„Wielkanoc w Peru”, Aleksandra Kołomijska

Wielkanoc już za nami. Świąteczny nastrój zamieniliśmy na szkołę i pracę. Po wielkanocnym śniadaniu i święconym jajku pozostało już tylko wspomnienie. Może gdzieniegdzie uchowała się jeszcze zagubiona pisanka. Ale gdzieś „w dalekim świecie”, w Peru na przykład, święta wyglądały inaczej. Nie było święconki i wielkanocnego baranka, była natomiast pielgrzymka do siedmiu kościołów i słońce na plaży w Paracas, o czym opowiada Aleksandra Kołomijska, Polka, lingwistka, mieszkająca w centrum Limy. Zapraszam!

Stragan z palmami wielkanocnymi przed kościołem w Limie

W tym roku, mieszkając w Peru od pięciu miesięcy, miałam okazję obserwować tutejsze obchody Świąt Wielkanocnych, a raczej podejście Peruwiańczyków do nich. Chciałabym przy tym zaznaczyć, że moje doświadczenia i spostrzeżenia oparte są na kontaktach z mieszkańcami stolicy Peru, Limy. Mając za sobą kilka podróży po bardzo różnych regionach kraju, myślę, że z dość dużą dozą prawdopodobieństwa można podejrzewać, że zarówno tradycje, jak i ich przestrzeganie wyglądają inaczej na prowincji i poza dużymi miastami. Wiedząc, że Peru to kraj mocno katolicki oraz mając doświadczenie obchodzenia tu ostatnich Świąt Bożego Narodzenia, które są w Peru podobnie ważne jak dla nas w Polsce, zakładałam, że podobnie będzie ze Świętami Wielkanocnymi. Jednak myliłam się. Okazuje się, że Wielkanoc, owszem, jest obchodzona i znajduje swoje odzwierciedlenie w kalendarzu świąt państwowych, ale wagę do uroczystości przywiązuje  bardzo niewiele osób. Tak jak w Hiszpanii, w Peru mówiąc o Wielkanocy używa się terminu Semana Santa – Wielki Tydzień. Obchody Wielkanocy w Kościele katolickim w Peru są zbliżone do tych w Kościele polskim. Niedziela poprzedzająca Wielkanoc jest Niedzielą Palmową i na mszach odbywających się tego dnia święci sie palmy wielkanocne. Podobnie jak w Polsce można je kupić na straganach przed kościołami, jednak są one dość inne od tych, które dobrze znamy. W Peru ramos (dosł. bukiety, tu: palmy wielkanocne) wykonuje się z liści palmy woskowej. Jako że nie dekoruje się ich żadnymi innymi materiałami (nie zdobi ich nic kolorowego, nie dodaje się np. kwiatów), na pierwszy rzut oka mogą wydawać się mało atrakcyjne. Jednak po bliższym przyjrzeniu się zachwyca misterność ich wykonania, a przede wszystkim mnogość kształtów, w których występują. W trakcie mszy wielkoczwartkowych, tak jak w Polsce, ma miejsce obmycie stóp, a w Wielki Piątek wieczorem na ulicach wokół kościołów odbywa się droga krzyżowa. W Niedzielę Wielkanocną odbywają się msze upamiętniające zmartwychwstanie Chrystusa, jednak w przeciwieństwie do polskiej tradycji nie muszą one rozpoczynać się bardzo rano, np. o 6. W Peru nie święci się natomiast pokarmów ani nie odwiedza grobów Pańskich w różnych kościołach w Wielką Sobotę. W Limie istnieje za to zwyczaj odwiedzania siedmiu różnych kościołów w historycznym centrum miasta w Wielki Czwartek. To, co przede wszystkim odróżnia Wielkanoc peruwiańską od polskiej to tradycje pozakościelne – a raczej ich istnienie w Polsce, a brak w Peru. U nas śniadanie wielkanocne jest równie ważne co wieczerza wigilijna, dzielenie się jajkiem symboliczne jak łamanie się opłatkiem. Mamy tradycyjne wielkanocne potrawy, których przygotowanie planowane jest z wyprzedzeniem, malujemy pisanki, dekorujemy domy. W Peru takie ani żadne inne zwyczaje wielkanocne nie są kultywowane. Nie ma tradycyjnego spotkania z rodziną, typowych dla Wielkanocy potraw ani dekoracji. W niektórych sklepach można spotkać niewielką sekcję z czekoladowymi jajkami i zającami, ale wydaje się to być bardziej podążaniem za europejsko-amerykańskimi zwyczajami niż lokalnym obyczajem. W Peru dniami wolnymi około Wielkanocy są poprzedzające ją czwartek i piątek. Sprawia to, że dla znakomitej większości osób Wielkanoc to „długi weekend”, który w powszechnej świadomości jest ostatnim weekendem lata (co zawsze mnie dziwi, biorąc pod uwagę, że Wielkanoc to święto ruchome przypadające czasem jeszcze w marcu, czasem pod koniec kwietnia). Najpopularniejszą „tradycją” wielkanocną jest więc kilkudniowy wyjazd za miasto, dla mieszkańców Limy jest to bardzo często wyjazd na jedną z podmiejskich plaż – ostatni w sezonie. Podczas takiego wyjazdu nikt raczej nie myśli o ukrzyżowaniu czy zmartwychwstaniu Chrystusa, jest to czas odpoczynku, zabawy, dla młodszego pokolenia często także imprezowania. Podczas naszego tegorocznego pobytu w nadmorskim kurorcie Paracas w Wielki Piątek i Wielką Sobotę wieczorem w lokalnym klubie grała głośna na całą okolicę muzyka, a kelner w restauracji zachęcał do zamawiania drinków motywując to wykrzyknieniem:  „Sigue la Semana Santa!” („W końcu jest Wielkanoc!”). Sklepy działają normalnie, nawet w Niedzielę Wielkanocną – bardzo zdziwiłam się widząc swój osiedlowy supermarket otwarty do 23, tak jak w każdy inny dzień. Nikt, również osoby mocno przestrzegające tradycji katolickiej, nie widzi w takich zachowaniach niczego niestosownego. Poniedziałek po Wielkanocy jest w Peru już normalnym dniem pracy, wspomnienie o lanym poniedziałku jest dla Peruwiańczyków czymś zupełnie abstrakcyjnym. Można więc zauważyć, że w Peru Wielkanoc to święto, które obchodzą w zasadzie tylko osoby mocno religijne. Dla znakomitej większości jest to zaś czas wypoczynku, wyjazdów z rodziną lub znajomymi, a niejednokrotnie również czas dobrej zabawy. Mimo początkowego zaskoczenia kiedy obserwuje się tak inne podejście do tej samej wiary i tradycji, naturalną staje się refleksja nad tym, czy tylko to, co znane i wbudowane w nas jest jedyne i słuszne.

