„Minecraft. Wyspa”, Max Brooks

Świat z sześcianów, pełen własnych reguł i samouzdrowienia to miejsce akcji dobrze znane naszym dzieciom z ekranu komputera lub telewizora. Powieść jest bowiem osadzona w wirtualnym świecie jednej z gier dla dzieci i młodszej młodzieży – chyba najbardziej popularnej na przestrzeni ostatnich kilku lat – w świecie Minecraft. Stanowi to z pewnością dla młodych miłośników tej gry rekomendację do sięgnięcia po tę pozycję i przeżycia przygód wirtualno-książkowego bohatera.

„Minecraft. Wyspa”, Max Brooks; ilustracje: Ian Wilding; wydawnictwo: Warszawskie Wydawnictwo Literackie;

Bo bohater tak naprawdę jest jeden. Trafił do tego świata nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo jak. On sam tego nie wie…, ale żeby w nim przeżyć musi rozwikłać zasady, jakie w nim panują. Musi je odkryć i dostosować się do nich, a nie zawsze pokrywają się one z istotą funkcjonowania w naszym świecie i to także w zakresie praw fizyki. Świat jest groźny i tajemniczy. W nocy, tak jak w grze ożywają potwory i zombie. Czyhają na jego życie. W dzień musi zadbać o przetrwanie – zbudować schronienie, które zapewni mu bezpieczeństwo po zmroku i zebrać pożywienie, a nawet je wyhodować, aby zaspokoić głów. To trudne zadanie – jeśli w rzeczywistym świecie nie poszukiwało się odpowiedzi na pytanie, skąd na przykład biorą się jajka. Trudne tym bardziej, że musi mu sprostać w pojedynkę, mając za towarzystwo jedynie krowę i owcę. Trudne również dlatego, że musi poradzić sobie także z samym sobą, ze swoim strachem i lekkomyślnością; że musi się nauczyć przewidywania, planowania i wyciąganie wniosków z własnych błędów. Każdy rozdział to okazja do nabycia nowej umiejętności, a jego tytuł stanowi zarazem sformułowaną zasadę, z którą autor zapoznaje młodego czytelnika, dając mu tym samy uniwersalne rady, które sprawdzą się nie tylko w świecie Minecraftu, ale również w tym prawdziwym. Może w takiej formie będą łatwiej strawne dla naszych dzieci…

Oto one:

  • Idź naprzód, nigdy się nie poddawaj.
  • Panika zagłusza rozsądek.
  • Niczego nie zakładaj z góry.
  • Pomyśl, zanim zrobisz.
  • Szczegóły mają znaczenie.
  • Nawet jeśli zasady nie mają sensu według mnie, to wcale nie oznacza, że nie mają sensu.
  • Zrozumienie zasad zmienia je z wrogów w przyjaciół.
  • Bądź wdzięczny za to , co masz.
  • Nie sama mądrość się liczy, tylko mądrość pod presją.
  • Nadmiar pewności siebie jest tak samo niebezpieczny, jak jej brak.
  • Radź sobie z życiem stopniowo, krok po kroku.
  • Przyjaciele trzymają cię przy zdrowych zmysłach.
  • Oszczędzaj zasoby.
  • Napady szału nigdy nie pomagają.
  • Nic tak nie rozjaśnia w głowie, jak sen.
  • Kiedy szukasz rozwiązań, obwinianie siebie do nich nie należy.
  • Nie rozpamiętuj błędów, ucz się na nich.
  • Wielkie ryzyko przynosi wielkie nagrody.
  • Strach można pokonać. Niepokój trzeba znieść.
  • Odwaga to zajęcie na pełny etat.
  • Kiedy świat się zmienia, musisz zmieniać się wraz z nim.
  • Zawsze zwracaj uwagę na otoczenie.
  • Nie ma nic złego w ostrożnej ciekawości.
  • Troszcz się o środowisku, żeby ono mogło zatroszczyć się o ciebie.
  • To, że ktoś jest podobny do ciebie, nie oznacza, że automatycznie staje się twoim przyjacielem.
  • To, że ktoś nie jest podobny do ciebie, nie oznacza, że automatycznie staje się twoim wrogiem.
  • Wszystko ma swoją cenę. Szczególnie jeśli tą ceną jest czyste sumienie.
  • Nie liczy się porażka, tylko to, jak się pozbierasz.
  • Kiedy próbujesz coś sobie powiedzieć, słuchaj.
  • Pytania nie tkwią w miejscu: nie można od nich uciec.
  • Nigdy nie odkładaj na później nudnych, lecz ważnych zadań.
  • Czasem trzeba porzucić ideały, żeby je ocalić.
  • Dzięki książkom świat staje się większy.
  • Zemsta rani tylko ciebie.
  • Wiedza jest jak nasiona: rozkwita we właściwym czasie.
  • Nie rozwijamy się w strefie komfortu, lecz poza nią.

