– Prąd to nic innego tylko takie mróweczki idące jedna za drugą, z których każda popycha następną. Ponieważ się wzajemnie pchają, nie mogą iść donikąd, muszą chodzić w kółko. Czasami są to bardzo małe kółeczka, a czasami bardzo, bardzo wielkie, liczące nawet setki kilometrów. W jednym drucie idą w jedną stronę, potem dochodzą do łącznika z drugim drutem i wracają nim z powrotem. A potem znowu dochodzą do łącznika z pierwszym i rozpoczynają swoją wędrówkę od początku. – Dziadek uniósł głowę i spojrzał w twarze dzieciaków z nadzieją, że zrozumieli, bo nie przychodził mu do głowy żaden inny pomysł, żeby wyjaśnić ten skomplikowany problem.
Napotkał skupione spojrzenia i niedowierzający uśmiech wnuczki:
– Dziadek, wkręcasz nas z tymi mrówkami! Żadne mrówki nie popchną pociągu!
– I nigdy nie widziałem mrówek wychodzących z gniazdka! – uzupełnił Krzyś.
– Właśnie! – upewniła się Gabrysia – Niezły z ciebie Wkrętak! – dodała z tłumionym chichotem.
– Właśnie! Dziadek-Wkrętak! – potwierdził chłopiec, patrząc na nieodłączny czerwony śrubokręt w rękach dziadka, zwany też wkrętakiem i szeroko się uśmiechnął.
– No może troszeczkę! Rzeczywiście to nie mrówki, ale elektrony, takie malutkie cząstki atomu, czyli najmniejszej części każdej substancji w przyrodzie. Ale zasada jest ta sama – żeby był prąd, muszą płynąć w kółko.
– No to skoro prąd musi płynąć w kółko, a w trakcji elektrycznej na kolei płynie tylko w jedną stronę, to gdzie płynie w drugą? Hm? – Gabrysia z chytrą miną liczyła na to, że jednak przyłapała dziadka na kłamstwie.
– ?! – dołączył pytającym spojrzeniem Krzyś.
– Brawo! – ucieszył się dziadek, bo właśnie otrzymał jasny dowód, że jego słuchacze nadążają za nim myślą i dodał – W szynie.
– To jest absolutnie niemożliwe! – zacietrzewił się chłopiec – Gdyby tak było, to jakbyśmy przechodzili przez tory tramwajowe i nie chcący stanęli na szynę, to by złapał nas prąd.
– No tak! – pospieszyła ze wsparciem dziewczynka – Ja bardzo często staję na szynie, gdy przechodzimy przez ulicę. Specjalnie! I nigdy mnie nie złapał.
– Właśnie dlatego prąd płynie tylko w jednej szynie – cierpliwie tłumaczył dziadek. Pamiętacie? Prąd musi płynąć w kółko. Jeśli nie tworzy pętli, jest niegroźny. Gdyby prąd płynął w obu szynach i taka Gabrysia, która zawsze poszukuje atrakcji, specjalnie stanęła jedną nogą na jednej, a drugą na drugiej, swoim ciałem zamknęłaby pętlę. Wtedy przez jej ciało popłynąłby prąd, czyli jak to się popularnie mówi: „złapałby ją”. Nie byłoby to miłe, bo prąd w trakcji kolejowej lub tramwajowej ma bardzo duże napięcie, około 500 – 800 V, czyli jest bardzo silny. Mógłby nawet doprowadzić taką ciekawską lub nieostrożną osobę do śmierci. Dlatego w drugą stronę prąd płynie w kablu rozciągniętym w postaci trakcji, czyli linii elektrycznej nad torowiskiem. Jest ona umieszczona tak wysoko, że nikt przypadkiem jej nie dotknie, nawet wyciągniętą w górę ręką.
– Dlatego tramwaj lub pociąg elektryczny ma taki metalowy stelaż, który podnosi się i przypina do kabli? – dopytywał Krzyś.
– To się nazywa pantograf – uściśliła dziewczynka – Dziadek mi mówił…
– Właśnie tak. Pantograf to taki „odbierak” prądu. Kiedy maszynista go podnosi, pociąg lub tramwaj podłącza się do linii elektrycznej i zamyka pętlę. Wtedy cały pojazd staje się taką szlifierką podłączoną do gniazdka. Gdy maszynista rozłącza od trakcji pantograf, tramwaj lub pociąg zostaje pozbawiony zasilania, czyli dzieje się to samo, co ze szlifierką, kiedy Gabrysia wyciągnęła kabel z gniazdka – urządzenie przestaje pracować.
