Kiedy Piotruś zszedł do szatni, dziadek już na niego czekał – wyprostowany, uśmiechnięty i elegancko ubrany. Z dużą swobodą rozmawiał z babcią Malwiny, nieznacznie podkreślając swoją opowieść subtelną gestykulacją. Piotruś – nie zamierzając mu przerywać – szybko zmienił buty i naciągnął bluzę, po czym zjawił się przed nim jakby nie wiadomo skąd.
– Jestem! – zameldował wesoło – Idziemy na lody? – wypalił i sam się zdziwił skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł.
– Czemu nie? – podchwycił dziadek, ale nagle przypomniał sobie o czymś i uzupełnił – Ale najpierw odbierzemy Weronikę z przedszkola.
Za chwilę do czekających dołączyła Malwina i we czwórkę ruszyli w stronę drzwi. Piotruś pobiegł pierwszy i natarł na nie, aż stęknęły, po czym wypadł na ulicę a drzwi zamierzały zamknąć się z hukiem. Dziadek jednak chwycił je za klamkę, przytrzymał i uprzejmie zwrócił się do babci Malwiny:
– Proszę bardzo!
– Ach, panie Władziu! Pan to zawsze taki dżentelmen.
– Cała przyjemność po mojej stronie! Mam nadzieję, że jutro znowu się spotkamy – powiedział dziadek na pożegnanie i skinął głową. Piotruś tymczasem niecierpliwił się na chodniku, mając na uwadze czekającą go słodką przyjemność i gdy tylko dziadek dołączył do niego, powiedział z wyrzutem:
– Ty tu dziadku gadasz sobie z babcią Malwiny, a Weronika na nas czeka i płacze tam pewnie w przedszkolu samotna i opuszczona.
Dziadek roześmiał się na myśl o niecierpliwie czekającej na powrót do domu zawsze rozbawionej i rozgadanej Weroniki i postanowił nie dać się wnuczkowi wystrychnąć na dudka:
– Coś mi się wydaje, że to nie Weronika, ale lody czekoladowe stoją ci przed oczyma.
Postanowił jednak już dłużej nie zwlekać i dwaj panowie raźno wyruszyli w stronę przedszkola. Na nieszczęście Piotrusia w ich stronę podążał z przeciwka sąsiad dziadka – pan Bogusław i z daleka już słał im uśmiechy, a gdy tylko się do nich zbliżył, uchylił czapkę cyklistówkę i wyciągnął prawą rękę na powitanie. Starsi panowie uścisnęli sobie dłonie, a Piotruś niecierpliwie przebierając nogami, naburmuszony i zły, że lody znowu się odwlekają, z niechęcią wymamrotał:
– Dzień dobry!
– Dzień dobry Piotrze! – powiedział pan Bogusław – Pozwól uścisnąć sobie prawicę dzielny młodzieńcze! – dodał i wyciągnął rękę w stronę Piotrusia. Nieco zbity z tropu tym zachowaniem i dziwną przemową sąsiada, Piotruś nieśmiało wyciągnął prawą dłoń do powitalnego gestu. Jednocześnie połechtany „młodzieńcem” i to na dodatek „dzielnym”, nie mówiąc już o dorosłym „Piotrze” mocno i pewnie odwzajemnił uścisk swojego rozmówcy. Zadziwiony siłą Piotrusia, pan Bogusław docenił chłopca:
– No, widać, że z ciebie już prawdziwy mężczyzna – po rycersku już się witasz. Masz krzepę kolego – po czym wdał się w krótką pogawędkę z panem Władysławem. A Piotruś tymczasem, zniecierpliwiony powiększającym się opóźnieniem próbował znaleźć sobie jakieś zajęcie. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy, bo uparcie siedział w niej rycerz, o którym wspomniał pan Bogusław. Kiedy tylko rozmowa dwóch panów się zakończyła i wizja lodów stawała się coraz bliższa, Piotruś zagaił rozmowę:
– O co z tym rycerzem chodziło, dziadku – przecież nie mam ani miecza, ani tarczy, ani nawet zbroi, nie mówiąc już o koniu.
– Nie masz – zgodził się dziadek – ale po rycersku się umiesz zachować.
– Ja mu tylko rękę podałem… – nie rozumiał Piotruś.
– Ano właśnie! Kiedyś, kiedy rycerze chodzili zawsze uzbrojeni, podając sobie prawe dłonie oznajmiali rozmówcy, że nie mają wrogich zamiarów. Podanie prawej ręki wyraźnie dowodziło, że nikt nie trzyma w niej miecza ani nie ukrywa sztyletu. Podobnie było z uchylaniem przyłbicy. Przyłbica to przednia część hełmu rycerskiego, która osłaniała twarz. Kiedy rycerz szykował się do walki, opuszczał ją, żeby się chronić. Gdy przyłbica była otwarta, wiadomo było, że jej właściciel nie szykuje się do bitki.
