“12 miesięcy ze Św. Mikołajem, czyli trawnik pełen reniferów”, Friedbert Stohner

12 miesięcy ze Św. Mikołajem, czyli trawnik pełen reniferów, Friedbert Stohner
12 miesięcy ze Św. Mikołajem, czyli trawnik pełen reniferów, Friedbert Stohner

Już po świętach? Po wizycie Św. Mikołaja? A co, jeśli to jeszcze nie koniec? Tak właśnie stało się w domu państwa Wetekamp. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia pojawił się w nim Św. Mikołaj i zamieszkał na cały rok, o czym opowiada powieść dla dzieci pt. „12 miesięcy ze Św. Mikołajem” Friedberta Stohnera.

Św. Mikołaj został zakwaterowany w domu jednorodzinnym przy ulicy Puszczykowej 7  na mocy listu z Urzędu ds. Bożego Narodzenia, podpisanego przez anioła Hansa-Dietera. Wprowadził się tam ze swoimi saniami, które „zaparkował” w garażu i reniferami, które wypasały się na podwórku. O wszystkim opowiada Lotte, córka właścicieli udzielonego Św. Mikokołajowi schronienia. W kolejnych 12 rozdziałach, odpowiadających miesiącom roku kalendarzowego, opisuje przygody nietypowego gościa, które stały się udziałem całej rodziny – rodziców, młodszego brata Larsa i jego przyjaciela – Magnusa. Na scenie pojawia się również sąsiadka, pani Blume, która ostatecznie zostaje Panią Mikołajową. I chociaż na wizytę Św. Mikołaja wszyscy w święta Bożego Narodzenia niecierpliwie czekają, to życie z nim pod jednym dachem przez cały rok może być uciążliwe. Gość z racji chociażby swojej postury zachowuje się w niewielkim domku na przedmieściu jak słoń w składzie porcelany. Jego zawodowe obowiązki również dają się we znaki, zwłaszcza w drugiej połowie roku, kiedy rozpoczyna się projekt „PREZENTY” i tysiące skrzatów wspomaga swojego kierownika w jego realizacji. Jednym słowem – nie jest łatwo. Wszyscy domownicy jednak wykazują się bezgraniczną cierpliwością i wyrozumiałością, ciesząc się z wizyty tak dostojnego gościa. Niestety nadchodzą kolejne święta i Św. Mikołaj po pracowitej nocy musi zmienić miejsce swojego pobytu.

Książka adresowana jest do dzieci w wieku 5-10 lat. Przygody w niej opisane nie wymagają od słuchacza lub czytelnika dużego skupienia. Język, jak przystało na dziecięcego narratora, też nie przysparza trudności. Kolorowe ilustracje na stronie tytułowej każdego rozdziału w sposób graficzny streszczają jego istotę, pozwalając puścić wodze fantazji jeszcze przed jego przeczytaniem. Tematyka pozwala na łagodne przejście ze świątecznej atmosfery do codzienności i wszystkim przypomnieć, że za rok znowu święta. A więc głowa do góry! Jeszcze tylko 12 miesięcy…

Wigilijny kolaż

We wszystkich kulturach cywilizacji zachodniej święta Bożego Narodzenia to dni szczególne. Różna jest tradycja ich celebrowania i panują inne zwyczaje, ale wszędzie poprzedza je stan wyczekiwania, a one same podkreślają niezwykłość i podniosłość chwili. A przede wszystkim niosą radość i nakazują wszystkim, aby się nią dzielić.

Tak wygląda Wigilia w lieraturze dla dzieci:

Nie pozostawało nam już nic innego jak CZEKAĆ! Lasse powiedział, że te godziny po południu w dzień wigilijny, gdy się tylko chodzi i czeka, i czeka, to jest coś takiego, od czego ludzie siwieją. Czekaliśmy i czekaliśmy, i czekaliśmy, a ja od czasu do czasu podchodziłam do lustra, żeby zobaczyć czy to prawda, że od tego można posiwieć. Lecz, dziwna rzecz, włosy moje były równie żółte jak zwykle. Bosse od czasu do czasu potrząsał zegarkiem, bo myślał, że stanął.

