój. A są ludzie, dla których spokój to więcej niż pieniądze. On jest całym ich szczęściem. I więcej niż szczęściem, bo podstawą życia – samym życiem!” – to cytat z książki dla dzieci Wiktora Gomulickiego pt.: „Wspomnienia niebieskiego mundurka”.
Wybrałam ją z okazji 100-lecia Odzyskania przez Polskę Niepodległości. Pochodzi z czasów, kiedy Polska jeszcze niepodległa nie była, na dodatek podzielona przez trzy mocarstwa i niespójna gospodarczo. Była jednak całkiem jednolita kulturowo. Społeczeństwo mocno rozwarstwione społecznie łączył jednak język i dbałość o niego. Literatura w tym czasie nie tylko dostarczała przyjemności i rozrywki, ale pełniła również funkcje edukacyjne i umoralniające. Uczyła i kształtowała charaktery. Miała misję. Dzięki temu jej elementy pozostały aktualne do dziś, jak choćby fragment przytoczony we wstępie. Są to słowa mnicha-pustelnika, skierowane do młodego chłopca, który jako nieproszony gość naruszył spokój pustelni. Kontekst tych słów jest nam obcy, ale sens poraża swoją prawdą. Dziś nikt nie dba o spokój innych, chyba że chodzi o ciszę nocną usankcjonowaną prawnie 😉 Dziś w sposób niemal niezauważalny odbieramy spokój ludziom wokół nas, a oni odbierają go nam – nie szanując naszego czasu, awanturując się o miejsce w kolejce lub miejsce parkingowe, wyklinając za kierownicą za drobne błędy i uchybienia, czepiając się literówki w wypełnionym formularzu, „czelendżując” nieustannie w pracy czy pisząc niewybredne komentarze na forach internetowych. Spokój, który daje poczucie bezpieczeństwa i stabilność psychiczną jest w cenie – każdy go pragnie, nikt nie chce dać. W rezultacie nikt go nie ma…
Ale wracając do „niebieskiego mundurka”. Książka dla współczesnych dzieci to czysta fantastyka. Życie uczniów w niej przedstawione jest tak odległe i osadzone w tak innych realiach, że aż nieprawdopodobne. Opisywane zdarzenia młodzi czytelnicy będą odbierać tak, jak „Harrego Pottera” czy „Star Wars” – gdzieś, kiedyś, w „odległej galaktyce”. Dopiero opatrzone naszym komentarzem, że 150 lat temu tak właśnie było, w tym wypadku w szkole powiatowej w Pułtusku, opowieści narratora mogą najpierw zadziwić, a potem zainteresować. No bo przecież dla naszej młodzieży zaopatrującej się w sprzęt sportowy w Decathlonie czy GO Sporcie instruktarz samodzielnego wyrabiania piłek futbolowych brzmi już nie tylko jak historia z Księżyca, ale nawet Marsa: „O piłkach używanych w szkole pułtuskiej można by książkę napisać. Istnieje pięć głównych, typowych ich odmian: „parcianka”, wyrabiana z wyprutej ze starych pończoch bawełny; przeplata się ja wąską krajką i oszywa grubym, zgrzebnym płótnem; „krowianka” z sierści krowiej, przygotowana w ten sposób, że kawałek wosku umieszcza się na grzbiecie krowy, a potem dłonią kręci się go, czyli „kulga” dopóty, aż do wosku przylgnie tyle włosów, że utworzą piłkę; „zwijanka” vel „skrętka”, wyrabiana ze starych gumowych czyli „gumulastycznych” kaloszy, które tnie się na długie, jak najcieńsze paski, te zaś paski zwija się następnie w kłębek; rzeczą główną jest skręcanie pasków tak mocno, żeby piłka tworzyła całość prawie jednolitą; „dętka czarna”, mająca za podstawę także gumę kaloszową, przerabianą jednak odpowiednio rękami fabrykanta na masę plastyczną; „lanka”, rodzaj najwyższy, przez poważnych jedynie graczów używany; dla przygotowania jej krają kalosze na drobniutkie kawałeczki, gotują w ukropie i gorące jeszcze zlepiają i zaokrąglają za pomocą kręcenia pomiędzy dłońmi – przy czym trzeba być zawczasu przygotowanym na bolesne oparzenia skóry, na bąble i rany.”
Życie chłopców w XIX wieku nie było usłane różami, nawet piłki musieli sobie sami robić. I to nawet ci, których rodzice byli w stanie ponosić koszty ich edukacji. A edukacja była priorytetem. Z tą edukacją też jednak było różnie, chociaż zdarzały się perełki, o które i nawet dzisiaj nie tak łatwo. O jednym z nauczycieli narrator wypowiada się w ten sposób: „Był to doskonały pedagog – rozumiejący, że to nie szkoła uczy, lecz uczniowie uczą się sami… i że szkoła najzupełniej spełni swe zadanie, gdy ich do nauki zachęci, w uczeniu się pomoże, wskazówek potrzebnych udzieli.” I dzisiaj tacy nauczyciele porywają młodzież, rozbudzając wciąż nowe pokłady ciekawości i wyznaczając drogę do wiedzy, która kusi a nie zniechęca. I dzisiaj do takich nauczycieli tęsknimy – i nasze dzieci, i my ich rodzice.
Dużo się zmieniło… Przede wszystkim zmieniły się realia. Na bazie nowych technologii narodziły się nowe zwyczaje, część starych straciło rację bytu. O jednym z nich narrator mówi: „Gdy tak nasiąkli obydwa poezja słowa i poezja przyrody, rozkołysało się nagle powietrze od potężnego huczenia dzwonów farskich. Nigdy w zwykłych okolicznościach o tej porze nie dzwoniono – przy tym i samo dzwonienie było niezwykłe. Spiżowe tony niosły jakąś wieść posępną, modliły się, płakały…
Dembowski szepnął:
– Ktoś umarł…”
W dobie Internetu i telefonii komórkowej informacja przyspieszyła, jej zasięg znacznie się poszerzył, nikt już do jej przekazania nie używa kościelnych dzwonów. Ale istota dobrych i złych wiadomości pozostała taka sama. I te drugie zawsze budzą trwogę. Zmieniła się rzeczywistość, zmieniły się zwyczaje, zmieniło się społeczeństwo, ale nie zmienili się ludzie. Tak, jak kiedyś – choć każdy z nas jest inny, wszyscy jesteśmy tacy sami wobec istoty życia.