– To dlatego pan Bogusław podniósł na chwilę czapkę, kiedy nas zobaczył – zawołał zadowolony ze swojego odkrycia Piotruś.
– No właśnie! Bo przyłbicę trzeba było uchylić wcześniej, żeby przeciwnik nie zdążył rozpędzić konia do natarcia – uzupełnił dziadek.
– Szkoda, że nie mam czapki – powiedział Piotruś – od razu bym ją zdejmował, gdybym Bartka zobaczył. On jest, dziadku ogromny i w ogóle nie warto się z nim bić, bo i tak zawsze dostanie się łomot. A tak, to by już nie mógł… – rozmarzył się Piotrek na myśl o sprytnym uniknięciu starcia z zawsze skłonnym do awantury Bartkiem.
– Pod warunkiem, że Bartek okazałby się rycerzem, a nie zwykłym zbójem – ośmielił się powątpiewać dziadek.
– A jak to poznać? –drążył temat wnuczek.
– Dziś rycerzy nie poznamy już po stroju, ale po zachowaniu. Są uczciwi, zawsze mówią prawdę, nigdy nie atakują z ukrycia, bronią słabszych i otaczają szacunkiem kobiety.
– To ty dziadku jesteś prawdziwym rycerzem – rycerzem Władysławem z ulicy Wesołej – podsumował Piotruś – bo tak się babcią Malwiny opiekujesz, że nawet jej drzwi otwierasz, jakby sama rąk nie miała – dodał, nie mogąc darować dziadkowi niepotrzebnej zwłoki przy wyjściu ze szkoły.
– Otwieranie drzwi kobietom to też rycerski zwyczaj, bo kiedyś drzwi do kościołów i zamków były zrobione z litego drewna z żelaznymi okuciami, były więc bardzo ciężkie. Kobiety nie miały siły same ich otworzyć, były skazane na swoich rycerzy. Teraz kobiety są niezależne od mężczyzn, bo drzwi się robi z płyty pilśniowej i nawet jakby nie miały klamek to bez trudu można by je otworzyć. Ale tradycja, została tradycją!
Zapadła chwila milczenia, Piotruś coś układał sobie w głowie, a dziadek kontynuował:
– Tak, jak i pomaganie kobietom przy wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu. Kiedyś karety i powozy były bardzo wysokie i ubrane w obszerne suknie damy nie miały możliwości wydostania się z nich bez podstawienia służących do wychodzenia schodków. Mężczyzna więc pierwszy wyskakiwał z powozu i pomagał kobiecie wyjść. To były czasy! – rozmarzył się dziadek tak, jakby sam je pamiętał…
Na szczęście dla nich obu doszli już do przedszkola i dziadek zgłosił się po odbiór wnuczki. Weronika trochę guzdrała się w szatni, a Piotrek czytał niby mimochodem ogłoszenia wywieszone na tablicy przy drzwiach. Kiedy tylko gotowa do wyjścia siostra zbliżyła się do niego, Piotruś szarmancko złapał za drzwi i otworzył je zamaszyście.
– Proszę bardzo! – powiedział, ruchem ręki wskazując wyjście.
– Ach, jaki ty jesteś rycerski! – zawołała Weronika w biegu i pognała w stronę lodziarni. Widocznie dziadek już zdążył jej powiedzieć o czekającej ich przyjemności.
– Brawo, Piotrze! – pochwalił wnuka rycerz Władysław z ulicy Wesołej. I dwaj panowie statecznym krokiem ruszyli za zawsze rozbieganą dziewczynką.
Piotruś przez całą drogę po ulubione czekoladowe lody nie mógł się nadziwić: skąd ta mała siostra to wszystko wiedziała? W końcu nie wytrzymał i zapytał ją o to. A Weronika nie zatrzymując się nawet, w przerwie między skokiem z krawężnika a kopnięciem leżącego na chodniku kamienia, rezolutnie udzieliła mu odpowiedzi:
– Niektóre dziewczyny chcą mieć księcia!
– Żeby mieć księcia, trzeba być królewną – odparował Piotrek, ciesząc się, że on już stał się rycerzem, a Weronika jeszcze musi nad swoją rolą popracować.
– Na szczęście mam brata. Na razie wystarczy – odkrzyknęła już zza rogu kandydatka na księżniczkę, która na razie wolała jeszcze zostać niesfornym przedszkolakiem.