„Gałka od łóżka”, Mary Norton

Gałka od łóżka, Mary Norton
Gałka od łóżka, Mary Norton

Słoneczny dzień, wiejskie krajobrazy hrabstwa Bedford, wakacje, trójka rodzeństwa i magiczna gałka od łóżka, która potrafi wysłać w podróż. Dziś „Gałka od łóżka” autorstwa Mary Norton – dwudziestowieczna klasyka literatury dziecięcej; w Polsce może trochę mało popularna, ale czas jej polskiego wydania przypadł na czasy, kiedy niezbyt promowano kulturę Zachodu. A wydanie to było imponujące – tekst przetłumaczyła Irena Tuwim, a ilustracje wykonał Jan Marcin Szancer.

„Było sobie kiedyś troje dzieci, a nazywały się one: Kasia, Karolek i Paweł. Kasia była mniej więcej w twoim wieku, Karolek trochę od niej młodszy, a Pawełek miał wszystkiego lat sześć” – autorka nie czeka z zaproszeniem do lektury. Od początku przedstawia głównych bohaterów i miejsce akcji. Dzieci na co dzień mieszkają w Londynie, ale na czas wakacji zostały wysłane do ciotki na wieś. Tam poznają Pannę Price, która nocami uczy się latać na miotle, a w ciągu dnia ćwiczy rzucanie zaklęć, posiłkując się różnego rodzaju podręcznikami magii. Kiedy rodzeństwo odkrywa jej tajemnicę, aby nakłonić ich do jej zachowania, Panna Price ofiarowuje dzieciom zaczarowaną gałkę od łóżka. Kiedy najmłodszy z nich przymocowuje ją do łóżka i przekręca, łóżko wyrusza w podróż do wskazanego przez niego miejsca. Ze względów bezpieczeństwa podróżują nocami. Pierwsza wyprawa odbywa się do Londynu – Pawełek chce odwiedzić mamę, nie ma jej jednak w domu. Dzieci spędzają noc na ulicy, a potem na komisariacie. Szczęśliwie nad ranem uciekają czarodziejskim łóżkiem i wracają do swoich pokojów w starym domu ciotki. Kolejną wyprawę odbywają już razem z Panną Price na jedną z wysp tropikalnych, która z założenia miała być niezamieszkana przez ludzi. Okazało się jednak, że zasiedlają ją ludożercy, a podróżnicy wpadają w ich ręce. Dzięki czarom swojej opiekunki udaje im się jednak ocalić skórę i wrócić na wieś. Ociekający wodą materac łóżka, kałuże wody w pokoju i zniszczone szlafroki sprawiają jednak, że ciotka za złe sprawowanie odsyła swoich podopiecznych do domu. Mały Pawełek zabiera jednak ze sobą czarodziejską gałkę od łóżka. Dzięki niej w przyszłości dzieci mogą wrócić do czarodziejskich podróży. Po latach spędzania wakacji nad morzem niespodziewanie pojawia się możliwość wyjazdu na letnie miesiące do domku Panny Price. Dzieci skwapliwie korzystają z okazji. I znowu zaczarowane łóżko zabiera je w podróż – tym razem podróż w czasie. Dzieci pojawiają się w siedemnastowiecznym Londynie i poznają tam czarnoksiężnika Emeliusza, który wraz z nimi przenosi się do XX wieku. Emeliusz zawiera znajomość z Panną Price i próbuje odnaleźć się we współczesnym świecie. Nie przychodzi mu to jednak łatwo i w rezultacie decyduje się na powrót do swoich czasów. Tam jednak zostaje schwytany, osadzony w więzieniu i skazany na stos. Z opresji ratują go nasi główni bohaterowie i Panna Price. Ostatecznie dzieci po wakacjach wracają do domu, a ich opiekunka-czarownica razem z Emeliuszem osiedla się na stałe w Peppering, małej wiosce w hrabstwie Bedford, tyle że… 300 lat temu.