Max Brooks: „Minecraft. Wyspa”

„Podróż na koniec świata”, Nicholas Gannon

„Podróż na koniec świata” to podróż w świat wyobraźni tak daleka, że aż dociera do granic surrealizmu. Tym samym nie jest to książka dla wszystkich dzieci. Te, które potraktują ją zbyt dosłownie zagubią się po drodze w zakątkach nieskrępowanej kreacji autora. Te, które w ten świat wnikną, znajdą w nim żądzę przygód, prawdziwą przyjaźń i lojalność oraz przekonanie, że warto walczyć o prawo do bycia sobą.

„Podróż na koniec świata”, Nicholas Gannon,; ilustracje: Nicholas Gannon; wydawnictwo: Debit;

Bohaterem książki jest jedenastoletni Archer B. Helmsley, z tych Helmsleyów, wnuk Ralfa i Rachel Helmsley – znanym wszem i wobec podróżników. Chłopiec odziedziczył po nich ciekawość świata i pragnienie jego odkrywania, ale te „awanturnicze” skłonności nie podobały się jego rodzicom. Zapobiegali więc im, jak mogli, a Archer robił wszystko, by odzyskać wolność.

Chłopiec całe dnie, z wyjątkiem wizyty w szkole, spędzał w domu. Ale też był to dom niezwykły – pełen trofeów przywiezionych przez Dziadków z różnych regionów świata. W większości były to wypchane zwierzęta, a wśród nich niedźwiedź polarny, żyrafa, antylopa czy borsuk. Wszystkie były niemymi świadkami nudnego życia Archera, chociaż chłopiec, któremu doskwierała samotność nadawał im głos. Nasz mały bohater nie miał bowiem przyjaciół, a Dziadkowie, do których tęsknił, obrośli legendą ale całkowicie mu nieznani, zaginęli na górze lodowej, dryfującej po Oceanie Południowym. Sytuacja zmieniła się, kiedy powziął postanowienie wyruszenia na ich poszukiwania. Zaprzyjaźnił się wtedy z chłopcem z sąsiedztwa – Olivierem Glubem, a wkrótce dołączyła do nich również dziewczynka Adelajda – emigrantka z Francji, która w wypadku z furgonetką albo krokodylem straciła nogę. We trójkę przygotowują ekspedycję ratunkową, a podczas tych przygotowań zawiązuje się między nimi prawdziwa przyjaźń. I według mnie, to jest właśnie ta tytułowa podróż na koniec świata. No, i może jeszcze ta wytrwała walka Archera o swoje marzenia, za każdą cenę – nawet odesłania do szkoły z internatem. Bo przecież każdy powinien mieć możliwość podążania swoją drogą i nawet jeśli jest synem żądnych przygód podróżników, może zostać prawnikiem – tak, jak było to w przypadku ojca Archera, który jako jedyny syn w historii świata rozczarował swoich rodziców wybierając studia prawnicze.

            „Podróż na koniec świata” to historia z jednej strony ciepła, z drugiej surrealistycznie przerażająca – wspomniane stado wypchanych zwierząt; kot, który zacementował się żywcem; demoniczna i okrutna nauczycielka – pani Murkley; makabryczny wypadek Adelajdy i jej patologicznie oschła matka… Wszystko to sprawia, że nie polecałabym książki bardziej wrażliwym dzieciom – wymaga dużego dystansu i odporności na snucie ponurych wizji. Nie wszystkie dzieci są w stanie sobie z tym zadaniem poradzić.