– I to prąd, te małe mróweczki napędzają cały pociąg, nawet ekspres? – trudno było uwierzyć dzieciom w opowieść dziadka.
– Tak. Właśnie te mróweczki – tylko jest ich bardzo dużo i biegną bardzo szybko. Ich strumień poprzez ślizgający się po trakcji pantograf przedostaje się do silników elektrycznych pojazdu, które umieszczone są na specjalnych wózkach pomiędzy kołami. Silniki je napędzają i dzięki temu pasażerowie mogą dojechać do celu. Szybko, cicho i bezpiecznie.
– I bez „spadlin” – dodała Gabrysia, która w trosce o środowisko wymyśliła nawet swoją własną, negatywną wersję wyrazu określającego zanieczyszczenia.
– No właśnie – przytaknął dziadek – Bo musicie wiedzieć, że pierwsze wagoniki tramwajowe były ciągnięte przez konie. I wtedy „spadliny” były – zaśmiał się dziadek, gdy tylko spostrzegł, że właśnie przypisał nowe znaczenie dla wyrazu wymyślonego przez wnuczkę. A dzieciaki po krótkiej chwili zawtórowały mu śmiechem.
– To ja już wolę elektryczne! – z ciągłym jeszcze chichotem skwitował Krzyś.
– To dlaczego nasz pociąg nie ma pantografu? – wróciła do sedna sprawy dziewczynka.
– Ten pociąg to tylko zabawka. Nie potrzebuje prądu o wysokim napięciu, żeby jechać. Tak naprawdę potrzebuje prądu słabego, który nikomu nie zrobi krzywdy. Nie ma więc potrzeby wprowadzać dodatkowych środków bezpieczeństwa. W jednej szynie prąd płynie w jedną stronę, a drugą – w drugą. Takim „odbierakiem” prądu, czyli pantografem jest sam parowozik. Trzeba go równo ustawić na szynach, a pod torowisko podpiąć stację sterowania i włączyć ją do gniazdka elektrycznego. Stacja sterowania pozwala ustawiać napięcie pobieranego prądu z domowej instalacji elektrycznej. Dzięki temu pociąg może jechać wolniej lub szybciej. Nigdy jednak nie jest tak wysokie, żeby zrobić człowiekowi krzywdę, nawet jak dotknie dwóch szyn jednocześnie.
– Czy to jest to szare pudełeczko z pokrętłem? – Krzyś trzymał w rękach jedyne nie wykorzystane urządzenie wyciągnięte z pudełka.
– Właśnie tak –potwierdził dziadek. – W takim razie – do pracy! – zaordynował i uklęknął przy kolei Transgarażowej. – Widzicie te zaciski przy jednym z elementów torowiska? Tu właśnie trzeba podpiąć te dwa cienkie druciki, wystające ze stacji.
Gabrysia natychmiast wyciągnęła ręce, aby wykonać zadanie, a Krzyś złapał za wtyczkę kabla, wychodzącego z drugiej strony stacji.
– Spokojnie! – ostrzegł dziadek – Z prądem trzeba uważać! Co prawda jest takie powiedzenie: „Elektryka prąd nie tyka”, ale wy jeszcze elektrykami nie jesteście. Najważniejsze to niczego nie wykonywać pochopnie. Najpierw Gabrysia podłączy kabelki, a ty Krzysiu włożysz wtyczkę do gniazdka na mój sygnał.
Dziewczynka starannie za przykładem dziadka skręciła miedziane końcówki drucików i włożyła je w zaciski. Dziadek sprawdził, czy trzymają się wystarczająco mocno, a kiedy uznał, że tak zawołał:
– Gotowe!
Krzyś uniósł w teatralnym geście rękę do góry, zaśpiewał „Ta dam!” i włożył wtyczkę do gniazdka, ale… nic się nie stało.
Po chwili przedłużającego się milczenia Gabrysia skwitowała:
– Popsuty!
Dziadek tymczasem poprosił Krzysia o odłączenie urządzenia od prądu, wyjął niedawno pieczołowicie wkładane przez Gabrysię druciki z zacisków, i niedowierzając jej dokładności skręcił je mocno. Potem wpiął je z powrotem. Dotknięta tym brakiem wiary Gabrysia spojrzała na dziadka z dezaprobatą.