Gdy zrobiło się ciemno, nadszedł nareszcie czas, by pójść z naszymi prezentami do Zagrody Północnej i Południowej. Tego się nie robi, gdy jest jasno, bo wtedy nie byłoby to takie przyjemne. Lasse, Bosse i ja włożyliśmy czerwone czapeczki krasnoludków, a Lasse włożył również maskę krasnoludka. Miał ją włożyć później wieczorem przy Wigilii. (…) Wzięliśmy ze sobą nasza paczki i wymknęliśmy się z domu. Na niebie było mnóstwo gwiazd. Gdy spojrzałam w stronę ciemnego lasu, pomyślałam sobie, że może jednak mieszka tam prawdziwy Jultomte, który wkrótce zajedzie saneczkami z całą masą prezentów. Bardzo chciałam, aby tak było.

(…) W końcu jednak nadszedł nareszcie wieczór wigilijny i jedliśmy kolację przy rozsuwanym stole w kuchni. Na stole paliły się świece i stała cała masa jedzenia, ale ja jadłam niemal wyłącznie szynkę. No i oczywiście kaszę. Bo chciałam znaleźć migdał.

Astrid Lindgren Dzieci z Bullerbyn, Szwecja

Wigilia zaczęła się jak zwykle. Zawsze trzeba było jeszcze cos przygotować, zawsze znalazły się jakieś nie zapakowane prezent (…) Pomału zaczęli przyrządzać kolację wigilijną. W całym domu zapachniało świętami. O piątej tata otworzył okno i usłyszeli bicie dzwonów. (…) Na stół wjechało marcepanowe ciasto. Tata uzupełnił brakujący górny obwarzanek czerwoną kulką z marcepana.

Jostein Gaarder Tajemnica Bożego Narodzenia, Norwegia

W końcu rozstawiono naczynia, odmówiono modlitwę – wówczas wszyscy wstrzymali oddech, gdyż pani Cratchit, lustrując powoli całą długość noża do mięsa, przygotowywała się, by zatopić go w piersi ptaka.A kiedy to zrobiła i kiedy wytrysło długo wyczekiwane nadzienie, wokół stołu dał się słyszeć jeden długi szept rozkoszy.(…) Takiej gęsi jak świat światem jeszcze nie widziano. Zdaniem Boba niemożliwe, by ktokolwiek kiedykolwiek upiekł podobną. Jej delikatność, smak, rozmiar i niska cena była przedmiotem powszechnego podziwu. Uzupełniona sosem jabłkowym i ziemniakami puree stanowiła sycący posiłek dla całej rodziny.

(…) Leguminę wyjęto z rondla (…) To była legumina. Pół minuty później pani Cratchit, uśmiechając się z dumą nad leguminą przypominającą kulę armatnią w kropki, twardą i sztywną, gorejącą połową ćwiartki podpalonej brandy i ozdobioną świąteczną gałązką ostrokrzewu wbitą na czubku.

Och, cóż za wspaniała legumina!

Charles Dickens Opowieść wigilijna, Anglia

Wielka choinka , stojąca pośrodku pokoju, obwieszona była mnóstwem złotych i srebrnych jabłek, a ze wszystkich gałązek zwisały na kształt pąków i kwiatów migdały z cukru, kolorowe cukierki i wiele innych słodyczy. Ale najbardziej zachwyciły dzieci niezliczone świeczki, które jak gwiazdki błyszczały pomiędzy igłami. Drzewko, rozsiewając blask dokoła, zapraszało wprost, by zrywać kwiaty i owoce. Naokoło drzewka wszystko jaśniało wspaniałymi barwami: ileż tu było pięknych rzeczy, któż by to potrafił opisać!

E.T.A. Hoffman Dziadek do orzechów, Niemcy

Tak wspaniałej choinki i tak wielkiej radości przy wigilijnym stole wszystkim nam serdecznie życzę!

„Świąteczne życzenie”, Katherine Rundell

Świąteczne życzenie, Katherine Rundell
Świąteczne życzenie, Katherine Rundell

Czy wiecie, że są dzieci, które nie marzą o prezentach pod choinkę, ale o rodzicach, którzy ją dla nich przystroją i spędzą z nimi czas? Czy wiecie, że jednym z tych dzieci może być nasze własne? O tym właśnie smutnym aspekcie świąt Bożego Narodzenia jest książeczka dla przedszkolaków Katherine Rundell pt. „Świąteczne życzenie”.

