„Podróż na koniec świata”, Nicholas Gannon

„Podróż na koniec świata” to podróż w świat wyobraźni tak daleka, że aż dociera do granic surrealizmu. Tym samym nie jest to książka dla wszystkich dzieci. Te, które potraktują ją zbyt dosłownie zagubią się po drodze w zakątkach nieskrępowanej kreacji autora. Te, które w ten świat wnikną, znajdą w nim żądzę przygód, prawdziwą przyjaźń i lojalność oraz przekonanie, że warto walczyć o prawo do bycia sobą.

„Podróż na koniec świata”, Nicholas Gannon,; ilustracje: Nicholas Gannon; wydawnictwo: Debit;

Bohaterem książki jest jedenastoletni Archer B. Helmsley, z tych Helmsleyów, wnuk Ralfa i Rachel Helmsley – znanym wszem i wobec podróżników. Chłopiec odziedziczył po nich ciekawość świata i pragnienie jego odkrywania, ale te „awanturnicze” skłonności nie podobały się jego rodzicom. Zapobiegali więc im, jak mogli, a Archer robił wszystko, by odzyskać wolność.

Chłopiec całe dnie, z wyjątkiem wizyty w szkole, spędzał w domu. Ale też był to dom niezwykły – pełen trofeów przywiezionych przez Dziadków z różnych regionów świata. W większości były to wypchane zwierzęta, a wśród nich niedźwiedź polarny, żyrafa, antylopa czy borsuk. Wszystkie były niemymi świadkami nudnego życia Archera, chociaż chłopiec, któremu doskwierała samotność nadawał im głos. Nasz mały bohater nie miał bowiem przyjaciół, a Dziadkowie, do których tęsknił, obrośli legendą ale całkowicie mu nieznani, zaginęli na górze lodowej, dryfującej po Oceanie Południowym. Sytuacja zmieniła się, kiedy powziął postanowienie wyruszenia na ich poszukiwania. Zaprzyjaźnił się wtedy z chłopcem z sąsiedztwa – Olivierem Glubem, a wkrótce dołączyła do nich również dziewczynka Adelajda – emigrantka z Francji, która w wypadku z furgonetką albo krokodylem straciła nogę. We trójkę przygotowują ekspedycję ratunkową, a podczas tych przygotowań zawiązuje się między nimi prawdziwa przyjaźń. I według mnie, to jest właśnie ta tytułowa podróż na koniec świata. No, i może jeszcze ta wytrwała walka Archera o swoje marzenia, za każdą cenę – nawet odesłania do szkoły z internatem. Bo przecież każdy powinien mieć możliwość podążania swoją drogą i nawet jeśli jest synem żądnych przygód podróżników, może zostać prawnikiem – tak, jak było to w przypadku ojca Archera, który jako jedyny syn w historii świata rozczarował swoich rodziców wybierając studia prawnicze.

            „Podróż na koniec świata” to historia z jednej strony ciepła, z drugiej surrealistycznie przerażająca – wspomniane stado wypchanych zwierząt; kot, który zacementował się żywcem; demoniczna i okrutna nauczycielka – pani Murkley; makabryczny wypadek Adelajdy i jej patologicznie oschła matka… Wszystko to sprawia, że nie polecałabym książki bardziej wrażliwym dzieciom – wymaga dużego dystansu i odporności na snucie ponurych wizji. Nie wszystkie dzieci są w stanie sobie z tym zadaniem poradzić.

“Magiczne drzewo. Czas robotów”, Andrzej Maleszka

Wyobraźcie sobie świat, w którym wszyscy ludzie zostali zamienieni przez żądnego władzy Androida w roboty. Roboty pracujące, roboty stróżujące, roboty pilnujące porządku, roboty uczniowie i roboty orkiestra. Świat bez ludzi i towarzyszących im emocji. Ponury technoświat…

„Magiczne drzewo. Czas robotów”, Andrzej Maleszka; ilustracje: Andrzej Maleszka; wydawnictwo: Znak;

