„Frigiel i Fluffy. Powrót Smoka Kresu”, Frigiel, Nicolas Digard

Książka jest dziełem dwóch autorów. Jeden z nich to youtuber, który prowadzi kanał o przygodach Frigiela i Fluffiego, drugi to pisarz, który przelał na papier przygody piętnastoletniego chłopaka i jego wiernego psa, rodem z świata bloczków. Miłośnicy Minecrafta wiedzą już, że to historia z ich bajki, a raczej gry 😉

„Frigiel i Fluffy. Powrót Smoka Kresu”, Frigiel, Nicolas Digard; ilustracje: Thomas Frick; wydawnictwo: Wydawnictwo RM;

Opowieść  z kwadratowym słońcem w tle nie jest sygnowana przez twórcę Minecrafta, jednak poziom jej znajomości zdumiewa. Zdumiewa również świetny pomysł na wartką i ciekawą fabułę. Nastoletni bohater w towarzystwie swojego wiernego psa wyrusza na misję, zleconą mu przez dziadka. Misja jest piekielnie trudna, ale jednocześnie niezwykle ważna. Tak naprawdę jej celem jest przywrócenie porządku i równowagi w świecie, ale o tym sam zainteresowany dowiaduje się w jej trakcie. Trochę to go zaskakuje, budzą się więc w nim uczucia, o które wcześniej siebie nie podejrzewał. Dzieje się też tak po części za sprawą nowo nawiązanych przyjaźni, z których zwłaszcza pierwsza okaże się ważną i trwałą, choć jej początki – jak to często się zdarza – były trudne. Lektura naprawdę wciąga, czyta się ją z zapartym tchem – nawet wtedy, gdy o Minecrafcie wie się tak dużo jak ja, czyli tyle, ile opowie o swoich poczynaniach córka i przypadkiem zobaczy się na ekranie telewizora, kiedy akurat kreuje swój bloczkowy świat. Domyślam się, że dla miłośników gry może okazać się prawdziwą perełką – można dać się jej pochłonąć, a jednocześnie odnaleźć inspirację do nowych rozwiązań w Minecraftowej rzeczywistości.

Oprócz oczywistych wydawałoby się zalet, książka niesie też spory ładunek wychowawczy – zupełnie nienachalny, całkowicie osadzony w rozwijającej się akcji, skłaniający do kilku przemyśleń i refleksji. „Magia jest jak twój miecz – miecz sam w sobie nie jest ani dobry, ani zły, złym lub dobrym jest ten, kto go używa oraz sposób, w jaki go używa” – oto jeden z nich. Jest też taki, który adresowany jest do nas dorosłych – rodziców i opiekunów dzieci, zwłaszcza nastolatków, który doskonale potrafi oddać brak konsekwencji w traktowaniu naszych dorastających pociech. Nie mogąc się zdecydować, czy jeszcze są dziećmi, czy już nie, nie zawsze adekwatnie do ich poczynań obarczamy je odpowiedzialnością. I tak, jeśli je ograniczamy, nie mówimy całej prawdy, sprowadzając nasze argumenty do „nie, bo nie” nie oczekujmy, że zachowają się jak dorośli i odpowiedzialni. Jeśli chcemy, aby tacy byli dajmy im ku temu przesłanki – wyjaśnijmy „dlaczego?”; nie obawiajmy się, że nie zrozumieją i nie oszczędzajmy na czasie. Powiedzmy jasno, czym kierujemy się w naszych decyzjach. Istnieje duża szansa, że argumenty do nich trafią, a wtedy dużo łatwiej będzie im się do naszych sugestii zastosować. „Nie posłuchałem się to prawda. Ale (…) nie powiedzieliście mi, co znajduje się w skrzyni  ani jakie konsekwencje będzie miało ich otwarcie. Tak więc, albo jestem odpowiedzialny za to, co się stało i trzeba mnie tak traktować, albo też masz mnie za dziecko skoro ukrywasz przede mną prawdziwą naturę, tego przedmiotu, który niosłem, narażając przy tym własne życie – w taki przypadku to ty ponosisz tutaj odpowiedzialność”. Szach, mat!