Jej bohaterem jest Teodor, który w przedświąteczny wieczór sam próbuje ozdobić świąteczne drzewko. Oboje rodzice są w pracy, ulubiona opiekunka postanowiła spędzić wigilijny wieczór w domu a ta, która przyszła w jej zastępstwie, usnęła nad swoim smartfonem. Na szczęście akcja rozgrywa się w kulturze anglosaskiej, gdzie Wigilia nie jest jeszcze świętem i nie przypisuje się jej wielkiej wagi, ale prawda jest taka, że mały chłopiec oczekuje na święta samotnie, marząc o towarzystwie rodziców lub przyjaciół. „Rodzice nie mieli czasu, żeby kupić nowe bombki. Nie mieli czasu, żeby kupić indyka. Oboje byli w pracy. Pod choinką nie było żadnych zabawek, leżała tylko koperta z bonami prezentowymi”. W pewnym momencie Teo zobaczył spadającą gwiazdę, która mrugała na czerwono i zielono. Pomyślał więc życzenie: „nie chcę być samotny”. Wtedy na pomoc przyszły mu cztery stare i podniszczone ozdoby świąteczne – konik na biegunach, rudzik, ołowiany żołnierzyk i anielica, które ożyły, aby towarzyszyć chłopcu. Miały jednak też swoje marzenia, które bez wahania Teodor pomógł im spełnić. Konik chciał pogalopować, chłopiec odkręcił mu zatem bieguny; rudzik chciał nauczyć się śpiewać – zaprowadził go więc do znanej mu nauczycielki pianina; anielica pragnęła odnowić swoje skrzydła – pozbierał więc ptasie pióra i przykleił je gumą do żucia; ołowiany żołnierzyk poszukiwał miłości swojego życia – znalazł mu lalkę-księżniczkę. W zamian za to konik spełnił życzenie chłopca. Pogalopował przed oknami biur mamy i taty i wskrzesił w nich potrzebę powrotu do domu. Rozpoznali w nim bowiem ozdobę choinkową, którą kupili na swoje pierwsze wspólne święta. Obdarzyła ich radością, zanim jeszcze zostali porwani przez wir codziennych obowiązków. Postanowili wrócić do tamtego dnia, bezwiednie spełniając świąteczne życzenie swojego syna, chociaż spadająca gwiazda okazała się zwykłym samolotem. „Ale nawet samoloty mogą zdziałać cuda, jeśli są święta Bożego Narodzenia, a ty masz w życiu odrobinę szczęścia i miłości.”

A więc: fabuła krótka i nieskomplikowana, dostosowana do wieku czytelników -przedszkolaków i uczniów pierwszych klas szkoły. Ilustracje kolorowe, utrzymane w tonacji świątecznej. Przesłanie też bardzo czytelne: dzieci przede wszystkim potrzebują uwagi i czasu, a dopiero potem atrakcyjnych zabawek. Od prezentów pod choinkę ważniejsza jest troska i uśmiech. A my, często zabiegani, przytłoczeni zawodowymi obowiązkami, które szczególnie dają się we znaki z końcem roku kalendarzowego, w szponach przedświątecznej gorączki skupiamy się na sprzątaniu mieszkania, myciu okien, praniu firanek, świątecznych ozdobach i potrawach. Zmęczeni, zaganiani, umęczeni wzmożonym ruchem i ulicznymi korkami oraz walką o miejsce w kolejce do sklepowej kasy nie mamy już siły i ochoty na entuzjazm, nawet udawany, i dobre słowo do dziecka, które łaknie w tym świątecznym okresie bliskości. Ta krótka książeczka pomoże nam zatrzymać się na chwilę i otrzeźwieć, wyrwać się z amoku walki o „idealne” święta i zastanowić się nad tym, co naprawdę jest ważne. A potem wcielić to w życie i nie przejmować się obrusem zaplamionym wigilijnym barszczem, zszarganą przez kota choinką, świerkowymi igłami wbitymi w dywan i woskiem świecy oblepiającym komodę. Zamiast tego podarujmy swoim bliskim na święta wyrozumiały uśmiech, ignorancję wobec splątanych i nie zawsze działających lampek choinkowych, bezkresną cierpliwość w stosunku do pobudzonych i rozbrykanych dzieci oraz fałszywie wyśpiewane nuty kolęd. Istotą tych świąt jest przecież radość z narodzin Dzieciątka, która wszystkich łączy i mobilizuje do bycia lepszym. Przypomnijmy więc sobie i tę radość,  kiedy nasze pociechy przychodziły na świat, i te chwile, które choć dalekie od ideału i perfekcji, były przesycone ciepłem i miłością. Znów podarujmy je sobie nawzajem. A zwłaszcza własnym dzieciom… Czego i sobie, i swoim Czytelnikom wraz z nadchodzącymi Świętami życzę!