Andrzej Maleszka w ostatniej powieści z serii „Magicznego drzewa” rzuca swoim bohaterom nowe wyzwanie. Tym razem muszą ocalić ludzką cywilizację, zanim robot-nastolatek przy pomocy niezniszczalnych os obróci ją w niepamięć, zamieniając ludzi w posłuszne mu maszyny. Autor zleca to zadanie Alikowi i Idalii, znanymi z wcześniejszych tomów, i małej Julce – pięcioletniej dziewczynce, która przejęła magiczną moc zaginionego berła. Magia spełni każde jej życzenie, pod warunkiem, że o to poprosi. Czarodziejskie słowo PROSZĘ urzeczywistnia nawet najbardziej nierealne pragnienia. Dzięki temu trójka bohaterów może spełnić swoje zadanie. A nie jest to wcale łatwe! Znienawidzony Android śledzi ich każdy ruch, by i ich ciała przeistoczyły się w pokryte metalową osłona mechanizmy a ubezwłasnowolnione mózgi w procesory. Jednak dzięki odwadze i determinacji udaje im się jednak powstrzymać nieuchronną katastrofę. Po raz kolejny, jak we wcześniejszych książkach całej serii, świat wraca do normalności, by – miejmy  nadzieję – stanąć na krawędzi istnienia w następnych powieściach. Bo seria „Magiczne drzewo” na pewno warta jest kontynuacji. Wartka fabuła, cudowne moce, świat magii, odważni nastolatkowie, którzy zawsze stają do walki o lepszy świat i zawsze wychodzą z niej zwycięsko, wciągają młodych czytelników i zachęcają do lektury. Doskonale też wpisują się w ich współczesny świat, pełen technologii, ikony i obrazu. Ilustracjami  są komputerowo przygotowane zdjęcia, a fabuła nie stroni od nowoczesnych technologii, nie odcinając jednocześnie drogi do uruchomienia wyobraźni.

Zasadniczym celem wszystkich, wchodzących w skład, pozycji jest dostarczenie rozrywki, ale rozrywki na naprawdę dobrym poziomie. A przecież tego właśnie potrzeba naszym dzieciom podczas szkolnych ferii. Odpuśćmy im więc wszelkie wartości edukacyjne i pozwólmy zatopić w fantastycznym świecie czarów magicznego drzewa, które ukrywa swoją moc we wszystkich przedmiotach, które zostały z niego wykonane. Magiczne drzewo żyje też w „Magicznym drzewie”, zaczarowując nasze dzieci tak, że i najtwardsi miłośnicy tabletów i smartfonów z chęcią zamieniają je na książkę. I z tego chociażby powodu seria Andrzeja Maleszki jest naprawdę cenna.

“Amelia i Kuba. Godzina duchów” i “Kuba i Amelia. Godzina duchów”, Rafał Kosik

“Amelia i Kuba. Godzina duchów” i “Kuba i Amelia. Godzina duchów” Rafała Kosika czyli świetny pomysł na uświadomienie dzieciom, że nasz ogląd sytuacji różni się od tego, co widzą i myślą na ten temat inni. A wydarzenia, choć teoretycznie obiektywne, mogą być różnie interpretowane przez każdego z uczestników.

„Kuba i Amelia. Godzina duchów” i „Amelia i Kuba. Godzina duchów”, Rafał Kosik; ilustracje autora; wydawnictwo: Powergraph;

Gratuluję autorowi pomysłu.  Chociaż zabieg relatywizacji zdarzeń nie raz był już w literaturze wykorzystywany, to jednak napisanie zgodnie z tą zasadą dwóch niezależnych książek wprowadza świeży powiew. Bo mówimy tu o dwóch różnych książkach. Opowiadają co prawda o tym samym, ale z dwóch różnych perspektyw, które wyznaczają główni bohaterowie – dwójka jedenastoletnich dzieci. I nie chodzi tu tylko o to, że fabuły obu z nich wzajemnie się uzupełniają. Chociaż tak naprawdę opisują zasadniczo te same zdarzenia, to jednak ich kontekst w obu książkach jest różny. Na pozór niby nic, ale podczas lektury okazuje się, że różnice są jednak duże.

Akcja rozgrywa się na peryferiach Warszawy, na jednym z nowopowstałych osiedli. Akcja rozgrywa się głównie wokół zdarzeń, w których udział biorą Amelia z młodszym bratem Albertem i Kuba z sześcioletnią siostrą Mi. Na scenie pojawia się również z niewielką częstotliwością przyjaciółka Amelii – Klementyna i poznany przez nich wnuk szalonego naukowca – Emil. Nie bez znaczenia są również postacie drugoplanowe – rodzice dwójki głównych bohaterów i inni mieszkańcy z wolna zasiedlanego bloku – Celebrytka, Bardzo Ważny Dyrektor i pani Kożuszek. Fabuła budowana jest wokół tajemniczych zjawisk „duchopodobnych”, których zagadka zostaje rozwikłana przez wspomnianą grupę dzieci, miedzy którymi kiełkuje przyjaźń. Na pierwszy rzut oka zwykła historia dla młodszych nastolatków. Kosik, nie byłby co prawda Kosikiem, gdyby nie wytropił kilka absurdów z życia codziennego i nie wrzucił kilku zgryźliwych uwag na ich temat, ale i to nie jest w tych książkach najważniejsze.

