„Dzień Dziecka”, Małgorzata Połeć-Rozbicka. Opowiadanie edukacyjne dla dzieci

Mama, ciocia, pani Kasia, czyli wysoka, szczupła blondynka z włosami związanymi w „szybki” kucyk energicznie podjechała na szkolny parking i zatrzymała pokaźnego rozmiaru vana. Otworzyły się drzwi i z wnętrza wysypał się długi szereg dzieciaków.

– Pa, ciociu!

– Pa, mamo!

– Do zobaczyska!

– Buzi, buzi!

– Przybijesz ciocia piątkę na szczęście? Mam dziś sprawdzian z matematyki.

– Do widzenia pani Kasiu!

Siedząca za kierownicą kobieta z uśmiechem odpowiadała na te wszystkie pożegnania, tylko przy tym ostatnim jakoś znowu ją zmroziło. Ciągle liczyła na to, że Franio w końcu nazwie ją choćby ciocią – już nawet niekoniecznie mamą, a Franek ciągle tylko „pani Kasiu” i „pani Kasiu”…

– No nic! Potrzeba czasu! – powiedziała do siebie w myślach, włączyła kierunkowskaz, wrzuciła jedynkę i włączyła się do ruchu. Tyle dziś pracy, a dzieciaki mają w szkole lekcje skrócone i wkrótce będzie musiała po nie wrócić.

*

*                      *

Na działce pani Stefanii – sąsiadki która zaoferowała oddanie swojej nieruchomości do dyspozycji rodziny Rylskich na najbliższy weekend -Zbyszek już wiele zrobił. Nazbierane w lesie odłamane gałęzie drzew i wiązki chrustu leżały w zgrabnym kopcu obok okręgu z kamieni. Nieopodal pod wprawnymi Zbyszkowymi rękami wyrastał pierwszy namiot. Jego budowniczy, gdy tylko dostrzegł żonę, wyprostował plecy i podzielił się swoją troską:

– Ten namiot, który pożyczyliśmy od Karola nie nadaje się zupełnie. Ma podartą plandekę i jak będzie padało, to chłopakom woda będzie leciała na głowę.

– Ojej! Tyle przygotowań, a zawsze coś się musi nieoczekiwanego przydarzyć – zmartwiła się pani Kasia.

– Nie jest tak źle. Na cztery namioty tylko jeden do niczego – pocieszył żonę pan Zbyszek i zaraz znalazł rozwiązanie – Może podjedź do wuja Leona? Kiedyś lubił wyjeżdżać na motocyklowe wyprawy, miał wtedy namiot. Może jeszcze się nadaje.

– Jadę! – powiedziała bez wahania pani Kasia i zanim ten zdążył jeszcze coś dodać, siedziała już za kierownicą. Z wprawą wycofała samochód za bramę i skręciła w stronę Zalasku. Czekało ją dobre kilkanaście kilometrów, ale czego się nie robi dla dzieci i to jeszcze w Dzień Dziecka. Wcisnęła guzik włączający radio i z głośników dobiegła muzyka, a chwilę potem męski głos. Pani Kasia pogrążyła się w myślach, bo też miała o czym, a raczej o kim myśleć: Janek, Sandra, Michał, Marcin, Karina i Franek. Tak. O Franku ostatnio myślała najwięcej…

I dopiero, kiedy stanęła przed rondem, i gdy została zmuszona do skupienia się na prowadzeniu samochodu, znowu wróciła do rzeczywistości. Głos z radia monotonne wystrzeliwał kolejne wyrazy i dopiero po chwili pani Kasia zorientowała się, że mówi o świętowanym dziś Dniu Dziecka : „Jego początki sięgają 1924 roku. Wówczas na wniosek Międzynarodowego Związku Pomocy Dzieciom reprezentowana przez przedstawicieli ponad 50 krajów Liga Narodów podjęła w Genewie uchwałę zwaną „Deklaracją Praw Dziecka”, uznającą dzieci za pełnoprawnych obywateli społeczeństwa, którym należy się wszystko, co najlepsze, a w szczególności prawo do życia, ochrony i pomocy. Dzień Dziecka to święto obchodzone niemal na całym świecie. Jednak nie we wszystkich krajach w tym samym dniu i w ten sam sposób.”