Aleksandra Kołomijska, Lima, 23.04.2019

Plaża pełna turystów w Rezerwacie Narodowym Paracas w Wielką Sobotę

„Wielkanocne zwyczaje”, Małgorzata Połeć-Rozbicka. Opowiadanie dla dzieci

Smuga jasnego światła przesączała się przez wąską szparę między zaciągniętą roletą a okienną ramą. Wpełzła po kołdrze, by ostatecznie muskać czoło Maurycego. Chłopiec bezwiednie zmrużył oczy. Jeszcze spał, ale nadchodzący dzień domagał się już swoich praw. Leniwie uniósł powieki, ale szybko zamknął je porażony blaskiem słonecznych promieni – tak intensywnych, jakie tylko wiosną wdzierają się do naszych domów, aby nieskrępowane jeszcze liśćmi na drzewach oznajmić nam, że świat budzi się do życia – nie tylko po nocy, ale i z zimowego otępienia. Maurycy powoli usiadł na łóżku. Dziś nie musiał się spieszyć do szkoły. Pociągająca perspektywa błogiego lenistwa sprawiała mu niezwykłą przyjemność. Nie długo. Gwałtowne szarpnięcie za klamkę wyraźnie zwiastowało, że Renatka już wstała.

– Wstawaj! Idziemy na zakupy! Mama tak powiedziała! – jednym tchem wypaliła.

– Nie idę – jednoznacznie odparł Maurycy.

– Idziesz! – z nieukrywaną radością zripostowała siostra. – Zawsze na jarmark świąteczny chodzimy razem.