– No dobra! –zawyrokował – Włączaj Krzysiu!
Chłopiec tym razem już bez wielkiego „Ta dam!” włożył wtyczkę, do gniazdka, ale i tym razem parowóz uparcie stał w miejscu. Gabrysia wtapiała wzrok w niespełnioną obietnicę dobrej zabawy i nie mogła się pogodzić z porażką, przed którą nie uchroniła ich nawet wyjątkowa staranność dziadka. I wtedy właśnie wpadło jej coś do głowy, bo zaczęła palcem wodzić po całej długości tak skrupulatnie ułożonego torowiska. Dziadek obserwował ją i pozwolił samodzielnie podążyć za wymyślonym tropem. Po chwili do dziewczynki dołączył chłopiec. Razem wodzili po szynach sprawdzając każde łączenie. Dziadka rozpierała radość i duma – jakie mądre dzieciaki! Wszystko zrozumiały z lekcji, którą im przed chwilą udzielił i pewnie rozpłynąłby się w tym błogim uczuciu dobrze wykonanej pracy, gdyby z rozmyślań nie wyrwał go okrzyk dziewczynki:
– Mam! – radośnie zawołała Gabrysia, wyciągając kawałek łupinki orzecha z miejsca połączenia dwóch szyn. W tym momencie coś zazgrzytało, spomiędzy łączenia sypnęło się kilka iskier, a czerwona lokomotywa pognała z największą prędkością z hukiem wywracając się na pierwszym ostrym zakręcie.
– Hura! – podskoczyły z dzikim wrzaskiem dzieci, a zaraz potem Krzyś dodał z triumfem:
– A nie mówiłem, żeby wszystko dobrze posprzątać?! Ta łupina przerwała pętlę i prąd nie mógł płynąć – podsumował.
– A nie mówiłem, że najważniejsze jest bezpieczeństwo i z prądem trzeba się obchodzić ostrożnie?! Najpierw trzeba odłączyć urządzenie elektryczne od prądu, a dopiero potem przy nim majstrować – zawtórował dziadek.
A Gabrysia, zupełnie nie zważając na ich słowa i udając, że nie są skierowane do niej z uwagą przyglądała się czerwonemu parowozowi i dwóm pasażerskim wagonom pierwszej klasy.
– Strasznie zakurzone! Pasażerowie nie będą zadowoleni. – zawyrokowała i skierowała się ku umywalce. – Trzeba je umyć –oznajmiła.
– Tylko delikatnie! I musisz je potem bardzo dokładnie osuszyć. Z wodą i prądem nie ma żartów –ostrzegł dziadek i tym razem Gabrysia bardzo poważnie potraktowała jego ostrzeżenie. Chociaż dodała za chwilę:
– A właściwie dlaczego? – bo przecież nie byłaby sobą, gdyby pozostawiła tę sprawę bez wyjaśnienia.
– Woda bardzo dobrze przewodzi prąd – pospieszył z odpowiedzią dziadek – Dlatego właśnie nie można się kąpać w rzekach, jeziorach i morzu w czasie burzy. Gdyby w taki zbiornik wodny uderzył piorun, amator kąpieli poczułby się jak podłączony do linii elektrycznej. A piorun to prąd o baaardzo duuużej mocy – kontynuował, nie zważając na to, że dzieci były już skupione zupełnie na czymś innym i cierpliwie ustawiały lśniący czystością parowóz na tory i uważnie podłączały do niego dwa pasażerskie wagony.
Gabrysia nachyliła się nad stacją i z uwagą operując pokrętłem delikatnie zwiększała prędkość pociągu. Skład sunął po tych wszystkich mostach i wiaduktach, przez wszystkie zwrotnice i tunele wydając cichy szum elektrycznego silnika. Skupiona na zadaniu dziewczynka mknęła wraz z nim przez zielone doliny, rwące rzeki, skaliste szczyty gór, przez płaskowyże i lodowce, błądząc w wyobraźni po krajobrazach dziewiętnastowiecznej Kolei Transandyjskiej. Na chwilę wróciła do domowego garażu, uniosła palec wskazujący lewej ręki do góry w geście ostrzeżenia i podsumowała wszystkie dzisiejsze doświadczenia ulubionym powiedzeniem swojego dziadka, dziadka-Wkrętaka:
– Tak! Tak! Rób raz, a porządnie!