„Przy wigilijnym stole”. Opowiadanie dla dzieci. Małgorzata Połeć-Rozbicka

Zabrzmiał dzwonek na pierwszą lekcję, ale wbrew codziennemu zwyczajowi, dziś niewiele zmienił. Korytarz nie opustoszał i nie zaległa w szkole cisza. Wręcz przeciwnie. Raźnym krokiem, żeby nie powiedzieć: biegiem, bo to wbrew obowiązującemu regulaminowi, przemieszczali się po nim liczni uczniowie, niosąc różnego rodzaju paczki, pakunki, torby, a nawet pokaźnego rodzaju choinki z najprawdziwszego PCV. Dziś jest ostatni dzień szkoły przed bożonarodzeniowymi feriami, a to oznacza, że każda klasa urządza klasową Wigilię. IVa też.

Franek i Kuba, a więc największy klasowy mózg i największy klasowy osiłek właśnie kończyli składać z dużym powodzeniem sztuczną choinkę, dostarczoną do szkoły przez tatę Liliany. Andrzej, Adam, Olek, Błażej i Marzena żonglowali z wielkim hukiem szkolnymi ławkami tak, aby powstał jeden, duży wigilijny stół. Adela i Bartek rozpakowywali tekturową i plastikową zastawę stołową, a Piotrek próbował uruchomić w odtwarzaczu CD płytę z kolędami. Robota, jak to się mówi: „szła”, albo „wrzała” w najlepsze, gdy odpowiedzialna za wigilijny stół Marzena z wrzaskiem oznajmiła, że obrusa nie ma, bo zupełnie o nim zapomnieli i nikomu nie zostało przydzielone zadanie jego przyniesienia.

– Spokojnie! – próbował uspokoić sytuację Adrian – Przecież może być bez obrusa.

– No coś ty! – jeszcze bardziej zdenerwowała się Marzena – Jak to?! Bez obrusa?! Obrus musi być i to biały!

– Wcale nie musi być biały, u mnie zawsze jest zielony, bo do choinki pasuje – włączyła się Brygida.

– A u mnie jest kremowy, najładniejszy – krzyknął ktoś z rogu sali.

– Biały! – niemal jednocześnie zawołali Franek i Kuba, którzy właśnie próbowali zamontować gwiazdę na czubku drzewka.

– Tak, czy inaczej będzie bez obrusa, bo nie ma – skwitował Adrian ze swoim zwyczajnym spokojem.

– A sianko? – nagle zapytała Agnieszka.

Sianko. To jest problem. Jak nie ma obrusa, to gdzie położyć sianko? A sianko musi być. Każdy to wie. I dlatego właśnie zaległa cisza. Teraz kwestia obrusa okazała się bezsporna. Musi być. Bo sianko, oprócz tego że symbolizuje narodzenie Jezusa w ubóstwie, to przecież ma wróżyć dostatek i urodzaj przez cały rok, tak jak dawniej ustawiane w rogu izby snopy zboża.

– Ja wiem – nagle przerwała ogólne milczenie Amelka – na międzyklasowy turniej koszykówki robiliśmy taki transparent na prześcieradle…

– No jasne! – zawołała Monika i biegiem rzuciła się do szafki, a wraz z nią Klara, Iza, Robert i Michał.

– Tylko nie podrzyjcie! – ostrzegł cierpliwie Adrian – Bo znowu obrusa nie będzie…

I wśród ogólnego chaosu i tumultu na zestawione ławki powędrowało prześcieradło z czerwonym napisem zrobionym farbą: „IVa PO ZWYCIĘSTWO!”