– Jaki jarmark? – chłopiec wciąż się nie mógł obudzić.

– W-i-e-l-k-a-n-o-c-n-y – dobitnie przeliterowała dziewczynka, chwaląc się przy okazji nabytą niedawno umiejętnością.

Maurycy bez słowa wykluł się z pościeli i noga za nogą powlókł do łazienki. Wiedział, że nie ma sensu dyskutować. Mała miała rację – na świąteczne jarmarki zawsze chodzili razem. Z resztą nawet je lubił. Mama zwykle wpadała w amok zakupów i chętnie zgadzała się na „nabycie różnych dóbr materialnych po okazyjnych cenach”. Dopiero po powrocie do domu, kiedy sprawdzała zawartość swojego portfela zaczynała mieć wątpliwości, czy rzeczywiście „dobra” te były im potrzebne. Ale mama była podatna – jak sama mówiła – na świąteczną atmosferę i szybko przechodziła nad chwilą troski do porządku dziennego, albo raczej świątecznego.

Jarmark był w tym roku okazały, pewnie dlatego, że pogoda była naprawdę piękna, bo święta wypadały późno. Maurycy nawet nie wiedział, że aż tak późno mogą wypaść, bo ostatni raz zdarzyło się tak, gdy był jeszcze małym chłopcem. Wielkanoc obchodzona jest w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni Księżyca, dlatego jej data jest ruchoma. Zawsze wypada między 22 marca a 25 kwietnia. Stąd i pogoda może być różna – od śniegu po lato. Tegoroczne święta zapowiadały się naprawdę ciepłe. Po placu w dużym nieładzie przechadzali się liczni klienci. Z zainteresowaniem przeglądali produkty oferowane na stoiskach. Duży hałas i wrzawa, duży ruch ale atmosfera już świąteczna. Widok jaskrawożółtych narcyzów zatopionych w gąszczu intensywnie zielonego bukszpanu przywodziło na myśl wiosenną radość i ciepło, które rozlewały się na ustach miłym uśmiechem. Wiosna to czas, kiedy natura odradza się po okresie mroku i uśpienia do nowego życia. Tak, jak chrześcijanin odradza się w Wielkanoc poprzez śmierć i  zmartwychwstanie Chrystusa, a przede wszystkim przez miłość Boga Ojca i jego Syna. Maurycy znał istotę religijną świąt. Był ministrantem. Co roku uczestniczył w obchodach Triduum Paschalnego, które rozpoczyna się w Wielki Czwartek mszą Wieczerzy Pańskiej. Potem brał udział w Liturgii Męki Pańskiej i adoracji Krzyża w Wielki Piątek, czuwał przy Grobie Pańskim w Wielką Sobotę, by ostatecznie dźwięcznym głosem dzwonków obwieścić Jego Zmartwychwstanie. Jego mama nie brała udziału w tych obchodach tak aktywnie. Święta spędzała raczej w spokoju i zadumie, unikając przepełnionych w tych dniach kościołów i czytając Pismo Św., by podczas niedzielnego śniadania rozkwitnąć nową siłą i radością. I o to śniadanie właśnie dziś na jarmarku troszczyła się najbardziej. Maurycy unikając tłumów kłębiących się przy kramach obserwował z daleka jak przegląda wszystkie rodzaje białych kiełbas, lustruje wzrokiem razowe chleby na zakwas na żurek, poszukuje najlepszego białego sera na sernik i najświeższych drożdży na wielkanocne baby. Na stole nie mogło przecież zabraknąć tradycyjnych potraw. Właśnie podczas tych oględzin niespodziewanie padła w ramiona jakiejś pani i obie serdecznie się ucałowały. Potem zaczęły ożywioną rozmowę, raz po raz potrącane i szturchane przez klientów próbujących dostać się do lady. Zorientowawszy się wkrótce, że utrudniają klientom zakupy, odsunęły się od kramu z wędlinami i ruszyły w stronę Maurycego.

– To mój syn – dokonała prezentacji mama. – Mam też córkę, ale gdzieś się zapodziała w tym tłumie.

Maurycy uściskał wyciągniętą dłoń i szarmancko się skłonił.

– Bożenka jest moją koleżanką ze szkoły. Nie widziałyśmy się wieki – wyjaśniła mama.