Dla mnie absolutnie odkrywczy w swej prostocie jest przekaz owego relatywizmu zdarzeń, o którym pisałam we wstępie. Przyjęta przez autora koncepcja pozwala bowiem bez zbędnego „strzępienia języka” na uzmysłowienie dzieciom prawdy, że te same wydarzenia dla każdego wyglądają trochę inaczej, a to co dostrzegamy jest tylko jedną ścieżką ich interpretacji. Dla dzieci ten sposób jest bardzo czytelny. Wyjaśnię to na przykładzie opisu sceny zawiązywania znajomości.

„ -Kurczaki, on tu idzie… – szepnęła, widząc, jak królewicz, to znaczy nieznajomy chłopak, zbliża się do niej. Poczuła, że się czerwieni,  bo, owszem, chciała mu się przyjrzeć, ale tak raczej z ukrycia. Rzuciła szybkie spojrzenie i pomyślała, że z bliska jest nawet przystojniejszy…

– Cześć, jestem Kuba – powiedział chłopak, uśmiechając się. – A ty?

– A ja nie. – Amelia usłyszała słowa, które sama wypowiedziała jakby wbrew własnej woli, i od razu zdała sobie sprawę z tego co palnęła. Aby pokryć zmieszanie, zeskoczyła z drzewa, wyrzuciła amulet, czyli kawałek kory, wsunęła klapki i pobiegła w stronę swojej klatki schodowej.”

„Amelia i Kuba. Godzina duchów”, Rafał Kosik

Ta sama scena widziana oczami Kuby wyglądała tak:

„Dziewczyna gapiła się na niego, jakby był kosmitą. Nawet niebrzydka, ubrana tak jakoś… artystycznie. To pierwsze przyszło mu do głowy. Uśmiechnął się i zatrzymał kilka metrów od gałęzi, ale już w cieniu.

– Cześć, jestem Kuba –powiedział. – A ty?

Dziewczyna gapiła się na niego.

– A ja nie – odpowiedziała niezbyt miło, zeskoczyła z drzewa i pobiegła do drzwi jednej z klatek schodowych.

Kuba odprowadził ją zaskoczonym spojrzeniem. Wyglądało to, jakby się obraziła.

– Co ja takiego powiedziałem? – rzucił w przestrzeń”

„Kuba i Amelia. Godzina duchów”, Rafał Kosik

Dziecko poznaje świat przez swój pryzmat. I nam dorosłym z resztą się to zdarza… Dzięki tym dwóm książkom Rafała Kosika nic więcej nie trzeba już dziecku tłumaczyć. Kilka takich zestawień i młody czytelnik otwiera oczy, poznaje swój świat na nowo. Odkrywa, że dla każdego wszystko wygląda trochę inaczej. To co odbieramy jako odrzucenie, może być zwykłą nieśmiałością; zbieg okoliczności może okazać się zaplanowanym działaniem; przypadkowe spotkanie nie musi być koniecznie przypadkowe, a najlepsza przyjaciółka może grać na dwa fronty. Jednym słowem – nasz mikroświat ma tyle wymiarów, ilu ludzi jest w niego zamieszanych. Trudne. Ale przy pomocy „Amelii i Kuby” oraz „Kuby i Amelii” można tę lekcję przyswoić.

„Babcia na jabłoni”, Mira Lobe

Zbliża się Dzień Babci i Dziadka – dlatego dziś taka właśnie lektura. Urocza i pełna ciepła, dla wszystkich dzieci – nawet tych bardzo małych; dla tych, które przygotowują laurki na 21 i 22 stycznia, i dla tych, które bardzo by chciały… Bo życie się różnie układa.

Babcia na jabłoni, Mira Lobe
„Babcia na jabłoni”, Mira Lobe; ilustracje: Mirosław Pokora; wydawnictwo: Dwie Siostry;

„Wszystkie dzieci na całej ulicy miały babcię. Niektóre nawet dwie. Tylko Andi nie miał babci – i bardzo się z tego powodu martwił”, dlatego właśnie sobie tę babcię… wymyślił, a potem nawet… znalazł.

A wszystko dlatego, że babcia jest potrzebna. I dziadek też. Bo babcia i dziadek kochają bezkrytycznie, niczego nie muszą wymagać, do niczego zmuszać ani zachęcać – no może do jedzenia :), a ich cierpliwość zdąża do nieskończoności. Są, żeby sprawiać przyjemność i rozpieszczać, i wierzyć, że ich wnuczki i wnuczkowie są najwspanialsi na świeci. A nic nie dodaje takich skrzydeł, jak taka wiara…

Wnuczki i wnuczkowie też są babciom i dziadkom potrzebni. Żeby mieli komu piec ciasta i naprawiać rower, żeby chciało im się rano wstać z łóżka, kiedy w stawach strzyka reumatyzm, żeby się uśmiechać i ustawiać wspólne zdjęcia na witrynkach i kredensach, i żeby pomagać, kiedy zachodzi taka potrzeba. Bo taka pomoc jest sercu najdroższa…