– Może jednak odwrotnie, napisem do dołu – Adrian nadal instruował i ta wskazówka nagle wszystkim wydała się istotna, bo prześcieradło zatrzepotało w powietrzu i napis powędrował na spód, a zaraz pod niego – sianko.

– No teraz to naprawdę dobra wróżba! Będziemy mieli najlepszą średnią w szkole – ucieszyła się Agnieszka. – Moja mama zawsze wkłada sianko pod wigilijny obrus i zawsze się wszystko dobrze układa – dodała na potwierdzenie swoich słów.

Skoro stół został już nakryty, Adela i Bartek zaczęli rozstawiać talerze, a znakomita większość klasy przystąpiła do ubierania choinki. Kolejne ręce śmigały między pudełkiem z ozdobami a drzewkiem, i kolejne świecidełka dumnie prezentowały się na miękkich plastikowych igiełkach.

– Nie pachnie – skonstatował Arek.

– A jak ma pachnąć? Sztuczna jest – uciszył go Kuba.

– Prawdziwe też nie zawsze pachną, bo są hodowlane, na sztucznych nawozach pędzone – dorzucił Franek.

– U mojego dziadka zawsze pachnie – nie dawał za wygraną Arek.

– To gdzie on mieszka? W lesie? – zaciekawił się kolega.

– W lesie. Jest leśnikiem, przywozi choinkę z lasu w wigilię rano i tak pachnie, że aż kręci się w głowie.

– To nieekologiczne – wtrąciła się Iza.

– A właśnie, że ekologicznie – bronił dziadka Arek –bo sztuczne się nie utylizują i zaśmiecają środowisko. A poza tym, to zgodne z tradycją. Żywe pachnące drzewko ma przypominać ludziom o upadku i odkupieniu ludzi. To takie drzewo życia, czyli dar nieśmiertelności. Musi być prawdziwa.

– Wcale nie musi. Zwyczaj ubierania choinki przyszedł do nas z Niemiec pod koniec XVIII wieku, wtedy nie było sztucznych choinek. A teraz są – nie zgodziła się Olga.

– Właśnie. Wtedy ubierało się choinki jabłkami, orzechami i piernikami, a teraz szklanymi bombkami – dorzuciła Lena – najważniejsze, żeby gwiazda na czubku była, bo to symbol gwiazdy betlejemskiej.

– Ja się zgadzam z dziewczynami – zabrał głos Adrian – moja siostra jest uczulona na prawdziwą choinkę i u nas w domu zawsze jest sztuczna. A i tak jest fajnie.

– Pewnie, że fajnie. A najfajniej jak leżą pod nią prezenty – zakończył dyskusję Kuba.

I z tym stwierdzeniem to już się wszyscy zgadzali, a Franek nawet wzmocnił ten przekaz:

– Prezenty pod choinką muszą być, bo przypominają o pierwszych darach pasterzy dla dzieciątka, nie mówiąc już o św. Mikołaju.

Tymczasem w drugiej części sali trwała inna dyskusja. Adela i Bartek skończyli właśnie nakrywać stół, gdy Mariola uparcie im dowodziła:

– Za mało nakryć postawiliście.

– Coś ty. 26. – nie poddał się krytyce chłopiec.

– Za mało – upierała się Mariola.

– Jest nas 25, plus pani Kasia, to 26.

– Ale jedno musi być więcej. To 27. – dalej dowodziła dziewczynka.

– Po co? Nikogo więcej nie będzie – wtrąciła się Adela.

– Ale taki jest zwyczaj. Jedno nakrycie więcej – Mariola nie dawała za wygraną – Dla wędrowca, albo niezapowiedzianego gościa. To wyraz pamięci o naszych bliskich, nieobecnych, którzy nie mogli dotrzeć ze względu na odległość. Mój tata jest marynarzem i często na Wigilii go nie ma. Siadam wtedy koło pustego nakrycia i wyobrażam sobie, że jest.

– A ja, że to moja babcia, która już nie żyje – niespodziewanie włączył się do dyskusji małomówny Czarek. – Bardzo ją lubiłem.

