„W pustyni i w puszczy”, Henryk Sienkiewicz

Wiem – „trąci myszką”, nie przystaje do rzeczywistości a język nie jest do końca zrozumiały. Ale mimo wszystko zróbcie wszystko, aby Wasze dzieci nie poddały się po pierwszych stronach. To „Sienkiewicz”. Wszyscy wiemy, że długo się rozkręca.

„W pustyni i w puszczy”, Henryk Sienkiewicz; ilustracje: Iwona Walaszek-Sarna, projekt okładki: Anna Witwicka; wydawnictwo: Wydawnictwo SBM;

Przez pierwsze sześć rozdziałów nawet ja z trudem przebrnęłam, chociaż nie jest to mój pierwszy raz i wiem, czego mogę się spodziewać dalej. W przypadku naszego dziewiętnastowiecznego mistrza prozy powiedzenie „nie oceniaj książki po okładce”, należałoby poddać trawestacji „nie oceniaj Sienkiewicza po pierwszych pięćdziesięciu stronach”. Jego dbałość o to, aby czytelnik zanim utonie w fabule, wiedział o swoich bohaterach wszystko – jak wyglądają, skąd pochodzą, co lubią a czego nie, jaki jest ich profil psychologiczny może zmęczyć współczesnego odbiorcę. Ale to, co oferuje potem, rekompensuje te małe niedostatki.
A daje w zamian niemało – przede wszystkim dowodzi, że słowem można malować, zwłaszcza krajobrazy. I jest to pewne novum dla naszych dzieci, przyzwyczajonych do ubogiego słownictwa, krótkich informacji tekstowych, emotek i symboli, które oferują im dla szybszego i łatwiejszego porozumiewania różnego rodzaju komunikatory. Cała fabułę „W pustyni i w puszczy” można by pewnie zmieścić na 100, a nie 300 stronach. Autor zaoszczędziłby wtedy czytelnikowi tych wszystkich momentów grozy i przerażenia, okrucieństw głodu i wojny, ale też ten sam czytelnik byłby uboższy o piękno i niedostępność afrykańskiej przyrody, urzekający zachód słońca nad sawanną i potęgę pustynnej burzy. Lektura tej powieści może dowieść, że słowo ma moc, nie mniejszą od pędzla i dźwięku – moc, która porusza wyobraźnię.
Jest to też dobra okazja, żeby porozmawiać ze swoimi dziećmi o trosce i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Dziś lansujemy raczej prawo do zaspokajania naszych potrzeb. Umiemy odmawiać i stawiać jasno swoje wymagania. To dobrze. Ale granica między zdrową asertywnością a chorym egocentryzmem jest baaardzo cienka i może warto wskazać naszym dzieciom drugą stronę medalu, aby potrafiły złapać balans.
A na zakończenie proponuję, aby przybliżyć młodym czytelnikom historię kolonizacji Afryki i jasno powiedzieć, że nie była to chlubna karta w historii zachodnioeuropejskiej cywilizacji.