„Przy wigilijnym stole”. Opowiadanie dla dzieci. Małgorzata Połeć-Rozbicka

Zabrzmiał dzwonek na pierwszą lekcję, ale wbrew codziennemu zwyczajowi, dziś niewiele zmienił. Korytarz nie opustoszał i nie zaległa w szkole cisza. Wręcz przeciwnie. Raźnym krokiem, żeby nie powiedzieć: biegiem, bo to wbrew obowiązującemu regulaminowi, przemieszczali się po nim liczni uczniowie, niosąc różnego rodzaju paczki, pakunki, torby, a nawet pokaźnego rodzaju choinki z najprawdziwszego PCV. Dziś jest ostatni dzień szkoły przed bożonarodzeniowymi feriami, a to oznacza, że każda klasa urządza klasową Wigilię. IVa też.

Franek i Kuba, a więc największy klasowy mózg i największy klasowy osiłek właśnie kończyli składać z dużym powodzeniem sztuczną choinkę, dostarczoną do szkoły przez tatę Liliany. Andrzej, Adam, Olek, Błażej i Marzena żonglowali z wielkim hukiem szkolnymi ławkami tak, aby powstał jeden, duży wigilijny stół. Adela i Bartek rozpakowywali tekturową i plastikową zastawę stołową, a Piotrek próbował uruchomić w odtwarzaczu CD płytę z kolędami. Robota, jak to się mówi: „szła”, albo „wrzała” w najlepsze, gdy odpowiedzialna za wigilijny stół Marzena z wrzaskiem oznajmiła, że obrusa nie ma, bo zupełnie o nim zapomnieli i nikomu nie zostało przydzielone zadanie jego przyniesienia.

– Spokojnie! – próbował uspokoić sytuację Adrian – Przecież może być bez obrusa.

– No coś ty! – jeszcze bardziej zdenerwowała się Marzena – Jak to?! Bez obrusa?! Obrus musi być i to biały!

– Wcale nie musi być biały, u mnie zawsze jest zielony, bo do choinki pasuje – włączyła się Brygida.

– A u mnie jest kremowy, najładniejszy – krzyknął ktoś z rogu sali.

– Biały! – niemal jednocześnie zawołali Franek i Kuba, którzy właśnie próbowali zamontować gwiazdę na czubku drzewka.

– Tak, czy inaczej będzie bez obrusa, bo nie ma – skwitował Adrian ze swoim zwyczajnym spokojem.

– A sianko? – nagle zapytała Agnieszka.

Sianko. To jest problem. Jak nie ma obrusa, to gdzie położyć sianko? A sianko musi być. Każdy to wie. I dlatego właśnie zaległa cisza. Teraz kwestia obrusa okazała się bezsporna. Musi być. Bo sianko, oprócz tego że symbolizuje narodzenie Jezusa w ubóstwie, to przecież ma wróżyć dostatek i urodzaj przez cały rok, tak jak dawniej ustawiane w rogu izby snopy zboża.

– Ja wiem – nagle przerwała ogólne milczenie Amelka – na międzyklasowy turniej koszykówki robiliśmy taki transparent na prześcieradle…

– No jasne! – zawołała Monika i biegiem rzuciła się do szafki, a wraz z nią Klara, Iza, Robert i Michał.

– Tylko nie podrzyjcie! – ostrzegł cierpliwie Adrian – Bo znowu obrusa nie będzie…

I wśród ogólnego chaosu i tumultu na zestawione ławki powędrowało prześcieradło z czerwonym napisem zrobionym farbą: „IVa PO ZWYCIĘSTWO!”

– Może jednak odwrotnie, napisem do dołu – Adrian nadal instruował i ta wskazówka nagle wszystkim wydała się istotna, bo prześcieradło zatrzepotało w powietrzu i napis powędrował na spód, a zaraz pod niego – sianko.

– No teraz to naprawdę dobra wróżba! Będziemy mieli najlepszą średnią w szkole – ucieszyła się Agnieszka. – Moja mama zawsze wkłada sianko pod wigilijny obrus i zawsze się wszystko dobrze układa – dodała na potwierdzenie swoich słów.

Skoro stół został już nakryty, Adela i Bartek zaczęli rozstawiać talerze, a znakomita większość klasy przystąpiła do ubierania choinki. Kolejne ręce śmigały między pudełkiem z ozdobami a drzewkiem, i kolejne świecidełka dumnie prezentowały się na miękkich plastikowych igiełkach.

– Nie pachnie – skonstatował Arek.

– A jak ma pachnąć? Sztuczna jest – uciszył go Kuba.

– Prawdziwe też nie zawsze pachną, bo są hodowlane, na sztucznych nawozach pędzone – dorzucił Franek.

– U mojego dziadka zawsze pachnie – nie dawał za wygraną Arek.

– To gdzie on mieszka? W lesie? – zaciekawił się kolega.

– W lesie. Jest leśnikiem, przywozi choinkę z lasu w wigilię rano i tak pachnie, że aż kręci się w głowie.

– To nieekologiczne – wtrąciła się Iza.