– Aha – powiedziała Adela i bez słowa dostawiła brakujące nakrycie, a Klara i Michał zaczęli ustawiać pomiędzy nimi półmiski z przyniesionymi potrawami, z których każda, jak nakazuje zwyczaj była postna, czyli pozbawiona mięsnych dodatków. Były pierogi z kapustą i grzybami, ryba w galarecie, karp smażony, ryba faszerowana z sosikiem tatarskim, postna kapusta, barszcz czerwony, kompot z suszonych owoców, śledzik z cebulką, ryba po grecku, która wcale nie jest greckim daniem, sałatka jarzynowa i kluski z makiem. W ten właśnie sposób przygotowania powoli dobiegały końca – stół nakryty i choinka ubrana. Liliana w skupieniu rozkładała jeszcze na stole papierowe serwetki z bożonarodzeniowym motywem, gdy niespodziewanie podniosła wzrok na stół, skupiła go na rozstawionych półmiskach i zamarła:

– Ale plama! –zawołała.

– Gdzie?! – szybko zareagowała Adela, która czuła się odpowiedzialna za kulinarny aspekt klasowej Wigilii.

– Nie widzisz?! – nie dowierzała Lilka.

– Nie… – zupełnie skołowaciała Adela nie mogła zrozumieć, o co chodzi koleżance, dopóki ta nie wyjaśniła:

– Potraw jest jedenaście!

– O kurczę!!! – zmartwiła się dziewczynka. No i się zaczęło. Kto nie dopilnował, kto nie przyniósł i dlaczego, czyja to wina, bo przecież ogólnie wiadomo, że potraw na Wigilii powinno być dwanaście. I nie pomogły tłumaczenia Andrzeja, że kiedyś najubożsi stawiali na stole siedem dań, zamożniejsza szlachta dziewięć, a bogaci magnaci jedenaście. Dziś musi być dwanaście, bo jest dwunastu apostołów. Poza tym dwunastka symbolizuje bogactwo, a przecież każdy chce pojechać na zieloną szkołę wiosną. Czyli musi być dwanaście. I koniec! Hałas, harmider, rwetes, jednym słowem kłótnia. Nic dziwnego, że w drzwiach pojawiła się pani Kasia i próbowała uciszyć klasę. Niestety nie na wiele się to zdało, bo przez znakomitą część uczestników konfliktu nawet nie została zauważona. Dopiero kiedy klasnęła w dłonie dwa razy i krzyknęła donośnym głosem „Cisza!” pozwolono jej dojść do słowa. A słów było zaledwie kilka:

– Nie wolno się kłócić w Wigilię, bo będziecie żyć w niezgodzie cały rok!

No tak! Jakoś wszyscy o tym zapomnieli… Teraz za to uspokoili się nagle i zaczęli zastanawiać się nad konstruktywnym rozwiązaniem problemu.

– Ja mam czekoladę – powiedział Błażej.

– No co ty? Czekolada jako potrawa wigilijna? To tak jakbyś jajko z niespodzianką włożył do święconki – skarciła go Klara.

– To może woda niegazowana do picia z dystrybutora w stołówce? – podsunął swoje rozwiązanie Kuba.

– E tam! – powiedziała Amelka, po czym przełożyła na pusty talerz trochę śledzia z cebulką i polała go sosem tatarskim od ryby faszerowanej – Proszę bardzo! Śledź w śmietanie! Dwunasta potrawa na szczęście.

Wszyscy popatrzyli na dziewczynkę z uznaniem, chociaż niewątpliwie z największym uznaniem popatrzył Czarek, bo podszedł do plecaka i wyjął gałązkę jemioły. Zawiesił ją nad drzwiami, wziął Amelkę za rękę i sprzedał jej soczystego buziaka w policzek. A po nim Franek pocałował Izę, Lilka Błażeja, a Kuba Mariolę.

– No, dość już tych miłości! – przerwała romantyczną atmosferę Adela – trzeba zaprosić panią Kasię.