Ostatnie zdanie bardzo zainteresowało panią Kasię, bo pomyślała, że fajnie by było opowiedzieć dzieciakom przy ognisku jak ich święto wygląda w różnych krajach, ale niestety dojechała właśnie pod bramę wuja Leona, a potrzeba zdobycia pełnowartościowego namiotu była znacznie ważniejsza niż radiowa audycja. Pani Kasia przekręciła więc kluczyk w stacyjce, radiowy spiker przerwał w pół słowa, a na ganku przed domem pojawił się już wuj Leon, który wypatrzył gościa przez kuchenne okno.

*

*                      *

Trzy godziny później pani Kasia znowu stała pod szkołą. Otworzyła drzwi i do samochodu kolejno wsuwały się jej dzieci. Powitania, cmoki w policzek, przybijanie piątki, gratulacje i słowa pocieszenia – codzienna litania, która nigdy jej się nie znudzi. Uwielbia te pierwsze chwile po szkole, kiedy dzieci tak dużo mają do powiedzenia i przekrzykują się jedno przez drugie, żeby podzielić się ze swoją „przyszywaną” mamą wszystkimi swoimi emocjami. Tylko Franek znowu milczy…

Kiedy już wszyscy siedzą w samochodzie – niektórzy w fotelikach i na podkładkach, inni już bez, pani Kasia pyta niby od niechcenia:

– Gotowi na przygodę! – i nie czekając na odpowiedź dodaje – No to ruszamy!

A po samochodzie przeszedł cichy szmer i stłumione piski dziewczyn. Wszyscy już domyślili się, że czeka ich dziś coś szczególnego.

– To jakiś prezent na Dzień Dziecka! Tak! – nie wytrzymał Marcin. – O rany! Ciocia powiedz co to! Normalnie nie wytrzymam! – rozemocjonował się chłopiec, a jego entuzjazm udzielił się innym i wkrótce znowu w samochodzie zrobiło się głośno i to tak, że pani Kasia przestraszyła się, że jej głowa pęknie i doszła do wniosku, że musi coś zrobić i zająć czymś swoją gromadkę.

– A wiecie, że w każdym kraju Dzień Dziecka obchodzi się inaczej i nawet w inne dni – zainicjowała rozmowę.

–  A jak? A kiedy? A dlaczego? –posypały się pytania i pani Kasia pomyślała, że wywołała wilka z lasu, bo nie umie na nie odpowiedzieć. Pozostało tylko się przyznać:

– No właśnie nie wiem, bo nie udało mi się wysłuchać do końca radiowej audycji. Ale możecie znaleźć w Internecie – dodała pospiesznie. – Franiu, może ty sprawdzisz? – poprosiła najspokojniejszą ze swoich pociech.

– Nie ma sprawy! –zgodził się chłopiec i po chwili czytał już pozostałym:

„W Polsce Dzień Dziecka obchodzony jest 1 czerwca od 1952 roku w następstwie działań Światowej Federacji Kobiet Demokratycznych, która tego właśnie dnia organizowała od 1949 roku manifestacje poświęcone problemom ochrony dzieci przed wojną, krzywdą i głodem. We Francji i Włoszech Dzień Dziecka obchodzi się w ramach Dnia Rodziny, który przypada na 6 stycznia i łączy się z, obchodzonym w tradycji chrześcijańskiej, Świętem Trzech Króli. Wówczas dzieci otrzymują prezenty i w złotych koronach na głowach zasiadają wraz z rodzicami przy stołach suto zastawionych słodyczami. W Turcji uroczystość ta zbiega się ze Świętem Niepodległości i obchodzona jest 23 kwietnia. W Brazylii Dzień Dziecka obchodzony jest 12 października, a w Australii w pierwszą sobotę lipca każdego roku. Dwukrotnie w ciągu roku świętują Japończycy. Po raz pierwszy 3 marca, podczas Festiwalu Lalek, zwanego także Festiwalem Dziewczynek, po raz drugi – 5 maja. Świętują wtedy chłopcy, którzy budują wraz z rodzicami papierowe latawce w kształcie ryby i wieszają je na długich masztach przed domem. Jest ich tyle, ile dzieci liczy rodzina. Symbolizują one siłę, odwagę i determinację w dążeniu do celu…”