Książka kusi młodych czytelników fantastyką i magią. Który z nich nie chciałby być właścicielem zaczarowanej gałki i przenosić się i w miejscu, i w czasie w zależności od własnych zachcianek? Bohaterowie są im bliscy, bo są tacy, jak oni – czasami grzeczni, czasami krnąbrni, trochę uparci i beztroscy, ale zawsze mają dobre intencje. I mają coś jeszcze, o czym nasze dzieci mogą tylko pomarzyć – receptę na czary. Nie bez przypadku zaczarowana gałka od łóżka stała się tytułem powieści. To ona napędza akcję, spaja wydarzenia i sprawia, że główni bohaterowie są niby tacy zwykli, a jednak wyjątkowi. Gałka od łóżka to klucz do przygód, a one przyciągają dzieci jak magnes. Dzięki niej nudne wakacje u starej ciotki na wsi stają się niezwykłe – takie, do których warto po latach wrócić. Magiczna mosiężna kulka otwiera przed jej właścicielami fantastyczny świat wyobraźni. Ten świat pociąga swoja niecodziennością – wszystko w nim jest możliwe, ze wszystkimi przeciwnościami losu można sobie poradzić i wszystkiemu stawić czoła. Kiedy zawodzą dostępne rozumowi sposoby, w sukurs przyjdą czary. Każdy bohater i każde dziecko wyjdzie z niech zwycięsko. Podarujmy więc naszym dzieciom magiczną gałkę od łóżka, która przeniesie je przed snem do innego świata. Pozwólmy im uwolnić te pokłady magii, które w nich drzemią i cieszyć się światem wyobraźni. Bo przecież podróże w czasie i przestrzeni są możliwe…

 

„Filozofowie do dzieci” Sophie Boizard

Filozofowie do dzieci, Sophie Boizard
Filozofowie do dzieci, Sophie Boizard

Ponieważ przed nami dzień pełen zadumy, znowu wracam do filozofii. Jest taka książeczka Sophie Boizard pod tytułem „Filozofowie do dzieci”. Tam w sześciu rozdziałach o różnej tematyce autorka przywołuje najważniejsze tropy filozoficzne wybranych filozofów od starożytności po współczesność. Każda z sentencji lub idei opatrzona jest krótką opowiastką o przygodach współczesnych dzieci, osadzoną w dzisiejszych realiach. Dzięki temu młodzi czytelnicy mogą wejrzeć w historię myśli filozoficznej stojąc jedną noga w znanym im świecie. Biorąc pod uwagę dzień, w którym ten wpis zamieszczam, skupię się na rozdziale „Płynący czas”, chociaż pozostałe: „Myśleć bez ustanku”, „Człowiek – cóż to za dziwne zwierzę”, „Jak żyć razem?”, „W poszukiwaniu szczęścia” i „Pudełko z myślami” też brzmią kusząco.

Refleksję nad upływem czasu najłatwiej rozpocząć do Heraklitowego „Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki”. Nic więc dziwnego, że u autorka nie robi nam niespodzianki i właśnie od tej sentencji zaczyna. Historia o kąpiącym się w rzece Pawle też daleko od Heraklita nie odsyła. Może to i dobrze, bo jasno tłumaczy młodym czytelnikom o co z tym wchodzeniem do rzeki chodzi. Łatwo przecież przekręcić jego istotę w przekonanie, że nie wolno wracać do przeszłości, a tak przecież nie jest. Do przeszłości po prostu nie da się wrócić i nigdy nie można jej powtórzyć. Woda w rzece płynie a my, stojąc na jej brzegu, starzejemy się nieuchwytnie. W kolejnej minucie już ani ta rzeka, ani my nie jesteśmy tacy sami. Wszystko się zmieniło. Wszystko płynie. Panta rhei.

Zgodnie z tą zasadą w kolejnym fragmencie przenosimy się do XX wieku i poznajemy eksperyment Bergsona ze szklanką wody i cukrem. Leon wkłada kostkę cukru do szklanki i czeka aż się rozpuści. Cukier rozpuszcza się jednostajnie. Zanim połączy się z wodą upływa czas, a chłopiec ten upływ czasu doświadcza, rozpoznając własną niecierpliwość. Proces nie tylko ma swój początek i koniec, proces trwa i to trwanie właśnie jest jego istotą. Gdybyśmy w ten sposób spojrzeli na swoje życie, być może wartościowsze dla nas stałyby się chwile. Bo tak naprawdę czy tak bardzo nam się spieszy do końca?

Mówiąc o przyszłości  i co za tym idzie, teraźniejszości i przeszłości autorka sięga do św. Augustyna i obecności rzeczy minionych, teraźniejszych i przyszłych. Bo przecież tak naprawdę przeszłość i przyszłość nie istnieją. To tylko w naszej duszy, w naszej świadomości istnieje pamięć o tym, co się zdarzyło i oczekiwania rzeczy, które mają nadejść. Wspomnienia i plany to jest to, co rozszerza nasze pojmowanie czasu. A z kolei historyjka o Leonie i wujku Maksie w kontekście filozofii Paula Ricoeura uczy nas, że opowieść o zdarzeniach minionych, prowadzących nas do teraźniejszości, że snucie historii naszego życia pozwala nam sobie ten czas przywłaszczyć, nadać jego biegowi kierunek i sens. Bo przecież „czas staje się ludzkim czasem, jeśli jest narracyjnie wyartykułowany”.