– A właśnie, że ekologicznie – bronił dziadka Arek –bo sztuczne się nie utylizują i zaśmiecają środowisko. A poza tym, to zgodne z tradycją. Żywe pachnące drzewko ma przypominać ludziom o upadku i odkupieniu ludzi. To takie drzewo życia, czyli dar nieśmiertelności. Musi być prawdziwa.

– Wcale nie musi. Zwyczaj ubierania choinki przyszedł do nas z Niemiec pod koniec XVIII wieku, wtedy nie było sztucznych choinek. A teraz są – nie zgodziła się Olga.

– Właśnie. Wtedy ubierało się choinki jabłkami, orzechami i piernikami, a teraz szklanymi bombkami – dorzuciła Lena – najważniejsze, żeby gwiazda na czubku była, bo to symbol gwiazdy betlejemskiej.

– Ja się zgadzam z dziewczynami – zabrał głos Adrian – moja siostra jest uczulona na prawdziwą choinkę i u nas w domu zawsze jest sztuczna. A i tak jest fajnie.

– Pewnie, że fajnie. A najfajniej jak leżą pod nią prezenty – zakończył dyskusję Kuba.

I z tym stwierdzeniem to już się wszyscy zgadzali, a Franek nawet wzmocnił ten przekaz:

– Prezenty pod choinką muszą być, bo przypominają o pierwszych darach pasterzy dla dzieciątka, nie mówiąc już o św. Mikołaju.

Tymczasem w drugiej części sali trwała inna dyskusja. Adela i Bartek skończyli właśnie nakrywać stół, gdy Mariola uparcie im dowodziła:

– Za mało nakryć postawiliście.

– Coś ty. 26. – nie poddał się krytyce chłopiec.

– Za mało – upierała się Mariola.

– Jest nas 25, plus pani Kasia, to 26.

– Ale jedno musi być więcej. To 27. – dalej dowodziła dziewczynka.

– Po co? Nikogo więcej nie będzie – wtrąciła się Adela.

– Ale taki jest zwyczaj. Jedno nakrycie więcej – Mariola nie dawała za wygraną – Dla wędrowca, albo niezapowiedzianego gościa. To wyraz pamięci o naszych bliskich, nieobecnych, którzy nie mogli dotrzeć ze względu na odległość. Mój tata jest marynarzem i często na Wigilii go nie ma. Siadam wtedy koło pustego nakrycia i wyobrażam sobie, że jest.

– A ja, że to moja babcia, która już nie żyje – niespodziewanie włączył się do dyskusji małomówny Czarek. – Bardzo ją lubiłem.

– Aha – powiedziała Adela i bez słowa dostawiła brakujące nakrycie, a Klara i Michał zaczęli ustawiać pomiędzy nimi półmiski z przyniesionymi potrawami, z których każda, jak nakazuje zwyczaj była postna, czyli pozbawiona mięsnych dodatków. Były pierogi z kapustą i grzybami, ryba w galarecie, karp smażony, ryba faszerowana z sosikiem tatarskim, postna kapusta, barszcz czerwony, kompot z suszonych owoców, śledzik z cebulką, ryba po grecku, która wcale nie jest greckim daniem, sałatka jarzynowa i kluski z makiem. W ten właśnie sposób przygotowania powoli dobiegały końca – stół nakryty i choinka ubrana. Liliana w skupieniu rozkładała jeszcze na stole papierowe serwetki z bożonarodzeniowym motywem, gdy niespodziewanie podniosła wzrok na stół, skupiła go na rozstawionych półmiskach i zamarła:

– Ale plama! –zawołała.

– Gdzie?! – szybko zareagowała Adela, która czuła się odpowiedzialna za kulinarny aspekt klasowej Wigilii.

– Nie widzisz?! – nie dowierzała Lilka.

– Nie… – zupełnie skołowaciała Adela nie mogła zrozumieć, o co chodzi koleżance, dopóki ta nie wyjaśniła:

– Potraw jest jedenaście!

– O kurczę!!! – zmartwiła się dziewczynka. No i się zaczęło. Kto nie dopilnował, kto nie przyniósł i dlaczego, czyja to wina, bo przecież ogólnie wiadomo, że potraw na Wigilii powinno być dwanaście. I nie pomogły tłumaczenia Andrzeja, że kiedyś najubożsi stawiali na stole siedem dań, zamożniejsza szlachta dziewięć, a bogaci magnaci jedenaście. Dziś musi być dwanaście, bo jest dwunastu apostołów. Poza tym dwunastka symbolizuje bogactwo, a przecież każdy chce pojechać na zieloną szkołę wiosną. Czyli musi być dwanaście. I koniec! Hałas, harmider, rwetes, jednym słowem kłótnia. Nic dziwnego, że w drzwiach pojawiła się pani Kasia i próbowała uciszyć klasę. Niestety nie na wiele się to zdało, bo przez znakomitą część uczestników konfliktu nawet nie została zauważona. Dopiero kiedy klasnęła w dłonie dwa razy i krzyknęła donośnym głosem „Cisza!” pozwolono jej dojść do słowa. A słów było zaledwie kilka:

– Nie wolno się kłócić w Wigilię, bo będziecie żyć w niezgodzie cały rok!