Wszyscy w milczeniu słuchali i nawet nie zauważyli jak ich determinacja w dążeniu do celu została nagrodzona, bo pani Kasia zaparkowała właśnie na zalesionej działce, wysiadła z samochodu i wraz z mężem, który oczekiwał ich przyjazdu radośnie zakrzyknęli:

– Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka!

A potem ucałowali i uściskali każde ze swoich dzieci i zaprowadzili na miejsce obozowiska. A te, oniemiałe z zachwytu na widok płonącego ogniska, nadzianych na patyki kiełbasek i rozstawionych w półokręgu czterech kolorowych namiotów nie mogły wykrztusić z siebie żadnego słowa. Na wysokości zadania stanął jak zwykle Marcin, który głośno wykrzyknął:

– Jesteście wspaniali! – i rzucił się w objęcia zastępczych rodziców, a za nim wszyscy jego zastępczy bracia i siostry. Franek też.

Zabawa trwała do ciemnej nocy, zwłaszcza, że po kiełbaskach były jeszcze zgadywanki, podchody, pieczenie pianek i śpiewy przy gitarze, na której z niewielką wprawą pobrzękiwał pan Zbyszek. A potem wszyscy siedzieli opatuleni w koce i patrzyli na gwiazdy, które iskrzyły na bezchmurnym niebie znacznie bardziej niż w mieście. Kiedy jedna z nich przemknęła po nieboskłonie, pani Kasia zawołała:

– Szybko! Pomyślcie życzenie!

– Ciociu! Ja już nie muszę! Moje się spełniło… – powiedział Franek.

I Pani Kasia pomyślała, że jej również spełniło się przed chwilą.

„Wielkanocne zwyczaje”, Małgorzata Połeć-Rozbicka. Opowiadanie dla dzieci

Smuga jasnego światła przesączała się przez wąską szparę między zaciągniętą roletą a okienną ramą. Wpełzła po kołdrze, by ostatecznie muskać czoło Maurycego. Chłopiec bezwiednie zmrużył oczy. Jeszcze spał, ale nadchodzący dzień domagał się już swoich praw. Leniwie uniósł powieki, ale szybko zamknął je porażony blaskiem słonecznych promieni – tak intensywnych, jakie tylko wiosną wdzierają się do naszych domów, aby nieskrępowane jeszcze liśćmi na drzewach oznajmić nam, że świat budzi się do życia – nie tylko po nocy, ale i z zimowego otępienia. Maurycy powoli usiadł na łóżku. Dziś nie musiał się spieszyć do szkoły. Pociągająca perspektywa błogiego lenistwa sprawiała mu niezwykłą przyjemność. Nie długo. Gwałtowne szarpnięcie za klamkę wyraźnie zwiastowało, że Renatka już wstała.

– Wstawaj! Idziemy na zakupy! Mama tak powiedziała! – jednym tchem wypaliła.

– Nie idę – jednoznacznie odparł Maurycy.

– Idziesz! – z nieukrywaną radością zripostowała siostra. – Zawsze na jarmark świąteczny chodzimy razem.

– Jaki jarmark? – chłopiec wciąż się nie mógł obudzić.

– W-i-e-l-k-a-n-o-c-n-y – dobitnie przeliterowała dziewczynka, chwaląc się przy okazji nabytą niedawno umiejętnością.