– Też mam córkę w Twoim wieku. Ma na imię… – nie zdążyła dokończyć pani Bożenka, bo nagle, jak z podziemi, wyrosła przed nią nastolatka i nie zwlekając przedstawiła się:

– Ewka – po czym przywitała się z mamą Maurycego, samym Maurycym i Renatką, która nadbiegła nieoczekiwanie widząc, że zaczyna się coś dziać nietypowego.

Ewka była szczupłą, wysoką blondynką. Filuterna grzywka opadała jej z dwoma kędziorkami po bokach na czoło, które dziewczyna odruchowo co jakiś czas zgarniała na bok. Duże, błyszczące, seledynowe oczy i wydatne usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu nadawały jej twarzy wyraz ciągłej radości i afirmacji życia. Ubrana była w zwiewną bawełnianą sukienkę, czarną w białe grochy i sportowe buty. Już na pierwszy rzut oka widać była, że tryska nieskrępowaną energią.

– Kupiłam sobie nowy pistolet na wodę – pochwaliła się mamie – Paweł i Grzesiek nie mają szans. Irenka też na pewno się przygotowała – zaśmiała się przy tym szelmowsko.

– Ewcię rozpiera energia – pospieszyła z wyjaśnieniami koleżanka mamy. – Co roku wyjeżdżamy na święta do mojej siostry. Dzieciaki urządzają sobie tam prawdziwy Lany Poniedziałek. Na szczęście nas oszczędzają – dodała.

Maurycy zdziwił się nieco. Miał raczej osobowość „kontemplacyjną” – jak mawiała mama. Lany Poniedziałek kojarzył mu się raczej z łobuzami, którzy z wiadrami pełnymi wody szukają swoich ofiar na przystankach autobusowych. Sam nigdy nie brał w tym udziału. Wydawało mu się to głupie i niestosowne. I miał rację. A Ewka… Jego rozmyślanie przerwał szczebiot dziewczyny, która zauważyła nieukrywane zdziwienie na twarzy chłopca i spieszyła wyjaśnić, że jej też nie interesują głupie wybryki ulicznych terrorystów, ale małe wariactwo z kuzynostwem:

– To fajna zabawa. Każdy może się dołączyć i każdy może zrezygnować. To jego wybór. Ja to uwielbiam! Zwłaszcza jak jest tak ciepło. Nawet dziadek się z nami bawi. I jest naprawdę doświadczonym i groźnym przeciwnikiem. Dziadek to nawet mówi, że trzeba się w Poniedziałek Wielkanocny polewać, bo taka jest tradycja.  To śmigus-dyngus. Kiedyś chłopi wychodzili tego dnia na pole i skrapiali je wodą święconą, żeby zapewnić swoim plonom deszcz latem. Potem chłopcy zaczęli polewać dziewczęta. Podobno najchętniej polewali te najładniejsze. Teraz my z Irenką polewamy chłopaków, chociaż wcale nie są ładni – znowu zachichotała Ewka.

– W takim razie to dziwne. To ty powinnaś być najbardziej mokra – niespodziewanie wypalił Maurycy i zaraz się zawstydził, bo zorientował się, że powiedział za dużo. Ta dziewczyna od razu zorientuje się, że mu się podoba. Ale taka była prawda, niestety. Maurycy sam nie wiedział dlaczego. Było w niej jednak coś urzekającego. Może ten śmiech, może ten niesforny kosmyk a może ta radość i energia, które tak wpisywały się w wiosenną aurę.

– Chodźcie, obejrzymy koszyczki na pisanki. Są naprawdę piękne – nie skomentowała Maurycowego tekstu Ewka i pociągnęła Renatkę za rękę w kierunku najbliższego stoiska, gdzie wśród różnych rozmiarów wiklinowych koszów krzątała się starsza pani. Chłopak poszedł za nimi.

– Są takie śliczne. Zwłaszcza ten jasnozłoty z półokręgami na otoku – dziewczyna wzięła jedną z plecionek do ręki.

– Do tego pasuje ta koronkowa serwetka. Ręcznie robiona. Na szydełku – doradzała ekspedientka – Albo ta beżowa z haftem angielskim.