Kolejna opowieść nie jest już tak skomplikowana. My, ludzie XXI wieku, jej przesłanie znamy dobrze – nie odkładaj realizacji marzeń na później. Każdy bank udzielający kredytów tak się reklamuje. A to przecież Seneka. Życie jest krótkie i podczas, kiedy my je odkładamy, ono uchodzi. I jak tu się nie bać śmierci? W tym niezręcznym momencie z pomocą przychodzi Epikur, który wyjaśnia, że tak naprawdę śmierci nie ma, bo śmierć nas nie dotyczy. Kiedy my jesteśmy – żyjemy, nic śmierci do nas. Kiedy umieramy, nas już nie ma. I znowu śmierci nic to tego.

Tyle o czasie, o życiu i o śmierci.

Ale do tej książeczki warto sięgnąć nie tylko ze względu na omówiony przez mnie rozdział. Pozostałe pięć też jest wartych uwagi. I wcale nie tylko ze względu na dzieci. Nam też może przypomnieć kilka złotych myśli ludzkiej drogi po mądrość, które na co dzień ulatują nam z głowy. Z różnych względów – bo brak czasu, obowiązki, przyjemności, bo są trudne, bo niewygodne. W taki dzień jak jutro warto je jednak wyciągnąć z zakamarków świadomości i zatrzymać się na chwilę z pytaniem „po co?”

A wracając do „obecności rzeczy przyszłych”, w poniedziałek będzie dużo łatwiejsza lektura 😉 Zapraszam!

„Panna Jones i Książkowe Emporium”, Sylvia Bishop

Panna Jones i Książkowe Emporium, Sylvia Bishop
Panna Jones i Książkowe Emporium, Sylvia Bishop

Po serii trudnych tematów, nareszcie coś lekkiego i równocześnie przyjemnego, zwłaszcza dla miłośników książek. I to dla tych, którzy kochają książki nie tylko za to, co jest w nich napisane, ale kochają je za to, że są. Za ich zapach, szelest kartek, kształt czcionki i za „bardzo, bardzo ciche ŁUP”, kiedy zamykamy tylną okładkę po jej przeczytaniu. A wszystko dlatego, że główna bohaterka opowieści właśnie kocha książki, mieszka w księgarni i… nie umie czytać.  Ale za to potrafi rozwikłać niejedną tajemnicę. Oto przed Wami – Znajda Jones!

Znajda Jones znalazła swoją rodzinę w wieku pięciu lat, kiedy jej prawdziwi rodzice po prostu zostawili ją w małej, przytulnej księgarni. Michel, dziesięcioletni wówczas chłopiec, syn właścicielki, zamknął ją w szafie na rzeczy znalezione. Tam odkryła ją Netta, przyszła mama. Z chwilą, w której Znajda wyłoniła się z szafy, stała się częścią rodziny Jonesów. A nie była to zwykła rodzina. Jonesowie mieszkali w księgarni „Pod Białym Jeleniem” – w ciągu dnia sprzedawali książki (choć klientów było niewielu), wieczorami zagłębiali się w lekturze, a nocami spali w porozwieszanych między półkami hamakach. Było tylko jedno „ALE”. Znajda Jones nie umiała czytać i wstydziła się do tego przyznać. Kiedy więc mama i brat zagłębiali się w lekturze, ona udawała, że robi to samo. I tak pokochała książki bez względu na to, o czym opowiadają. Odkryła za to wszystkie inne możliwości ich zmysłowego poznania poprzez powonienie, dotyk i słuch. Te umiejętności pozwoliły jej w przyszłości poprowadzić śledztwo i doprowadzić do szczęśliwego zakończenia historii.