Maurycy bez słowa wykluł się z pościeli i noga za nogą powlókł do łazienki. Wiedział, że nie ma sensu dyskutować. Mała miała rację – na świąteczne jarmarki zawsze chodzili razem. Z resztą nawet je lubił. Mama zwykle wpadała w amok zakupów i chętnie zgadzała się na „nabycie różnych dóbr materialnych po okazyjnych cenach”. Dopiero po powrocie do domu, kiedy sprawdzała zawartość swojego portfela zaczynała mieć wątpliwości, czy rzeczywiście „dobra” te były im potrzebne. Ale mama była podatna – jak sama mówiła – na świąteczną atmosferę i szybko przechodziła nad chwilą troski do porządku dziennego, albo raczej świątecznego.

Jarmark był w tym roku okazały, pewnie dlatego, że pogoda była naprawdę piękna, bo święta wypadały późno. Maurycy nawet nie wiedział, że aż tak późno mogą wypaść, bo ostatni raz zdarzyło się tak, gdy był jeszcze małym chłopcem. Wielkanoc obchodzona jest w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni Księżyca, dlatego jej data jest ruchoma. Zawsze wypada między 22 marca a 25 kwietnia. Stąd i pogoda może być różna – od śniegu po lato. Tegoroczne święta zapowiadały się naprawdę ciepłe. Po placu w dużym nieładzie przechadzali się liczni klienci. Z zainteresowaniem przeglądali produkty oferowane na stoiskach. Duży hałas i wrzawa, duży ruch ale atmosfera już świąteczna. Widok jaskrawożółtych narcyzów zatopionych w gąszczu intensywnie zielonego bukszpanu przywodziło na myśl wiosenną radość i ciepło, które rozlewały się na ustach miłym uśmiechem. Wiosna to czas, kiedy natura odradza się po okresie mroku i uśpienia do nowego życia. Tak, jak chrześcijanin odradza się w Wielkanoc poprzez śmierć i  zmartwychwstanie Chrystusa, a przede wszystkim przez miłość Boga Ojca i jego Syna. Maurycy znał istotę religijną świąt. Był ministrantem. Co roku uczestniczył w obchodach Triduum Paschalnego, które rozpoczyna się w Wielki Czwartek mszą Wieczerzy Pańskiej. Potem brał udział w Liturgii Męki Pańskiej i adoracji Krzyża w Wielki Piątek, czuwał przy Grobie Pańskim w Wielką Sobotę, by ostatecznie dźwięcznym głosem dzwonków obwieścić Jego Zmartwychwstanie. Jego mama nie brała udziału w tych obchodach tak aktywnie. Święta spędzała raczej w spokoju i zadumie, unikając przepełnionych w tych dniach kościołów i czytając Pismo Św., by podczas niedzielnego śniadania rozkwitnąć nową siłą i radością. I o to śniadanie właśnie dziś na jarmarku troszczyła się najbardziej. Maurycy unikając tłumów kłębiących się przy kramach obserwował z daleka jak przegląda wszystkie rodzaje białych kiełbas, lustruje wzrokiem razowe chleby na zakwas na żurek, poszukuje najlepszego białego sera na sernik i najświeższych drożdży na wielkanocne baby. Na stole nie mogło przecież zabraknąć tradycyjnych potraw. Właśnie podczas tych oględzin niespodziewanie padła w ramiona jakiejś pani i obie serdecznie się ucałowały. Potem zaczęły ożywioną rozmowę, raz po raz potrącane i szturchane przez klientów próbujących dostać się do lady. Zorientowawszy się wkrótce, że utrudniają klientom zakupy, odsunęły się od kramu z wędlinami i ruszyły w stronę Maurycego.

– To mój syn – dokonała prezentacji mama. – Mam też córkę, ale gdzieś się zapodziała w tym tłumie.

Maurycy uściskał wyciągniętą dłoń i szarmancko się skłonił.

– Bożenka jest moją koleżanką ze szkoły. Nie widziałyśmy się wieki – wyjaśniła mama.

– Też mam córkę w Twoim wieku. Ma na imię… – nie zdążyła dokończyć pani Bożenka, bo nagle, jak z podziemi, wyrosła przed nią nastolatka i nie zwlekając przedstawiła się:

– Ewka – po czym przywitała się z mamą Maurycego, samym Maurycym i Renatką, która nadbiegła nieoczekiwanie widząc, że zaczyna się coś dziać nietypowego.

