„Ratownicy czasu. Nad wodami Nilu”, Justyna Drzewicka

Dziś zaprezentuję Wam atrakcyjną książkę dla młodzieży – wciągającą, dynamiczną, pełną zwrotów akcji i… opatrzoną solidną bibliografią. To ostatnie zwykle kojarzy nam się z artykułami naukowymi albo popularno-naukowymi, tu jednak wspiera powieść fabularną. Czy to możliwe? Justyna Drzewicka udowadnia, że tak. Poziom przygody i poziom wiedzy to jak Nowak=Imhotep. Zabrzmiało jak zagadka? Rozwikłajcie ją, dając się uwieść niepowtarzalnej historii o trzech nastolatkach w starożytnym Egipcie. „Ratownicy czasu. Nad wodami Nilu”. Zapraszam!

„Ratownicy czasu. Nad wodami Nilu”, Justyna Drzewicka; ilustracje: Jędrzej Łaniecki; wydawnictwo: Jaguar;

Jest to druga pozycja z serii „Ratowników czasu”. O pierwszej pisałam już jakiś czas temu. Warto od niej zacząć. Jeśli jednak nie interesuje Was Bolonia z przełomu XV i XVI wieku i Mikołaj Kopernik, zacznijcie od starożytności. Książka jest tak napisana, że i tak bez trudu zorientujecie się w fabule – „Nad wodami Nilu” jest niby kontynuacją swojej poprzedniczki, ale również opisuje całkowicie odrębny epizod. I tu, i tam bohaterami są Sara i Daniel, i Mutek – animaloid, którego pochodzenia nie zamierzam wyjaśniać, odkryjcie je sami. Stanowią zgraną paczkę przyjaciół, która rozrasta się o pewną atrakcyjną i mądrą dziewczynę z renesansu. Jakim cudem? To akurat najlepiej wyjaśni pierwsza część.

Jest to druga pozycja z serii „Ratowników czasu”. O pierwszej pisałam już jakiś czas temu. Warto od niej zacząć. Jeśli jednak nie interesuje Was Bolonia z przełomu XV i XVI wieku i Mikołaj Kopernik, zacznijcie od starożytności. Książka jest tak napisana, że i tak bez trudu zorientujecie się w fabule – „Nad wodami Nilu” jest niby kontynuacją swojej poprzedniczki, ale również opisuje całkowicie odrębny epizod. I tu, i tam bohaterami są Sara i Daniel, i Mutek – animaloid, którego pochodzenia nie zamierzam wyjaśniać, odkryjcie je sami. Stanowią zgraną paczkę przyjaciół, która rozrasta się o pewną atrakcyjną i mądrą dziewczynę z renesansu. Jakim cudem? To akurat najlepiej wyjaśni pierwsza część.

Paczka owa na skutek awarii systemu podróży w czasie przenosi się do XXVI w p.n.e. do cywilizacji rozwijającej się nad brzegiem życiodajnego Nilu. Czeka ich wiele przygód, zagadek rodem z kryminałów, mrożące krew w żyłach próby zabójstwa i skomplikowana dworska intryga. Wszystko na tle historycznych wydarzeń, w scenerii Sakkary i jej mastab oraz tętniącego życiem Memfis, z towarzyszeniem ówczesnych zwyczajów, „mody” i medycyny. Imponująca wręcz wiedza, z której skorzystają nie tylko dorastający nastolatkowie, ale i już osoby całkiem dorosłe. O życiu w starożytnym Egipcie nigdy nie dowiedziałam się tak wiele – mimo, że naukę w szkole traktowałam całkiem poważnie 😉. I to jest właśnie w tej serii najważniejsze – porcja wiedzy, o której nie śniło się nawet autorom szkolnych podręczników w formie, która z podręcznikiem nie ma nic kompletnie wspólnego. Bo powieść czyta się po prostu jednym tchem, a już szczególnie w mokry, wietrzny dzień podczas kwarantanny. To naprawdę doskonały pomysł na „zdalne” lekcje z historii – bez przymusu, zaangażowania rodziców i nerwów. Polecam!