Do tego właśnie tęsknił mały bohater książeczki, takiego życia z babcią zazdrościł kolegom. Sam nie miał ani jednej – tak wyszło. Miał za to jabłoń w ogródku, na którą się codziennie wspinał i na której z tej tęsknoty taką wymarzoną babcię sobie wymyślił. I ta babcia była wspaniała – radosna, energiczna, niczym czarodziej spełniająca wszystkie życzenia, zaradna i niezależna. Potrafiła zmierzyć się ze wszystkim i ze wszystkim sobie poradzić. Miała wspaniały samochód i żaglowiec, ujeżdżała dzikie konie i polowała na tygrysy, i zabierała swojego wnuka do wesołego miasteczka. Aż do czasu, kiedy do sąsiedniego domu wprowadziła się urocza starsza pani. Taka zupełnie zwykła, codzienna, która musiała pracować, oszczędzać i miała reumatyzm. Ale miała otwarte serce, w którym znalazła zaciszne miejsce dla Andiego. Bo tak, jak Andi marzył o obecności babci w jego życiu, tak ona marzyła o wnuczku. Tak właśnie ziściło się to ich marzenie i od tej pory Andi miał już dwie babcie – taką na niedziele, na starej jabłoni, z którą podróżował po świecie i przeżywał niesamowite przygody i taką na co dzień, po sąsiedzku, która cerowała mu skarpetki i której z poczuciem dużej odpowiedzialności pomagał. I obie bardzo kochał.

„Nela i wyprawa do serca dżungli”

Nela i wyprawa do serca dżungli
Nela i wyprawa do serca dżungli

Nela zabiera nasze dzieci w nową wyprawę. Nie jest to jednak tylko wycieczka krajoznawcza, ale również przechadzka po ścieżkach antropologii, gdzie opowieści dżungli sięgają czasów, gdy wyspa Borneo pozostawała dziewicza w swej odmienności kulturowej, a „łowcy głów”  – jeszcze bez T-shirtów i trampek -spełniali swe, nakazane im przez ojców, ponure zadanie. Dlaczego?

Między innymi na to właśnie pytanie poszukuje odpowiedzi mała reporterka, przytaczając legendę o mówiącej żabie, która wyjaśnia skąd wśród borneańskich plemion wzięła się potrzeba zdobywania głów wrogów i traktowania ich jako trofea, które zapewnić miały dostatek i pomyślność. Ale nie będę tego zdradzać! Jeśli jesteście ciekawi, sami zajrzyjcie do bogato uzupełnionej zdjęciami książki – razem z dzieckiem lub ukradkiem (jeśli macie potrzebę budowania swojego autorytetu w tej dziedzinie w oczach swojej latorośli). Każdy sposób dobry..

Nowa pozycja ze znanej serii zdąża w kierunku, który był już zapowiadany we wcześniejszej – mała reporterka poszerza swoje horyzonty, a jej ciekawość świata sięga już dalej niż to, co bezpośrednio ją otacza. Chętnie sięga do starych zapisków, historii i kultury, snując wyczerpującą opowieść o zwyczajach i przesądach Dajaków, opisując ich codzienne życie i historię oraz to, jak byli postrzegani przez podróżników z początku XX wieku. Nie porzuca oczywiście swoich wcześniejszych zainteresowań – dokładnie opisuje miejscową faunę i florę. Jak zwykle posiłkuje się imponującą ilością fotografii, szkiców, ilustracji i map oraz starych rycin i grafik. Dokładnie opowiada o swoim pobycie w wiosce potomków „łowców głów”, a raczej ukrytym nad brzegiem rzeki „long hausie”, czyli wspólnym domu mieszkańców plemienia, który „jest bardzo długi, a w środku ma jeden ogromny korytarz, gdzie wszyscy się spotykają, pracują lub odpoczywają po ciężkim dniu”. Opisuje swoje  spotkanie z wodzem, naukę strzelania z dmuchawki zatrutymi strzałami, które na użytek edukacji na szczęście nie są zatrute, i posiłek w środku dżungli, przygotowany na ognisku w prowizorycznych naczyniach ze ściętego bambusa. Udziela też praktycznych wskazówek jak rozpoznać zdenerwowanego węża mangrowego i uniknąć przykrej niespodzianki, w postaci skorpiona w bucie. Wszystko zwyczajowo wzbogacone krótkimi filmikami, które można obejrzeć na tablecie lub smartfonie przy użyciu aplikacji See More. Całość jak zwykle zasługuje na uwagę i ja również – jak zwykle – polecam. Dotychczasowi miłośnicy „Neli – małej reporterki” i wydawnictwa National Geographic na pewno nie będą rozczarowani, a i nowi czytelnicy zapewne połkną bakcyla egzotycznych i kulturowych podróży.