Ewka była szczupłą, wysoką blondynką. Filuterna grzywka opadała jej z dwoma kędziorkami po bokach na czoło, które dziewczyna odruchowo co jakiś czas zgarniała na bok. Duże, błyszczące, seledynowe oczy i wydatne usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu nadawały jej twarzy wyraz ciągłej radości i afirmacji życia. Ubrana była w zwiewną bawełnianą sukienkę, czarną w białe grochy i sportowe buty. Już na pierwszy rzut oka widać była, że tryska nieskrępowaną energią.

– Kupiłam sobie nowy pistolet na wodę – pochwaliła się mamie – Paweł i Grzesiek nie mają szans. Irenka też na pewno się przygotowała – zaśmiała się przy tym szelmowsko.

– Ewcię rozpiera energia – pospieszyła z wyjaśnieniami koleżanka mamy. – Co roku wyjeżdżamy na święta do mojej siostry. Dzieciaki urządzają sobie tam prawdziwy Lany Poniedziałek. Na szczęście nas oszczędzają – dodała.

Maurycy zdziwił się nieco. Miał raczej osobowość „kontemplacyjną” – jak mawiała mama. Lany Poniedziałek kojarzył mu się raczej z łobuzami, którzy z wiadrami pełnymi wody szukają swoich ofiar na przystankach autobusowych. Sam nigdy nie brał w tym udziału. Wydawało mu się to głupie i niestosowne. I miał rację. A Ewka… Jego rozmyślanie przerwał szczebiot dziewczyny, która zauważyła nieukrywane zdziwienie na twarzy chłopca i spieszyła wyjaśnić, że jej też nie interesują głupie wybryki ulicznych terrorystów, ale małe wariactwo z kuzynostwem:

– To fajna zabawa. Każdy może się dołączyć i każdy może zrezygnować. To jego wybór. Ja to uwielbiam! Zwłaszcza jak jest tak ciepło. Nawet dziadek się z nami bawi. I jest naprawdę doświadczonym i groźnym przeciwnikiem. Dziadek to nawet mówi, że trzeba się w Poniedziałek Wielkanocny polewać, bo taka jest tradycja.  To śmigus-dyngus. Kiedyś chłopi wychodzili tego dnia na pole i skrapiali je wodą święconą, żeby zapewnić swoim plonom deszcz latem. Potem chłopcy zaczęli polewać dziewczęta. Podobno najchętniej polewali te najładniejsze. Teraz my z Irenką polewamy chłopaków, chociaż wcale nie są ładni – znowu zachichotała Ewka.

– W takim razie to dziwne. To ty powinnaś być najbardziej mokra – niespodziewanie wypalił Maurycy i zaraz się zawstydził, bo zorientował się, że powiedział za dużo. Ta dziewczyna od razu zorientuje się, że mu się podoba. Ale taka była prawda, niestety. Maurycy sam nie wiedział dlaczego. Było w niej jednak coś urzekającego. Może ten śmiech, może ten niesforny kosmyk a może ta radość i energia, które tak wpisywały się w wiosenną aurę.

– Chodźcie, obejrzymy koszyczki na pisanki. Są naprawdę piękne – nie skomentowała Maurycowego tekstu Ewka i pociągnęła Renatkę za rękę w kierunku najbliższego stoiska, gdzie wśród różnych rozmiarów wiklinowych koszów krzątała się starsza pani. Chłopak poszedł za nimi.

– Są takie śliczne. Zwłaszcza ten jasnozłoty z półokręgami na otoku – dziewczyna wzięła jedną z plecionek do ręki.

– Do tego pasuje ta koronkowa serwetka. Ręcznie robiona. Na szydełku – doradzała ekspedientka – Albo ta beżowa z haftem angielskim.