– Moja prababcia też takie robiła – wtrącił się Maurycy – Zawsze jej używamy do święconki. To taka nasza wielkanocna tradycja. A sól i pieprz wsypujemy do kryształowego naczynka, które zostało po drugiej prababci. Co prawda ma ułamany uchwyt, ale mama mówi że trudno, że w ten sposób jest tak, jakby były z nami w święta – i znowu chłopak się zawstydził. Pomyślał, że „ta” dziewczyna uzna go za sentymentalnego mięczaka. Ale Ewka spojrzała na niego z uwagą i dodała:

– Moje prababcie jeszcze żyją. Babcia Janka robi przepiękne pisanki. Barwi je w wywarze z łupin cebuli na taki ciemno rdzawy kolor, a potem żyletką wyskrobuje różne wzory.

– A my z mamą kąpiemy jajka w barwnikach. I mają różne kolory – nawet różowy i fioletowy – dorzuciła Renatka.

– Te, które robi twoja prababcia to drapanki, a te, które ty robisz – starsza pani od koszyków wskazała palcem Renatkę – to kraszanki – wtrąciła. Jajka są symbolem nowego życia a te ozdobione miały zapewnić pomyślność i urodzaj – jeszcze zanim w Polsce zadomowiło się chrześcijaństwo. Teraz, kiedy święcimy je w Wielką Sobotę dodatkowo niosą radość i nadzieję związaną ze Zmartwychwstaniem.

– Ja nie święcę pisanek, nie wierzę w Boga – niespodziewanie odezwała się Ewka – Ale i tak je robię. Są takie piękne!

– I nie dzielisz się święconym jajkiem przed śniadaniem wielkanocnym? – nie mógł zrozumieć Maurycy.

– Nie, ale na śniadanie też jemy jajka. Najczęściej faszerowane pieczarkami. Pycha! – rozmarzyła się dziewczyna.

– I nie masz baranka cukrowego? – dopytywała Renatka

– Nie – już mniej pewnie dodała Ewka, trochę zbita z tropu, że jej towarzyszy tak zadziwiło jej wyznanie.

– Żałuj – nie przejęła się tym mała – Jest taki słodki.

– Ale symbolizuje Chrystusa Zmartwychwstałego – wyjaśnił Maurycy.

– I ty zjadasz taki symbol? – tym razem to Ewka się zadziwiła. – Mnie tata urządza poszukiwanie czekoladowych jajek. Pochodzi z Francji. Tam to bardzo popularna zabawa.

– Jak to? – oburzyła się Renata, bo zestawienie cukru z czekoladą, zdecydowanie wypadało na korzyść tego drugiego i dziewczynka zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej być jednak niewierzącą.

– To proste. Chowa czekoladowe jajka w różnych miejscach w mieszkaniu, a ja muszę je odszukać. Czasami podpowiada albo daje rymowane zagadki do rozwiązania. Też możecie tego spróbować – zachęcała Ewka, a Renata od razu pobiegła do mamy, żeby sprzedać jej podsunięty przez koleżankę pomysł. Miała przecież niepohamowaną ochotę na czekoladowe trofea.

Maurycy i Ewka zostali sami. Na chwilę zapadła krępująca cisza. Maurycy nie bardzo wiedział co zrobić. Chciał jeszcze pogadać z tą dziewczyną, pobyć z nią nawet po prostu, ale nie miał pomysłu jak pociągnąć dalej tę znajomość.

– Jak chcesz, to możesz zrobić Renacie niespodziankę i sam ukryć jajka. Daj mi swój numer telefonu to podeślę ci zagadki, które mi zrobił tata w tamtym roku.

– Super pomysł! – naprawdę ucieszył się chłopak i niekoniecznie dlatego, że sprawi siostrze radość. Chociaż to też. Najważniejsze jednak, że będzie miał z Ewką kontakt. Bo Ewka wygląda na naprawdę świetną dziewczynę. Zaraz po świętach, gdy już złapie trochę czasu po nabożeństwach Wielkiego Tygodnia, zaprosi ją na lody. Kto wie, może nawet pójdą razem na spacer do parku? Eee! Nie. Nic z tego nie będzie. Przecież tak się różnią. Pewnie będzie wolała iść na rower. „Dobra. Niech już będzie ten rower” – pomyślał Maurycy – „Na spacer pójdziemy innym razem”.