A pani Kasia, jako że uczyła angielskiego i znała się na kulturze anglosaskiej o jemiole wiedziała wszystko – że od dawna uważano ją za roślinę magiczną, że podczas Wigilii wieszano ją aż w trzech miejscach: nad stołem, nad drzwiami i nad paleniskiem, a później kominkiem. I że nieprawdą jest, że jemioła służy swoją magią tylko zakochanym, ale że ta, zawieszona nad stołem zjednuje pomyślność losu wszystkim uczestnikom wieczerzy, ta znad drzwi  broni dostępu złym mocom i chorobie, a ta znad ognia chroni przed pożarem. Wyjaśniła również istotę świecy wigilijnej, która wywodzi się z holenderskiej tradycji ustawiania lampionów przed drzwiami wejściowymi, co symbolizować miało zaproszenie dla Maryi i Józefa, aby dzieciątko narodziło się w każdym domu. Ograniczyła się jednak do ustawienia świecy na stole bez zapalania, w obawie, aby czujnik dymu nie sprowadził na klasową wigilię zastępu straży pożarnej.

I tak oto, chociaż nie było jeszcze pierwszej gwiazdki, bo ta zwykle pojawia się na niebie w grudniowy wieczór dopiero koło16.00, a nie w okolicach 10.00 rano, rozpoczęła się klasowa wigilia. W podniosłym nastroju, ze słowami najbardziej chyba znanej na całym świecie kolędy „Cicha noc”, przetłumaczonej na 300 różnych języków i śpiewanej w najdalszych zakamarkach ziemskiego globu, wszyscy członkowie klasy IVa zaczęli składać sobie życzenia i dzielić się opłatkiem. Biały, cieniutki, niekwaszony chleb, którym łamali się chłopcy i dziewczęta objawiał swoją moc w uśmiechach i darowaniu win, w zażegnaniu waśni o zgubiony ołówek i pogryzioną gumkę, o brzydkie słowo i o wyszydzenie, w wybaczeniu i w niemej obietnicy, że to się już nie powtórzy. Za sprawą wigilijnego opłatka stawali się jednością i choć na tym monolicie przez następny rok znowu pojawią się pęknięcia, to w przyszłym roku, przy wigilijnym stole, ponownie zostaną posklejane. Ta moc polskiej tradycji dzielenia się opłatkiem żyje już setki lat, choć pierwsze wzmianki o niej pochodzą dopiero z XVIII wieku i trwać będzie, niezależnie czy łamać się nim będą osoby wierzące, czy nie. Bo moc opłatka nie zamyka się tylko w wierze, ale przede wszystkim w miłości i ludzkim odruchu wybaczania i czynienia dobra.

A kiedy już wszyscy złożą sobie płynące z serca życzenia, będące dowodem na wyzbycie się zawiści, rywalizacji i złośliwości, zasiądą do wspólnego wigilijnego stołu. Towarzyszyć im będą dźwięki kolęd i pastorałek, pieśni o tematyce bożonarodzeniowej, które śpiewane są w Polsce już od ponad czterystu lat i których liczba sięga dziś pół tysiąca. Będzie łączyć ich jeden stół – symbol wyzbycia się wszelkich wzajemnych niechęci i jedna wiara w odrodzenie się dobroci w człowieku oraz słowa kolędy, którą wspólnie zaśpiewają:

„Przybieżeli do Betlejem pasterze.

Grając skocznie Dzieciąteczku na lirze.

Chwała na wysokości, chwała na wysokości,

A pokój na ziemi…”

– I w klasie! – dodała pani Kasia, życząc swoim podopiecznym „Wesołych Świąt!”

„Dziewczynka z Szóstego Księżyca”, Moony Witcher

Dziewczynka z Szóstego Księżyca, Moony Witcher
Dziewczynka z Szóstego Księżyca, Moony Witcher