– Moja prababcia też takie robiła – wtrącił się Maurycy – Zawsze jej używamy do święconki. To taka nasza wielkanocna tradycja. A sól i pieprz wsypujemy do kryształowego naczynka, które zostało po drugiej prababci. Co prawda ma ułamany uchwyt, ale mama mówi że trudno, że w ten sposób jest tak, jakby były z nami w święta – i znowu chłopak się zawstydził. Pomyślał, że „ta” dziewczyna uzna go za sentymentalnego mięczaka. Ale Ewka spojrzała na niego z uwagą i dodała:

– Moje prababcie jeszcze żyją. Babcia Janka robi przepiękne pisanki. Barwi je w wywarze z łupin cebuli na taki ciemno rdzawy kolor, a potem żyletką wyskrobuje różne wzory.

– A my z mamą kąpiemy jajka w barwnikach. I mają różne kolory – nawet różowy i fioletowy – dorzuciła Renatka.

– Te, które robi twoja prababcia to drapanki, a te, które ty robisz – starsza pani od koszyków wskazała palcem Renatkę – to kraszanki – wtrąciła. Jajka są symbolem nowego życia a te ozdobione miały zapewnić pomyślność i urodzaj – jeszcze zanim w Polsce zadomowiło się chrześcijaństwo. Teraz, kiedy święcimy je w Wielką Sobotę dodatkowo niosą radość i nadzieję związaną ze Zmartwychwstaniem.

– Ja nie święcę pisanek, nie wierzę w Boga – niespodziewanie odezwała się Ewka – Ale i tak je robię. Są takie piękne!

– I nie dzielisz się święconym jajkiem przed śniadaniem wielkanocnym? – nie mógł zrozumieć Maurycy.

– Nie, ale na śniadanie też jemy jajka. Najczęściej faszerowane pieczarkami. Pycha! – rozmarzyła się dziewczyna.

– I nie masz baranka cukrowego? – dopytywała Renatka

– Nie – już mniej pewnie dodała Ewka, trochę zbita z tropu, że jej towarzyszy tak zadziwiło jej wyznanie.

– Żałuj – nie przejęła się tym mała – Jest taki słodki.

– Ale symbolizuje Chrystusa Zmartwychwstałego – wyjaśnił Maurycy.

– I ty zjadasz taki symbol? – tym razem to Ewka się zadziwiła. – Mnie tata urządza poszukiwanie czekoladowych jajek. Pochodzi z Francji. Tam to bardzo popularna zabawa.

– Jak to? – oburzyła się Renata, bo zestawienie cukru z czekoladą, zdecydowanie wypadało na korzyść tego drugiego i dziewczynka zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej być jednak niewierzącą.

– To proste. Chowa czekoladowe jajka w różnych miejscach w mieszkaniu, a ja muszę je odszukać. Czasami podpowiada albo daje rymowane zagadki do rozwiązania. Też możecie tego spróbować – zachęcała Ewka, a Renata od razu pobiegła do mamy, żeby sprzedać jej podsunięty przez koleżankę pomysł. Miała przecież niepohamowaną ochotę na czekoladowe trofea.

Maurycy i Ewka zostali sami. Na chwilę zapadła krępująca cisza. Maurycy nie bardzo wiedział co zrobić. Chciał jeszcze pogadać z tą dziewczyną, pobyć z nią nawet po prostu, ale nie miał pomysłu jak pociągnąć dalej tę znajomość.

– Jak chcesz, to możesz zrobić Renacie niespodziankę i sam ukryć jajka. Daj mi swój numer telefonu to podeślę ci zagadki, które mi zrobił tata w tamtym roku.

– Super pomysł! – naprawdę ucieszył się chłopak i niekoniecznie dlatego, że sprawi siostrze radość. Chociaż to też. Najważniejsze jednak, że będzie miał z Ewką kontakt. Bo Ewka wygląda na naprawdę świetną dziewczynę. Zaraz po świętach, gdy już złapie trochę czasu po nabożeństwach Wielkiego Tygodnia, zaprosi ją na lody. Kto wie, może nawet pójdą razem na spacer do parku? Eee! Nie. Nic z tego nie będzie. Przecież tak się różnią. Pewnie będzie wolała iść na rower. „Dobra. Niech już będzie ten rower” – pomyślał Maurycy – „Na spacer pójdziemy innym razem”.