Pewnego dnia rodzina Jonesów na skutek wygranej na loterii zamieniła podupadającą księgarenkę w małym miasteczku na wielką i znaną księgarnię w Londynie. Niestety tym samym wpakowała się w kłopoty. Okazało się, że poprzedni właściciel „Książkowego Emporium” – Albert Montgomery wziął w komis od nieco podejrzanego Eliota Różowego rękopis jednej ze sztuk Szekspira i przez przypadek zniszczył go. Tym samym nie mógł zwrócić należnej klientowi sumy ponad 40 milionów funtów. Oddał więc swoją księgarnię Jonesom pod pretekstem przejścia na emeryturę i zamierzał uciec do Florencji. Eliot Różowy zjawił się jednak i zażądał od nowych właścicieli zwrotu należności, a ponieważ byli niewypłacalni zajął nie tylko „Książkowe Emporium”, ale i ich małą księgarenkę „Pod Białym Jeleniem”. Jonesowie znaleźli się w fatalnym położeniu. I tutaj do akcji wkracza Znajda Jones. Odkrywa, że rękopis Szekspira został sfałszowany i wespół z rodziną i panem Montgomerym szykuje odwet. Udaremnia fałszerzowi akcję sprzedaży wielu podrobionych dzieł bibliotekom i muzeom. Stało się tak ponieważ potajemnie w nocy do każdego z „zabytkowych” rękopisów obrońcy sprawiedliwości dopisali kilka absurdalnych zdań. Eliot Różowy, kiedy sprzedawał owe „dzieła” ich nie zauważył. Tak, jak Znajda – nie umiał czytać. Wpadł więc w zastawioną pułapkę i został zmuszony do oddania skradzionych podstępem pieniędzy. W ten sposób Jonesowie odzyskali swoje księgarnie, a  Znajda postanowiła wyznać swoją tajemnicę i wreszcie nauczyć się czytać.

Wartka akcja opowieści, prosty i przystępny język, duża czcionka i dowcipne ilustracje kreską w odcieniach szarości skłaniają do lektury nawet najmłodszych adeptów sztuki czytania. Kto wie, może niektórych z nich skłoni do lepszego opanowania tej umiejętności?

Jest to książka pełna pogody ducha, która przekonuje, że do życia zawsze należy się ustawiać „frontem” – przyjmować uśmiechy losu i radzić sobie z przeciwnościami, cieszyć się tym, co los przynosi i nigdy nie tracić nadziei. Dzięki takiej aktywnej postawie i wykorzystaniu swoich zdolności zawsze można sobie jakoś poradzić i znaleźć rozwiązanie. No i co ważniejsze – czasami trzeba przyznać się do swoich słabości, bo nie zawsze są one wynikiem naszych zaniedbań. Po prostu czasami się tak układa. Warto więc stawić im czoło, porozmawiać o nich z rodziną lub z przyjaciółmi. Zawsze przecież znajdzie się ktoś, kto nam pomoże poradzić sobie z nimi. Tak, jak Netta po wielu latach nauczyła Znajdę czytać. I choć nie była to dla Znajdy najważniejsza umiejętność, to jednak „ogólnie rzecz biorąc, całkiem podobało jej się czytanie książek (…) podobał jej się odgłos, który wydawała zamykana książka: bardzo, bardzo ciche ŁUP. Jak zamykanie drzwi, których właściwie nie ma.” Bo Panna Jones wiedziała, że książka tylko otwiera wejście do jej świata – świata wyobraźni, który zbuduje czytając zawartą w niej opowieść i nic, ani nikt tego świata przed nią nie zamknie.

Lektura „Panny Jones i Książkowego Emporium” wciąga. Jest dla młodych czytelników zapowiedzią powieści sensacyjnych, po które być może sięgną w przyszłości. Zanim to nastąpi mogą cieszyć się dreszczykiem emocji podczas przeżywania przygód Znajdy Jones bez ryzyka, że będą mieli wieczorem kłopoty z zaśnięciem. Polecam dzieciom już od siódmego roku życia.