„Bal karnawałowy”, Małgorzata Połeć-Rozbicka. Opowiadanie dla dzieci

– Tak się cieszę! To już jutro! – piszczała Lidka, gdy tylko zabrzmiał dzwonek po ostatniej lekcji – Ale będzie fajnie! – dziewczynka skakała trzymając koleżankę za ręce. – Za kogo się przebierasz?

– Nie wiem jeszcze – odpowiedziała Anita z dużo mniejszym entuzjazmem. – I wcale nie wiem, czy będzie tak fajnie, będzie głośno, ciasno i Jurek będzie mi dokuczał.

– Oj, Anita, ty zawsze marudzisz! Zobaczysz, będzie zabawa!

– Zabawa niekoniecznie, ale na pewno będzie się działo. A ty jaki masz kostium?

– Barbie Muszkieterka. Mówię ci, będę miała taki fajny kapelusz, wiesz – taki z dużym rondem i piórami. Sukienkę będę miała niebieską, babcia mi skróciła tę z przebrania księżniczki, którą miałam w tamtym roku, ale kapelusz niestety będzie czarny, bo mama nigdzie nie mogła dostać niebieskiego, trochę nie pasuje, ale co tam. Kaśka powiedziała, że mi pióra chociaż tryśnie sprayem na niebiesko. Też będzie super! Nie?

– Cieszę się, że się cieszysz. Chociaż zupełnie nie wiem, po co się przebierać. Dyskoteka jak każda inna. O co takie halo? – zastanawiała się Anita.

– Żadna dyskoteka, tylko bal karnawałowy. A karnawał to najradośniejszy okres w roku – trzeba się cieszyć, tańczyć, śpiewać i koniecznie przebierać. Bo dawno temu ludzie wierzyli, że w ostatnie dni karnawału po świecie chodzi kusy, czyli diabeł i porywa ludzi, więc żeby go zmylić trzeba robić wrażenie, że jest się kimś innym. Dlatego ja będę Barbie Muszkieterką, Wojtek – smokiem, Adam – zombie. A ty? – Lidka próbowała przekonać przyjaciółkę do idei dobrej zabawy.

– Sama nie wiem, mama podsuwała mi kilka pomysłów, ale chyba żaden nie jest fajny… – powiedziała zmartwiona Anita, bo to, co dla Lidki było źródłem radości, dla niej było tylko troską.

– A co ci proponowała? – nie poddawała się dziewczynka. Za wszelką cenę chciała wlać choć trochę zapału w serce koleżanki przed jutrzejszym szkolnym balem karnawałowym.

– Księżniczka, biedronka, kucharka, wróżka, dżokejka i takie tam… – Anita nadal nie dawała się rozruszać.

– Ale dżokejka to fantastyczny pomysł! – radośnie wykrzyknęła przyjaciółka. – Przecież uwielbiasz konie i uczysz się na nich jeździć. I masz już dużo rzeczy do przebrania – wysokie czarne buty do jazdy i toczek. Super! Wiesz?! Mam pomysł. Dam ci moje białe rurki, włożysz białą bluzkę i będziesz dżokejką jak z obrazka. Ale będzie ekstra! Pożycz jeszcze od pani Agnieszki ten długi, cienki patyk, nie pamiętam jak się nazywa, co się nim konia dotyka, żeby szybciej jechał…

– Szpicruta – wtrąciła Anita – ale pani Agnieszka mi go nie pożyczy, bo ciągle go potrzebuje.

-Co ty! Jak poprosisz, to na pewno jeden dzień jakoś bez niej wytrzyma. – zarażała optymizmem Lidka.

– No nie wiem…

Każda inna osoba pewnie już by się poddała, bo ile można wysłuchiwać skarg, zażaleń i powątpiewań. Ale nie Lidka. Lidka zawsze się wszystkim cieszyła, we wszystkim zawsze znalazła dobre strony i lubiła się śmiać. Lubiła też, gdy śmiali się inni. Nie ustępowała więc i walczyła o radość na twarzy przyjaciółki do końca.

– Chodźmy do mnie. Kaśka już pewnie wróciła ze szkoły. Może coś jeszcze wymyśli – niezmordowana dziewczynka ciągle pracowała nad udanym balem karnawałowym.