„Gorzka czekolada”

Dzień dobry! Miło się spotkać po przerwie 😊. Niestety przytłoczyła mnie – pewnie tak, jak i Was – nowa rzeczywistość. Zdalna praca, zdalna nauka, zdalne wizyty lekarskie i zdalne zakupy. Wiele się trzeba nauczyć, wiele zaakceptować, do wielu rzeczy się przyzwyczaić… Wiele też zyskało nowy wymiar i nową perspektywę, jak choćby zwykła uczciwość, czy odpowiedzialność. Z książkowych półek o etyce zeszły do codzienności – do dezynfekcji rąk, noszenia maseczek i zachowania dystansu społecznego. Tak naprawdę były z nami na co dzień od zawsze, chociaż nie zawsze byliśmy tego świadomi. I o tym jest właśnie proponowana dziś przeze mnie książka – fabularyzowany przewodnik o wartościach etycznych dla młodzieży. A te wartości – jak pisze we wstępie do publikacji prezes Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”, Irena Koźmińska „…mają to do siebie, że – w przeciwieństwie do wartości materialnych – im więcej ich dajemy, tym więcej ich do nas wraca”. Przed Wami „Gorzka czekolada i inne opowiadania o ważnych sprawach”.

„Gorzka czekolada i i inne opowiadania o ważnych sprawach”, praca zbiorowa; ilustracje: Anita Głowińska; wydawnictwo: Prószyński i S-ka;

Książka jest zbiorem piętnastu opowiadań różnych autorów, z których każde poświęcone jest wartości oznaczonej rzeczownikiem abstrakcyjnym. Są wśród nich tzw. cnoty: szacunek, sprawiedliwość, wolność, piękno i mądrość, ale też są i zwykła życzliwość, odpowiedzialność, przyjaźń, przyzwoitość, a nawet optymizm. Siłą rzeczy hasło przewodnie opowiadania miksuje się z pobocznymi w każdym tekście, bo jak oddzielić przyzwoitość od uczciwości na przykład… Jednak nie utrudnia to lektury, ale ją wzbogaca, sprawiając, że przekaz jest pełny a fabuła wciągająca. W każdym opowiadaniu spotykamy się z nowymi bohaterami, innym pomysłem autora na zilustrowanie tematu, niepowtarzalnym stylem i językiem, odmienną narracją a nawet odrębnym gatunkiem literatury młodzieżowej. To zasługa pracy zbiorowej. W muzyce wspólne projekty w różnego rodzaju celach od dawna są w modzie, w literaturze dla młodzieży to właściwie nowość. Wśród tych, którzy zdecydowali się w nim uczestniczyć jest i Andrzej Maleszka (autor poczytnej serii „Magiczne drzewo”), i Paweł Beręsewicz, którego pozycje cieszą się niezmiennie dużym zainteresowaniem dojrzewającej młodzieży. Na liście autorów znajdują się również: Barbara Kosmowska (autorka „Myślinków”), Katarzyna Terechowicz, Wojciech Cesarz i Katarzyna Ryrych.

Koncepcja jest świetna. Gratulacje dla jej pomysłodawców. Bo moim zdaniem nic tak nie trafia do współczesnych nastolatków, jak możliwość zwizualizowania problemu. A to właśnie, dzięki wyobraźni, z „Gorzką czekoladą” jest możliwe. I przyznam, że chętnie wykorzystuję ją na swoich lekcjach etyki…      

„Gitara”, Małgorzata Połeć-Rozbicka, opowiadanie dla młodzieży

Była sama od lat i mieszkała w świecie ciszy. Nikt jej nie dotykał, nie przebiegał palcami po gryfie. Naciągnięte struny, choć delikatnie pokryte nalotem rdzy, czekały gotowe na chwilę, w której czyjaś ręka wydobędzie z nich głos. Ale wszystkie dźwięki dochodziły tylko z zewnątrz, z jej trzewi dawno już nic się nie urodziło. Bezproduktywna, opuszczona, zakurzona czekała na dzień, w którym ktoś się nad nią pochyli. Dawno już pogrzebała marzenia, że w jej desce, lakierowanej na wysoki połysk w kolorze czarnej wiśni, odbiją się światła scenicznych reflektorów i położą świetlistymi smugami na niklowanych przełącznikach i kluczach, a lekko przekrzywiona do tyłu główka zamigocze w delikatnej wibracji po podciągnięciu struny.