„Mity dla dzieci”, Grzegorz Kasdepke

Mity dla dzieci, Grzeforz Kasdepke
Mity dla dzieci, Grzeforz Kasdepke

„Mity dla dzieci” to zaproszenie do mitologii greckiej dla dzieci w wieku 10-12 lat, które wystosował do swoich czytelników Grzegorz Kasdepke dzięki wydawnictwu Literatura. Wcześniej nie polecam, bo jak wiadomo dzisiejszemu dziecku trudno zrozumieć dosłowną logikę mitologicznych opowieści. Ojciec, który połyka własne dzieci lub serwuje ciało syna jako posiłek na uczcie bogów; sprytny Syzyf, który próbuje kombinacjami i kłamstwem przechytrzyć Zeusa i Hadesa; Narcyz, który tak zakochał się we własnym obliczu, że podziwiając je umarł z głodu; Hera przymykająca oko na niezliczone romanse męża i liczne kochanki porywane przez niego i więzione w specjalnie do tego celu zbudowanych pałacach lub urządzonych grotach; całe szeregi dzieci poczętych z dziwnych związków i niestandardowych relacji różnopłciowych. Nie jest łatwo rozmawiać współcześnie o mitologii nie odwołując się do symboliki i metafizyki, a z tym z dzieckiem z piątej klasy szkoły podstawowej może być trudno. Tak, czy inaczej musimy. Bo mitologia jest na tym etapie edukacji w spisie lektur. Oczywiście chodzi tu o „Mitologię” Jana Parandowskiego. Ale obecnie dzieci nie bardzo dają sobie radę, żeby przez nią przebrnąć. Moje pokolenie czytało ją bezdyskusyjnie i nawet części z nas się podobała. Byliśmy jednak chyba wtedy trochę starsi…

Dziś nasze dzieci muszą się z nią zmierzyć mając 11 lat i w tej sytuacji książka Grzegorza Kasdepke jest naprawdę bardzo dobrą alternatywą. Autorem jest uznany mistrz książek edukacyjnych dla dzieci, który ma ich w swoim dorobku ponad 50. Większość z nich to naprawdę udane i poczytne pozycje, które pozwalają przyswoić dzieciom wiedzę w ciekawy i prosty sposób z wielu dziedzin kultury i nauki. „Mity dla dzieci” są jedną z nich. Oswajają młodych czytelników z trudną i zawiłą tematyką w przystępny sposób. Mity są napisane uwspółcześnionym językiem, z którym bez trudu dzieci sobie radzą. Historie ubarwione są krótkimi opisami i dialogami, nadającymi opowieściom mitologicznym więcej dynamiki i życia. Łatwiej puścić wodze wyobraźni i znaleźć się w świecie bogów i ludzi starożytnej Grecji; łatwiej zrozumieć motywy, którymi kierowali się główni bohaterowie i łatwiej odnaleźć się w trudnych koligacjach rodzinnych mieszkańców Olimpu. Łatwiej tym bardziej, że mity opatrzone są kolorowymi ilustracjami Ewy Poklewskiej-Koziełło.

Tą książką możemy ułatwić naszym dzieciom życie. Dziękuję Pani Nauczycielce, która podsunęła rodzicom swoich uczniów ten pomysł. Może dzięki temu świat mitologii ich nie odstraszy…

„Momo”, Michael Ende

Momo, Michael Ende
Momo, Michael Ende

Dzisiaj o Momo. Ale nie o tej złowrogiej – „Momo Challenge”, która kradnie i czas, i umysły naszych dzieci. Dziś o Momo – dziewczynce, która uratowała świat zwracając ludziom uśmiech; głównej bohaterce klasyki literatury dziecięcej, czyli powieści Michaela Endego pt.: „Momo, czyli osobliwa historia o złodziejach czasu i dziecku, które zwróciło ludziom skradziony im czas”. Ale od początku…