Kaśka rzeczywiście była już w domu. Leniwie przeglądała podręcznik do wiedzy o kulturze, wierząc, że w ten sposób przygotuje się do jutrzejszego sprawdzianu i tylko czekała na okazję, by odłożyć to zajęcie na później. Gdy tylko nadarzyła się okazja, w postaci niezbędnej wręcz pomocy w przygotowaniach do balu karnawałowego, natychmiast z niej skorzystała. Tym bardziej, że pozostawało to w wyraźnym związku z tym, czego właśnie próbowała się nauczyć: „Tradycja balów karnawałowych nie jest do końca jasna. Najczęściej jej korzeni historycy kultury doszukują się w starożytności, w obchodach z okazji obniżenia się wód Nilu w starożytnym Egipcie, w kulcie greckiego boga Dionizosa lub rzymskiego Saturna. Inni uważają, że dzisiejsza forma karnawału może wywodzić się ze średniowiecznych tradycji chłopskich, kiedy to skakano i tańczono przy ognisku, a im doskonalsze były te popisy, tym bogatsze miały być najbliższe plony. Pierwsza wzmianka o karnawale pochodzi z roku 1094 i dotyczy karnawału weneckiego. W tamtych czasach karnawałowe szaleństwa miały wielkie znaczenie dla chrześcijan, co wiązało się z „carne vale”, czyli „pożegnaniem mięsa” przed zbliżającym się Wielkim Postem. Do Polski zwyczaj ten przywędrował z Włoch wraz z królową Boną. Z tłumaczenia z włoskiego słowa „carnavale”, czyli rozstania z mięsem, został nazwany mięsopustem. Bardzo szybko przeszczepione na nasz grunt europejskie zabawy karnawałowe nabrały swoistego charakteru, zgodnie z polskimi tradycjami i obyczajami. Zgodnie z tym staropolski karnawał był hałaśliwy, wesoły i gwarny. W miastach odbywały się wystawne karnawałowe uczty, bale i zabawy, które stanowiły też doskonałą okazję dla młodzieży rozpoczynającej dorosłe życie do poszukiwania męża lub żony.” Ale bal karnawałowy jest jednak znacznie bardziej pociągający w praktyce. Kaśka jednak zamiast balu miała jutro klasówkę…

– Dżokejka, mówicie – dziewczyna zaczęła się zastanawiać – Twoje białe rurki rzeczywiście będą idealne – zwróciła się do siostry – Ale przydałaby się marynarka, ciemna najlepiej – Kaśka snuła własną wizję i w poszukiwaniu koncepcji ruszyła w stronę swojego pokoju. W tym czasie Anita wciągała już przyniesione przez Lidkę spodnie. Były trochę za krótkie, ale w długich jeździeckich butach nie będzie tego widać. Po chwili wróciła Kaśka, niosąc granatową marynarkę od swojego szkolnego mundurka.

– Przymierz to – podała ubranie koleżance siostry – jesteś wysoka jak na swój wiek, zupełnie odwrotnie niż ja. Powinna prawie pasować – powiedziała Kaśka i zaczęła podwijać pod spód rękawy. Anita wyglądała naprawdę imponująco. Gdy strój dopełnią buty i toczek, przebranie będzie skomponowane idealnie. Dziewczynka przejrzała się w lustrze i Lidce zdawało się, że przez chwilę widziała błysk w oku przyjaciółki. Czyżby się wreszcie udało?

– No! Całkiem fajnie! Może być… – powiedziała Anita, a to oznaczało, że dziewczynka jest naprawdę wreszcie zadowolona. Swojemu szczęściu można przecież dawać wyraz w różny sposób…

– Całkiem do przyjęcia! – zaczęła ją ze śmiechem przedrzeźniać Lidka i zaraz dodała:

– Dla mnie bomba!

“Magiczne drzewo. Czas robotów”, Andrzej Maleszka

Wyobraźcie sobie świat, w którym wszyscy ludzie zostali zamienieni przez żądnego władzy Androida w roboty. Roboty pracujące, roboty stróżujące, roboty pilnujące porządku, roboty uczniowie i roboty orkiestra. Świat bez ludzi i towarzyszących im emocji. Ponury technoświat…

„Magiczne drzewo. Czas robotów”, Andrzej Maleszka; ilustracje: Andrzej Maleszka; wydawnictwo: Znak;

