„Wspomnienia niebieskiego mundurka”, Wiktor Gomulicki

Wspomnienia niebieskiego mundurka, Wiktor Gomulicki
Wspomnienia niebieskiego mundurka, Wiktor Gomulicki

“Nie tylko pieniądze kradnie się bliźniemu: można mu także kraść – spokój. A są ludzie, dla których spokój to więcej niż pieniądze. On jest całym ich szczęściem. I więcej niż szczęściem, bo podstawą życia – samym życiem!” – to cytat z książki dla dzieci Wiktora Gomulickiego pt.: „Wspomnienia niebieskiego mundurka”.

Wybrałam ją z okazji 100-lecia Odzyskania przez Polskę Niepodległości. Pochodzi z czasów, kiedy Polska jeszcze niepodległa nie była, na dodatek podzielona przez trzy mocarstwa i niespójna gospodarczo. Była jednak całkiem jednolita kulturowo. Społeczeństwo mocno rozwarstwione społecznie łączył jednak język i dbałość o niego. Literatura w tym czasie nie tylko dostarczała przyjemności i rozrywki, ale pełniła również funkcje edukacyjne i umoralniające. Uczyła i kształtowała charaktery. Miała misję. Dzięki temu jej elementy pozostały aktualne do dziś, jak choćby fragment przytoczony we wstępie. Są to słowa mnicha-pustelnika, skierowane do młodego chłopca, który jako nieproszony gość naruszył spokój pustelni. Kontekst tych słów jest nam obcy, ale sens poraża swoją prawdą. Dziś nikt nie dba o spokój innych, chyba że chodzi o ciszę nocną usankcjonowaną prawnie 😉 Dziś w sposób niemal niezauważalny odbieramy spokój ludziom wokół nas, a oni odbierają go nam – nie szanując naszego czasu, awanturując się o miejsce w kolejce lub miejsce parkingowe, wyklinając za kierownicą za drobne błędy i uchybienia, czepiając się literówki w wypełnionym formularzu, „czelendżując” nieustannie w pracy czy pisząc niewybredne komentarze na forach internetowych. Spokój, który daje poczucie bezpieczeństwa i stabilność psychiczną jest w cenie – każdy go pragnie, nikt nie chce dać. W rezultacie nikt go nie ma…

Ale wracając do „niebieskiego mundurka”. Książka dla współczesnych dzieci to czysta fantastyka. Życie uczniów w niej przedstawione jest tak odległe i osadzone w tak innych realiach, że aż nieprawdopodobne. Opisywane zdarzenia młodzi czytelnicy będą odbierać tak, jak „Harrego Pottera” czy „Star Wars” – gdzieś, kiedyś, w „odległej galaktyce”. Dopiero opatrzone naszym komentarzem, że 150 lat temu tak właśnie było, w tym wypadku w szkole powiatowej w Pułtusku, opowieści narratora mogą najpierw zadziwić, a potem zainteresować. No bo przecież dla naszej młodzieży zaopatrującej się w sprzęt sportowy w Decathlonie czy GO Sporcie instruktarz samodzielnego wyrabiania piłek futbolowych brzmi już nie tylko jak historia z Księżyca, ale nawet Marsa:  „O piłkach używanych w szkole pułtuskiej można by książkę napisać. Istnieje pięć głównych, typowych ich odmian: „parcianka”, wyrabiana z wyprutej ze starych pończoch bawełny; przeplata się ja wąską krajką i oszywa grubym, zgrzebnym płótnem; „krowianka” z sierści krowiej, przygotowana w ten sposób, że kawałek wosku umieszcza się na grzbiecie krowy, a potem dłonią kręci się go, czyli „kulga” dopóty, aż do wosku przylgnie tyle włosów, że utworzą piłkę; „zwijanka” vel „skrętka”, wyrabiana ze starych gumowych czyli „gumulastycznych” kaloszy, które tnie się na długie, jak najcieńsze paski, te zaś paski zwija się następnie w kłębek; rzeczą główną jest skręcanie pasków tak mocno, żeby piłka tworzyła całość prawie jednolitą; „dętka czarna”, mająca za podstawę także gumę kaloszową, przerabianą jednak odpowiednio rękami fabrykanta na masę plastyczną; „lanka”, rodzaj najwyższy, przez poważnych jedynie graczów używany; dla przygotowania jej krają kalosze na drobniutkie kawałeczki, gotują w ukropie i gorące jeszcze zlepiają i zaokrąglają za pomocą kręcenia pomiędzy dłońmi – przy czym trzeba być zawczasu przygotowanym na bolesne oparzenia skóry, na bąble i rany.”

Życie chłopców w XIX wieku nie było usłane różami, nawet piłki musieli sobie sami robić. I to nawet ci, których rodzice byli w stanie ponosić koszty ich edukacji. A edukacja była priorytetem. Z tą edukacją też jednak było różnie, chociaż zdarzały się perełki, o które i nawet dzisiaj nie tak łatwo. O jednym z nauczycieli narrator wypowiada się w ten sposób: „Był to doskonały pedagog – rozumiejący, że to nie szkoła uczy, lecz uczniowie uczą się sami… i że szkoła najzupełniej spełni swe zadanie, gdy ich do nauki zachęci, w uczeniu się pomoże, wskazówek potrzebnych udzieli.” I dzisiaj tacy nauczyciele porywają młodzież, rozbudzając wciąż nowe pokłady ciekawości i wyznaczając drogę do wiedzy, która kusi a nie zniechęca. I dzisiaj do takich nauczycieli tęsknimy – i nasze dzieci, i my ich rodzice.

Dużo się zmieniło… Przede wszystkim zmieniły się realia. Na bazie nowych technologii narodziły się nowe zwyczaje, część starych straciło rację bytu. O jednym z nich narrator mówi: „Gdy tak nasiąkli obydwa poezja słowa i poezja przyrody, rozkołysało się nagle powietrze od potężnego huczenia dzwonów farskich. Nigdy w zwykłych okolicznościach o tej porze nie dzwoniono – przy tym i samo dzwonienie było niezwykłe. Spiżowe tony niosły jakąś wieść posępną, modliły się, płakały…

Dembowski szepnął:

– Ktoś umarł…”

W dobie Internetu i telefonii komórkowej informacja przyspieszyła, jej zasięg znacznie się poszerzył, nikt już do jej przekazania nie używa kościelnych dzwonów. Ale istota dobrych i złych wiadomości pozostała taka sama. I te drugie zawsze budzą trwogę. Zmieniła się rzeczywistość, zmieniły się zwyczaje, zmieniło się społeczeństwo, ale nie zmienili się ludzie. Tak, jak kiedyś – choć każdy z nas jest inny, wszyscy jesteśmy tacy sami wobec istoty życia.