Momo pojawiła się tak naprawdę znikąd i zamieszkała w opuszczonym starożytnym amfiteatrze w jednym z włoskich miast. Była obdarzona szczególną zdolnością – pomimo swojego dziecięcego wieku umiała słuchać jak nikt. Miała więc grono licznych przyjaciół, którzy słuchając własnych słów podczas snutych przed nią opowieści rozwiązywali swoje problemy i wpadali na najlepsze pomysły. I dorośli, i dzieci. „Idźże do Momo” – to najprostsza rada, jaką sobie wzajemnie dawali i najskuteczniejsza. Do czasu. Niespodziewanie w mieście pojawili się dziwni panowie o szarych twarzach, w szarych garniturach i szarych kapeluszach z nieodłącznym cygarem w ustach, którzy zachęcali mieszkańców do oszczędzania czasu i odkładania go w formie kapitału na później. Ich rozmówcy zaczęli przekonywać się do tego pomysłu i tak rezygnowali z części swoich codziennych zajęć, na rzecz efektywniejszego wykorzystania czasu. Nie spotykali się więc z przyjaciółmi, nie rozmawiali podczas pracy, nie spędzali czasu ze swoimi rodzicami i dziećmi, nie odwiedzali Momo, nie chodzili do restauracji ale do barów szybkiej obsługi, popędzając się wzajemnie i ciągle spiesząc. Oddawali się pracy bez wytchnienia, wykonywali tylko czynności przynoszące praktyczne korzyści i nie pozwalali bawić się swoim dzieciom, w zamian za to oferując tylko ciągłe zajęcia edukacyjne. I tak z każdym dniem stawali się coraz bardziej sfrustrowani i zdenerwowani, a zaoszczędzony czas w dziwny sposób znikał. O tym, co się z nim dzieje dowiedziała się właśnie Momo – otóż „szarzy panowie” kradli zaoszczędzony przez ludzi czas. Był im potrzebny do życia. Wiedza ta postawiła dziewczynkę w wielkim niebezpieczeństwie. „Szarzy panowie” uznali ją za wroga. Dziewczynka schroniła się więc, dzięki pomocy żółwicy Kasjopei, u Mistrza Hory – pana czasu, który nim zarządzał. Tam poznała tajemnicę Kwiatów Jednej Godziny, które po zrabowaniu przez „szarych panów” były suszone i przerabiane na cygara. To właśnie paląc je „szarzy panowie” utrzymywali się przy życiu. Poznając tę prawdę Momo ściągnęła na siebie zemstę złodziei czasu. Postanowili odebrać jej wszystkich przyjaciół, łącznie z dwoma najbliższymi: Beppo i Gigi, aby wymóc w ten sposób na niej obietnicę doprowadzenia do Domu Nigdy w Zaułku Nigdy, gdzie mogliby pokonać Mistrza Horę i przejąć władzę nad czasem wszystkich ludzi. Momo jednak w porozumieniu z owym Mistrzem doprowadziła do klęski „szarych panów”, którzy pozbawieni swych cygar rozpłynęli się w powietrzu, a ludzie znowu odzyskali swój czas i radość życia.

Fabuła na pierwszy rzut oka wydaje się skomplikowana, ale w rzeczywistości tak nie jest. Jest co prawda snuta z dużą dozą fantazji, ale poddaje się zasadom ciągu przyczynowo-skutkowego, choć osadzonego w świecie wyobraźni. Abstrakcyjny czas został tu zmaterializowany w postaci rozkwitających i więdnących Kwiatów Jednej Godziny, a każdy z nich jest inny. Pomaga to trochę uświadomić dzieciom istotę przemijania i brak możliwości odzyskiwania czasu, czyli Heraklitowe „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. To dla nich trudne, bo ze swej natury dzieci nie poddają się presji czasu, wierząc w cudowną możliwość jego rozciągania i powtarzania. Dyscypliny czasu uczą się od nas, a my poddajemy się owej presji z kolei bardzo łatwo…

Ale dla mnie powieść Endego nie jest tylko o czasie, ale o jego optymalizacji. Znając jego wartość, staramy się go efektywnie wykorzystać i tej efektywności podporządkowujemy swoje życie. Rzecz w tym, że dla każdego z nas ta efektywność mierzona jest w innych „jednostkach”. Dla jednych z nas będą to dobra materialne, dla innych relacje międzyludzkie, możliwość autorefleksji, samodoskonalenie, gromadzenie wiedzy i umiejętności, a nawet troska o innych i poświęcenie dla nich. Czy zatem Kasa Oszczędzania Czasu tak naprawdę kradnie ludziom czas? Raczej kradnie cząstkę ich samych. Ta podejrzana organizacja dla własnych interesów manipuluje ludźmi – stawia swoim ofiarom cele, które nie są do końca ich celami, zmuszając ich tym samym do rezygnacji z własnych priorytetów i przebudowania hierarchii potrzeb i wartości. Ludzie, zmanipulowani obietnicą bliżej nieokreślonych zysków, koncentrują się na narzuconych im podstępnie ideach i ponosząc wyrzeczenia, tracą radość i sens życia. A na dodatek obiecany zysk zgarniają „złodzieje” i puszczają z dymem cygar.

Byłaby to smutna lekcja dla naszych dzieci, gdyby Momo nie uratowała świata. Na szczęście zrobiła to, i to dzięki swojej szczególnej umiejętności słuchania, która pozwalała jej zapoznać się w punktem widzenia słuchacza, ale jednocześnie nie przyjmować go za własny. Nie pozwoliła się zmanipulować „szarym panom”, bo zachowała swoją duchową odrębność, nie poddała się ślepo ich pozornie przekonującym wywodom. Nie wierzyła im bezkrytycznie, poddała ich słowa w wątpliwość i postanowiła stanąć po stronie swoich racji. A zrobiła to, ponieważ miała własne przekonania. Sądzę, że tego właśnie powinniśmy uczyć swoje dzieci.