Andrzej Maleszka w ostatniej powieści z serii „Magicznego drzewa” rzuca swoim bohaterom nowe wyzwanie. Tym razem muszą ocalić ludzką cywilizację, zanim robot-nastolatek przy pomocy niezniszczalnych os obróci ją w niepamięć, zamieniając ludzi w posłuszne mu maszyny. Autor zleca to zadanie Alikowi i Idalii, znanymi z wcześniejszych tomów, i małej Julce – pięcioletniej dziewczynce, która przejęła magiczną moc zaginionego berła. Magia spełni każde jej życzenie, pod warunkiem, że o to poprosi. Czarodziejskie słowo PROSZĘ urzeczywistnia nawet najbardziej nierealne pragnienia. Dzięki temu trójka bohaterów może spełnić swoje zadanie. A nie jest to wcale łatwe! Znienawidzony Android śledzi ich każdy ruch, by i ich ciała przeistoczyły się w pokryte metalową osłona mechanizmy a ubezwłasnowolnione mózgi w procesory. Jednak dzięki odwadze i determinacji udaje im się jednak powstrzymać nieuchronną katastrofę. Po raz kolejny, jak we wcześniejszych książkach całej serii, świat wraca do normalności, by – miejmy  nadzieję – stanąć na krawędzi istnienia w następnych powieściach. Bo seria „Magiczne drzewo” na pewno warta jest kontynuacji. Wartka fabuła, cudowne moce, świat magii, odważni nastolatkowie, którzy zawsze stają do walki o lepszy świat i zawsze wychodzą z niej zwycięsko, wciągają młodych czytelników i zachęcają do lektury. Doskonale też wpisują się w ich współczesny świat, pełen technologii, ikony i obrazu. Ilustracjami  są komputerowo przygotowane zdjęcia, a fabuła nie stroni od nowoczesnych technologii, nie odcinając jednocześnie drogi do uruchomienia wyobraźni.

Zasadniczym celem wszystkich, wchodzących w skład, pozycji jest dostarczenie rozrywki, ale rozrywki na naprawdę dobrym poziomie. A przecież tego właśnie potrzeba naszym dzieciom podczas szkolnych ferii. Odpuśćmy im więc wszelkie wartości edukacyjne i pozwólmy zatopić w fantastycznym świecie czarów magicznego drzewa, które ukrywa swoją moc we wszystkich przedmiotach, które zostały z niego wykonane. Magiczne drzewo żyje też w „Magicznym drzewie”, zaczarowując nasze dzieci tak, że i najtwardsi miłośnicy tabletów i smartfonów z chęcią zamieniają je na książkę. I z tego chociażby powodu seria Andrzeja Maleszki jest naprawdę cenna.

“Amelia i Kuba. Godzina duchów” i “Kuba i Amelia. Godzina duchów”, Rafał Kosik

“Amelia i Kuba. Godzina duchów” i “Kuba i Amelia. Godzina duchów” Rafała Kosika czyli świetny pomysł na uświadomienie dzieciom, że nasz ogląd sytuacji różni się od tego, co widzą i myślą na ten temat inni. A wydarzenia, choć teoretycznie obiektywne, mogą być różnie interpretowane przez każdego z uczestników.

„Kuba i Amelia. Godzina duchów” i „Amelia i Kuba. Godzina duchów”, Rafał Kosik; ilustracje autora; wydawnictwo: Powergraph;

Gratuluję autorowi pomysłu.  Chociaż zabieg relatywizacji zdarzeń nie raz był już w literaturze wykorzystywany, to jednak napisanie zgodnie z tą zasadą dwóch niezależnych książek wprowadza świeży powiew. Bo mówimy tu o dwóch różnych książkach. Opowiadają co prawda o tym samym, ale z dwóch różnych perspektyw, które wyznaczają główni bohaterowie – dwójka jedenastoletnich dzieci. I nie chodzi tu tylko o to, że fabuły obu z nich wzajemnie się uzupełniają. Chociaż tak naprawdę opisują zasadniczo te same zdarzenia, to jednak ich kontekst w obu książkach jest różny. Na pozór niby nic, ale podczas lektury okazuje się, że różnice są jednak duże.