Powinnam teraz napisać: jej lata świetności dawno minęły, ale świetności tej nigdy nie było. Powołał ją do życia w 1987 roku w Fuji-gen, w dalekiej Japonii, lutnik o trudnym do wymówienia imieniu. Cierpliwymi dłońmi formował jej gryf i nabijał na palisandrową podstrunnicę progi, potem długo pasował jego zakończenie, by idealnie przenosił wibracje. Dostała imię F711779 i była niespełna dwunastotysięczną gitarą Ibanez na świecie. Potem zamknięta w futerale i kartonowym pudle, w kontenerze podobnych sobie, płynęła na podbój świata przez Ocean Spokojny do miejsca swego przeznaczenia na ziemi Ameryki Północnej. Była stworzona do wielkich rzeczy. Miała w sobie tyle piękna, tyle gracji i anorektyczną figurę, którą nadawał jej niezwykle cienki gryf i niemal obły kształt deski. Raz dotknięta struna długo jeszcze wybrzmiewała swój dźwięk, który roztaczał się wokół rażąc krystaliczną czystością. Miała tak wiele do zaoferowania i to tylko za wątłe poczucie spełnienia, a mimo to nikt od niej niczego nie chciał.

Ostatecznie kupił ją w sklepie muzycznym The Chicago Store niewysoki mężczyzna w granatowym garniturze, z włosami lekko maźniętymi siwizną na skroniach, wrzucił do bagażnika i wywiózł do Kanady. Tam podarował swojemu, dawno niewidzianemu, synowi, który bardzo się ucieszył z jej przybycia i niemiłosiernie piłował niewprawnymi palcami struny. Znosiła to cierpliwie, nie martwiąc się brakiem szacunku, wierząc, że wkrótce palce te staną się znacznie bieglejsze. Ale palce były wciąż sztywne, a ucho nieczułe. Ów brak postępów dostrzegł również jej właściciel i wkrótce zostawił samotną, rzucając na pożegnanie kilka niewybrednych słów. Sama nawet nie wie, ile lat przeleżała pod łóżkiem.

Kiedy pokój dziecięcy zamieniano w sypialnię dla starszej pani przypomniano sobie o niej, wrzucono w czarny worek foliowy, oklejono taśmą i wyniesiono na strych. Wtedy wiedziała, że nic już jej więcej nie czeka. Nie było nadziei na przyszłość, a i przeszłości nie warto było wspominać. Słuchała gruchania gołębi, grania wiatru na rynnie, stukotu kropel deszczu o dach. Upływał czas. Raz jeden ktoś wszedł na strych i rzucił worek z dziecięcym łóżeczkiem, które dotkliwie zraniło jej lakierowaną politurę przy prawym wgłębieniu deski. Nie zważała na to. Wiedziała, że jej ran i tak nie da się już wyleczyć. Odeszła w zapomnienie nie tylko wśród domowników, zapomniała również o sobie sama. Aż do dnia, gdy pod dom podjechały z łoskotem maszyny budowlane, by zrównać jej miejsce pobyty z ziemią. Zrozumiała, że to koniec; że jej szlachetnie składowane i suszone drewno rozjadą gąsienice spychacza. Pomyślała wtedy o tych wszystkich mniej szlachetnych i mniej wspaniałych, które mają swój dom, futerał i czyjeś palce. I wtedy zrozumiała, że sprawiedliwości nie ma, że jest tylko przypadek, przeznaczenie, ślepy los i że nie umiała zrobić nic, by to zmienić.

Kiedy na strych weszli robotnicy budowlani nie rozumiała ich zamiarów, przerzucali kartony i worki, niektóre otwierali, część rozpruwali, przechowywane w nich rzeczy rzucali na niewielki stosik przy drzwiach. Kiedy po raz pierwszy od lat zobaczyła światło słoneczne, usłyszała:

– To zostaw. Sprzedamy na ebay’u. Na piwo będzie.

A więc tyle właśnie jestem warta… – pomyślała.

*

*            *

Leżała w pudle po dziecięcym rowerku, ciśnięta w kąt nieużywanego garażu, pielęgnując swoje rany. Nie użalała się nad sobą i nie oczekiwała niczego. Po prostu była, nieświadoma upływu czasu. Kolejne dni mijały ją obok, nie dotykając w żaden sposób i nie wyzwalając żadnej reakcji. Wtedy pojęła, że najbardziej dokucza jej cisza. Nie słyszała nic. Nawet krzyku dzieci i rzężenia silnika pracującej kosiarki.