No tak! Jakoś wszyscy o tym zapomnieli… Teraz za to uspokoili się nagle i zaczęli zastanawiać się nad konstruktywnym rozwiązaniem problemu.

– Ja mam czekoladę – powiedział Błażej.

– No co ty? Czekolada jako potrawa wigilijna? To tak jakbyś jajko z niespodzianką włożył do święconki – skarciła go Klara.

– To może woda niegazowana do picia z dystrybutora w stołówce? – podsunął swoje rozwiązanie Kuba.

– E tam! – powiedziała Amelka, po czym przełożyła na pusty talerz trochę śledzia z cebulką i polała go sosem tatarskim od ryby faszerowanej – Proszę bardzo! Śledź w śmietanie! Dwunasta potrawa na szczęście.

Wszyscy popatrzyli na dziewczynkę z uznaniem, chociaż niewątpliwie z największym uznaniem popatrzył Czarek, bo podszedł do plecaka i wyjął gałązkę jemioły. Zawiesił ją nad drzwiami, wziął Amelkę za rękę i sprzedał jej soczystego buziaka w policzek. A po nim Franek pocałował Izę, Lilka Błażeja, a Kuba Mariolę.

– No, dość już tych miłości! – przerwała romantyczną atmosferę Adela – trzeba zaprosić panią Kasię.

A pani Kasia, jako że uczyła angielskiego i znała się na kulturze anglosaskiej o jemiole wiedziała wszystko – że od dawna uważano ją za roślinę magiczną, że podczas Wigilii wieszano ją aż w trzech miejscach: nad stołem, nad drzwiami i nad paleniskiem, a później kominkiem. I że nieprawdą jest, że jemioła służy swoją magią tylko zakochanym, ale że ta, zawieszona nad stołem zjednuje pomyślność losu wszystkim uczestnikom wieczerzy, ta znad drzwi  broni dostępu złym mocom i chorobie, a ta znad ognia chroni przed pożarem. Wyjaśniła również istotę świecy wigilijnej, która wywodzi się z holenderskiej tradycji ustawiania lampionów przed drzwiami wejściowymi, co symbolizować miało zaproszenie dla Maryi i Józefa, aby dzieciątko narodziło się w każdym domu. Ograniczyła się jednak do ustawienia świecy na stole bez zapalania, w obawie, aby czujnik dymu nie sprowadził na klasową wigilię zastępu straży pożarnej.

I tak oto, chociaż nie było jeszcze pierwszej gwiazdki, bo ta zwykle pojawia się na niebie w grudniowy wieczór dopiero koło16.00, a nie w okolicach 10.00 rano, rozpoczęła się klasowa wigilia. W podniosłym nastroju, ze słowami najbardziej chyba znanej na całym świecie kolędy „Cicha noc”, przetłumaczonej na 300 różnych języków i śpiewanej w najdalszych zakamarkach ziemskiego globu, wszyscy członkowie klasy IVa zaczęli składać sobie życzenia i dzielić się opłatkiem. Biały, cieniutki, niekwaszony chleb, którym łamali się chłopcy i dziewczęta objawiał swoją moc w uśmiechach i darowaniu win, w zażegnaniu waśni o zgubiony ołówek i pogryzioną gumkę, o brzydkie słowo i o wyszydzenie, w wybaczeniu i w niemej obietnicy, że to się już nie powtórzy. Za sprawą wigilijnego opłatka stawali się jednością i choć na tym monolicie przez następny rok znowu pojawią się pęknięcia, to w przyszłym roku, przy wigilijnym stole, ponownie zostaną posklejane. Ta moc polskiej tradycji dzielenia się opłatkiem żyje już setki lat, choć pierwsze wzmianki o niej pochodzą dopiero z XVIII wieku i trwać będzie, niezależnie czy łamać się nim będą osoby wierzące, czy nie. Bo moc opłatka nie zamyka się tylko w wierze, ale przede wszystkim w miłości i ludzkim odruchu wybaczania i czynienia dobra.

A kiedy już wszyscy złożą sobie płynące z serca życzenia, będące dowodem na wyzbycie się zawiści, rywalizacji i złośliwości, zasiądą do wspólnego wigilijnego stołu. Towarzyszyć im będą dźwięki kolęd i pastorałek, pieśni o tematyce bożonarodzeniowej, które śpiewane są w Polsce już od ponad czterystu lat i których liczba sięga dziś pół tysiąca. Będzie łączyć ich jeden stół – symbol wyzbycia się wszelkich wzajemnych niechęci i jedna wiara w odrodzenie się dobroci w człowieku oraz słowa kolędy, którą wspólnie zaśpiewają:

„Przybieżeli do Betlejem pasterze.

Grając skocznie Dzieciąteczku na lirze.

Chwała na wysokości, chwała na wysokości,

A pokój na ziemi…”

– I w klasie! – dodała pani Kasia, życząc swoim podopiecznym „Wesołych Świąt!”