Akcja rozgrywa się na peryferiach Warszawy, na jednym z nowopowstałych osiedli. Akcja rozgrywa się głównie wokół zdarzeń, w których udział biorą Amelia z młodszym bratem Albertem i Kuba z sześcioletnią siostrą Mi. Na scenie pojawia się również z niewielką częstotliwością przyjaciółka Amelii – Klementyna i poznany przez nich wnuk szalonego naukowca – Emil. Nie bez znaczenia są również postacie drugoplanowe – rodzice dwójki głównych bohaterów i inni mieszkańcy z wolna zasiedlanego bloku – Celebrytka, Bardzo Ważny Dyrektor i pani Kożuszek. Fabuła budowana jest wokół tajemniczych zjawisk „duchopodobnych”, których zagadka zostaje rozwikłana przez wspomnianą grupę dzieci, miedzy którymi kiełkuje przyjaźń. Na pierwszy rzut oka zwykła historia dla młodszych nastolatków. Kosik, nie byłby co prawda Kosikiem, gdyby nie wytropił kilka absurdów z życia codziennego i nie wrzucił kilku zgryźliwych uwag na ich temat, ale i to nie jest w tych książkach najważniejsze.

Dla mnie absolutnie odkrywczy w swej prostocie jest przekaz owego relatywizmu zdarzeń, o którym pisałam we wstępie. Przyjęta przez autora koncepcja pozwala bowiem bez zbędnego „strzępienia języka” na uzmysłowienie dzieciom prawdy, że te same wydarzenia dla każdego wyglądają trochę inaczej, a to co dostrzegamy jest tylko jedną ścieżką ich interpretacji. Dla dzieci ten sposób jest bardzo czytelny. Wyjaśnię to na przykładzie opisu sceny zawiązywania znajomości.

„ -Kurczaki, on tu idzie… – szepnęła, widząc, jak królewicz, to znaczy nieznajomy chłopak, zbliża się do niej. Poczuła, że się czerwieni,  bo, owszem, chciała mu się przyjrzeć, ale tak raczej z ukrycia. Rzuciła szybkie spojrzenie i pomyślała, że z bliska jest nawet przystojniejszy…

– Cześć, jestem Kuba – powiedział chłopak, uśmiechając się. – A ty?

– A ja nie. – Amelia usłyszała słowa, które sama wypowiedziała jakby wbrew własnej woli, i od razu zdała sobie sprawę z tego co palnęła. Aby pokryć zmieszanie, zeskoczyła z drzewa, wyrzuciła amulet, czyli kawałek kory, wsunęła klapki i pobiegła w stronę swojej klatki schodowej.”

„Amelia i Kuba. Godzina duchów”, Rafał Kosik

Ta sama scena widziana oczami Kuby wyglądała tak:

„Dziewczyna gapiła się na niego, jakby był kosmitą. Nawet niebrzydka, ubrana tak jakoś… artystycznie. To pierwsze przyszło mu do głowy. Uśmiechnął się i zatrzymał kilka metrów od gałęzi, ale już w cieniu.

– Cześć, jestem Kuba –powiedział. – A ty?

Dziewczyna gapiła się na niego.

– A ja nie – odpowiedziała niezbyt miło, zeskoczyła z drzewa i pobiegła do drzwi jednej z klatek schodowych.

Kuba odprowadził ją zaskoczonym spojrzeniem. Wyglądało to, jakby się obraziła.

– Co ja takiego powiedziałem? – rzucił w przestrzeń”

„Kuba i Amelia. Godzina duchów”, Rafał Kosik

Dziecko poznaje świat przez swój pryzmat. I nam dorosłym z resztą się to zdarza… Dzięki tym dwóm książkom Rafała Kosika nic więcej nie trzeba już dziecku tłumaczyć. Kilka takich zestawień i młody czytelnik otwiera oczy, poznaje swój świat na nowo. Odkrywa, że dla każdego wszystko wygląda trochę inaczej. To co odbieramy jako odrzucenie, może być zwykłą nieśmiałością; zbieg okoliczności może okazać się zaplanowanym działaniem; przypadkowe spotkanie nie musi być koniecznie przypadkowe, a najlepsza przyjaciółka może grać na dwa fronty. Jednym słowem – nasz mikroświat ma tyle wymiarów, ilu ludzi jest w niego zamieszanych. Trudne. Ale przy pomocy „Amelii i Kuby” oraz „Kuby i Amelii” można tę lekcję przyswoić.