Alchemia i magia, walka sił dobra ze złem, Wszechświat i Wenecja – oto świat przygód Niny, głównej bohaterki „Dziewczynki z Szóstego Księżyca”. Jest to pierwsza książka z całej serii poświęconej tej tematyce, napisanej przez Moony Witcher. Wszystkie powieści łączą główni bohaterowie i fantastyczny świat, w którym zbierają swoje doświadczenia. Jest to historia całkowicie oparta na wyobraźni autorki i nie chodzi tu tylko o przygody Niny i czwórki jej przyjaciół, ale również o detale – dzieci pożywiają się jedynie tortami, ciastami i bułeczkami z marmoladą a ich cudowny lot z Wenecji do Toledo, po zażyciu liści z rośliny z planety Xorax, odbywa się nad ośnieżonymi Alpami. Jak widać – wszystko jest możliwe… Nawet z najgorszych opresji dzieci wydostają się w nieprzewidywalny sposób, po zażyciu cudownego eliksiru lub na skutek wypowiedzenia zapomnianego zaklęcia. Narracja nie zna żadnych ograniczeń. W ten sposób powieść obfituje w zaskakujące zwroty akcji, trzymając swoich młodych czytelników w napięciu. Inaczej pewnie byłoby z dorosłymi, których kompletna nieprzewidywalność wypadków mogłaby znużyć lub zdezorientować. Dzieciom to jednak nie grozi.

Główną bohaterką książki jest Nina – dziesięcioletnia wnuczka znanego alchemika, Michaiła Meszyńskiego. Dłonie obojga są naznaczone tajemniczym znamieniem w kształcie czerwonej gwiazdy, które czernieje w obliczu gromadzących się sił zła. Dziadek dziewczynki nagle umiera a Nina przyjeżdża do jego willi, aby kontynuować prowadzone przez niego alchemiczne badania. Tam odkrywa, że w istocie został zamordowany przez Złego Maga – Karkona Ca’ d’Oro, który pragnie przejąć panowanie nad Szóstym Księżycem, czyli planetą Xorax. Xorax to miejsce we Wszechświecie, które skupia dobrą energię. Jest siedzibą sił dobra – miłości i intuicji. Zamieszkują go świetlne istoty, które posiadają łączność z Dobrymi Magami na Ziemi. Jednym z nich był właśnie Misza Meszyński i to tam właśnie po przeistoczeniu przeniósł się po śmierci. Stamtąd wspomaga swoją wnuczkę w walce z siłami Zła na Ziemi, które uosabia wspomniany Karkon. A jest to walka obfitująca w liczne budzące grozę przygody oraz konieczność przenoszenia się w miejscu i czasie. Na szczęście Ninie towarzysz czwórka przyjaciół – Cesco, Dodo, Fiore i Roxy oraz android  Max. Dzięki nim droga do ocalenia planety Xorax wydaje się Ninie prostsza, choć nie kończy się wraz z zakończeniem powieści. Jej dalszy ciąg znajdziemy w następnych książkach z serii.

Powieść Moony Witcher napisana jest w sposób niezwykle czytelny, choć prostota jej języka może nawet czasami odstraszać, zwłaszcza bardziej wybrednych czytelników. Jest książką dla dzieci z pogranicza fantasy i thrillera, kształtującą przyszłych czytelników sensacji i kryminałów. Dorosłych może niekiedy zniechęcać swoją fantastyką z pogranicza naiwności, ale przecież nie im jest dedykowana. Nie sposób więc oceniać ją z naszego punktu widzenia. Dzieci raczej będą zachwycone – historia nie wymaga od nich wysiłku intelektualnego, nie zmusza do refleksji i rozważań etyczno-moralnych, jest fajną propozycją na rozrywkę i relaks. Przy tym realizuje dziecięce pragnienia o samodzielności, całkowitej decyzyjności i nieskrępowanej wolności. Nina przecież nie chodzi do szkoły, uczy się właściwie tylko alchemii a jej wszystkie posiłki stanowią słodycze. Ma grupę przyjaciół, z którymi doskonale się czuje i jest przez nich podziwiana. Poza tym dzięki specjalnemu eliksirowi jest pewna ich lojalności, więc darzy ich całkowitym zaufaniem. Świat, w którym żyje to z jednej strony arena walki dobra ze złem, ale z drugiej to bezpieczny mikroświat jasnych i czytelnych relacji międzyludzkich, które dają poczucie bezpieczeństwa i z których czerpie siłę. Nina jest dzielna, odważna, nie cofa się przed niczym i potrafi przekroczyć wszelkie granice, nawet magii i czarów. Jej życie to pasmo niekończących się przygód i przeciwności, którym stawia czoła w imię szlachetnej idei. Zawsze wygrywa. Z perspektywy naszych dzieci to świat idealny. Może to dobry pomysł, aby mogły się przez chwilę w nim zanurzyć…