– Co za ironia – pomyślała – cisza jak w wygłuszonym studiu nagraniowym. Ale tam tę gęstą ciszę rozrywa muzyka, dźwięki, które działają na wyobraźnię, kłótnie gitarzystów, nerwowe postukiwania pałeczek w rękach zniecierpliwionego perkusisty, zgrzyt sprzęgających się wzmacniaczy, gwałtowny kaszel basisty, który zakrztusił się kawą… Życie.

Bez nadziei, bez miłości, a nawet bez dni, które zlały się w jeden strumień egzystencji, leżała kumulując życie w sobie. Aż wreszcie ktoś podniósł pudło, ktoś je przekręcił, ktoś zaklął, skrzekliwie rozkręcając rolkę taśmy samoprzylepnej. Po chwili karton zakołysał się i po rażącym ją zgiełku rozpoznała, że znalazła się na ulicy. Trzask zamykanych drzwi uświadomił jej, że znalazła się w samochodzie. Jej życie nagle nabrało tempa w otoczeniu ogólnego gwaru lub jednostajnego szumu silników. Upłynęło sporo czasu, zanim ktoś poinstruował kogoś: „Ostrożnie!”, a potem wziął pudło i niespiesznym krokiem rozpoczął wspinaczkę po schodach. Jeszcze tylko zgrzyt klucza w zamku, trzask odklejanej taśmy i znowu światło dzienne, nieśmiało przedzierające się przez nieodsłonięte jeszcze po nocy zasłony. Czyjeś ręce delikatnie wyjęły ją z opakowania i szarpnęły struny. Dźwięk, który wydała samą ją przestraszył, ale nie zraził za to jej opiekuna. Ten usiadł, oparł o kolano i cierpliwie rozkręcał i skręcał stroiki, aż wydała krystalicznie czyste brzmienie. Wtedy powiesił ją na gitarowym wieszaku , a ona rozejrzała się i ujrzała dziesiątki takich jak ona. Znowu znalazła się w sklepie.

Minął rok, zanim ponownie ktoś wziął ją w ręce. Z nabożną troską położył palce na gryfie i dotknął kostką strun. Zagrała najpiękniej, jak mogła. Dźwięki dobywane z jej wnętrza układały się w harmonijną muzykę, której nie słyszała od lat, a nigdy jeszcze nie rodziła jej sama. „Czy to ja?” – zastanawiała się nie wierząc, że jest zdolna do powołania takiego piękna do życia. Tymczasem nieznany muzyk wciąż grał i grał, zmieniając repertuar i po jego spoconych dłoniach rozpoznała, że i dla niego ta chwila jest ważna. Obluzowany przetwornik raz po raz uderzał o strunę, niezbyt dobrze stykający przełącznik i w najmniej spodziewanym momencie rozłączał cewki. Innym razem poddałaby się niechybnie, kwitując swój stan: „Jestem złomem!”, ale tym razem nie zważała na to. Zasłuchała się w swoim nobliwym brzmieniu i pozwalała słuchać innym. Po raz pierwszy od lat poczuła się szczęśliwa i nie zastanawiała się, co będzie potem. Brała to szczęście z każdym akordem i upajała się tym, co sama była w stanie wydać.  Ten który ją obudził do życia, wstał, włożył do pudła i powiedział: „Biorę!”.

*

*            *

– Jestem kochana! – myślała, kiedy nowy właściciel polerował jej deskę frotową ściereczką, chuchając na szczególnie uparte odciski palców. Przeglądał się w jej desce, jak w lustrzanej tafli, o ona widziała, że sprawia mu radość. Jego palce sprawnie przebierały po gryfie odgrywając wymyślne przebiegi, budząc do życia muzykę, która wyrażała ją samą. Znajdował spokój wsłuchując się w jej dystyngowane brzmienie, rodzące się gdzieś w zwojach mahoniowego drewna, a ona znajdowała w tym jego spokoju spełnienie. Wiedziała, że jest dla niego ważna, i  że to właśnie czyni ją tak wyjątkową; że pozwala jej grać całą swoją pełnią, zamieniając na dźwięk jego troskę i miłość.

Po latach marzeń o wielkich koncertach i scenicznej karierze, zrozumiała, że były to marzenia wiodące donikąd. Szczęścia nie da się rozmienić na drobne, znajdując skrawek miłości w sercach tłumów. Szczęście można odnaleźć tylko, gdy jest się dla kogoś naprawdę ważnym, a nie tylko trochę. Nawet jeśli ten ktoś jest tylko jeden…