„Supercepcja” – „Początek” i „podwójny spisek”, Katarzyna Gacek

Czy coś, co powoduje, że jesteś inny niż wszyscy może stać się twoim atutem? Czy słabość można zamienić w moc? „Inność” to wcale nie defekt, to dar. O tym właśnie jest „Supercepcja” – nowa seria dla dzieci. Kilkoro jedenastolatków z nadwrażliwością sensoryczną odkrywa, że ich dysfunkcja może stać się „supermocą”, dzięki której potrafią sobie poradzić nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Potrafią pod warunkiem, że działają razem…

„Supercepcja”, Katarzyna Gacek; ilustracje: Aneta Fontner-Dorożyńska; wydawnictwo: Znak;

Właśnie ta „inność” i umiejętność pracy w grupie, wzajemnego korzystania ze swoich szczególnych możliwości oraz zwyczajna lojalność i przyjaźń są tym, co powoduje, żę „Supercepcja” jest wartościową serią dla starszych dzieci i młodszych nastolatków. Uczy, że tylko od nas zależy, jak wykorzystamy nasze zdolności i umiejętności, i uczy, że wykorzystanie w grupie potencjału wszystkich ich członków zwiększa szansę na sukces. Efektywność grupy to suma wszystkich atutów jej członków. Uczy przy tym bardzo dyskretnie, poprzez rozwój fabuły, konsekwencje i następstwo zdarzeń. A fabuła jest naprawdę ciekawa – doskonała na wakacje!

Pierwszy tom, „Początek”, to swego rodzaju wprowadzenie, przedstawienie trzech bohaterów – Julki z nadreaktywnością zmysłu dotyku, Klary – słuchu i Tymka – smaku. Każe z nich żyło nieco na marginesie w swoich grupach społecznych. Ich dziwne zachowania spowodowane zaburzeniami odczuwania powodowały, że byli postrzegani przez rówieśników jako „inni”, „dziwni” i niepasujący to standardowej szkolnej rzeczywistości. Bombardowani bodźcami ze świata zewnętrznego, które powodowały nieadekwatne reakcje organizmu, z dyskomfortem i bólem włącznie, unikali ich budząc zdziwienie, a czasami nawet śmiech. Julka zawsze chodziła w rękawiczkach, Klara w nausznikach, a Tymon po najmniejszym kontakcie z żywnością mył zęby. Okazuje się jednak, że kiedy zaczęli współpracować, byli zdolni rozwikłać, jak wyspecjalizowani agenci specjalni, każdą detektywistyczną zagadkę. Często z tego powodu pakowali się w kłopoty, częściej jednak cieszyli się wzajemną obecnością, rodzącą się między nimi przyjaźnią i zaspokajali nastoletnią potrzebę adrenaliny fascynującymi przygodami.

Drugi tom serii, „Podwójny spisek” kontynuuje tę koncepcję, z tym że grono głównych bohaterów powiększa się o kolejnych dwóch – Janka z superwzrokiem i Zosię z superwęchem. To, co ich wszystkich łączy, to wspólna znajomość ich matek, które były kursantkami tej samej grupy w szkole rodzenia w szpitalu przy ulicy Kwiatowej. Niby zupełnie zwyczajnie, a jednak wydarzyło się coś, co spowodowało, że urodzone później przez nie dzieci okazały się takie wyjątkowe. Otóż podczas jednych z zajęć nastąpił wybuch w sąsiednim pomieszczeniu, w którym Wojskowy Instytut Fizjologii Zwierząt prowadził tajemnicze badania. Być może uwolniona podczas eksplozji substancja spowodowała rozwój nadreaktywności zmysłów u mających narodzić się dzieci. Jak dotąd poznaliśmy pięcioro z nich, ciężarnych kobiet poddanych ekspozycji było jednak sześć. Możemy się więc spodziewać, że wkrótce do naszych wyjątkowych bohaterów dołączy jeszcze jeden. Czekamy z niecierpliwością.

„Śpiąca Królewna”, Katarzyna K. Gardzina-Kubała, Tadeusz Rybicki z cyklu „Bajki baletowe”

Bajkę o Śpiącej Królewnie wszyscy znamy. Ukochana córeczka, złe zaklęcie, wrzeciono i sen, z którego obudzić może tylko miłość. Wydawało się, że nic już w tej materii nie można dodać. A jednak… „Śpiąca królewna” w wydaniu „Bajki baletowe” wnosi coś nowego – oprócz bajkowej miłości królewny i królewicza wnosi kruche nasionko miłości do muzyki, do tańca, do sztuki. Jeśli my, rodzice, będziemy je podlewać, wyrośnie nam wspaniały miłośnik baletu, a może nawet sam baletmistrz lub muzyk.

„Śpiąca królewna”, Katarzyna K. Gardzina-Kubała, Tadeusz Rybicki; ilustracje: Klaudia Polak-Szewczyk; wydawnictwo: Studio Blok;

Fabuła bajki nie różni się znacznie o tej, którą znamy my i nasze dzieci. Może nieznacznie. Może bardziej koncentruje się na szczegółach, opisach scen jakby na chwilę zatrzymanych w kadrze, może trochę bardziej przypomina relację z opisami sytuacji a nie, nieco gawędziarską, formułę snutej baśni. Nic dziwnego. Tekst opiera się przecież w tym wypadku na libretcie baletu, który podzielony na akty i sceny siłą rzeczy ma bardziej fragmentaryczny charakter, bardziej zbliżony do dramatu niż do prozy. To mnie nie zaskoczyło. Zaskoczyła mnie natomiast informacja, że w II połowie XIX wieku, kiedy balet jako forma muzyczna przeżywał swój największy rozkwit, pracę nad nim zaczynano od choreografii. Właśnie zapis figur baletowych ułożonych w określonym porządku stawał się podstawą, na której ostatecznie budowano libretto i komponowano muzykę. To choreograf wyznaczał warunki kompozytorowi, który tworzył muzykę do poszczególnych scen – podawał informację w zakresie ilości taktów, charakteru i nastroju. Najważniejszy był taniec. Pod tym względem wyjątek stanowi jedynie „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego. Pewnie dlatego muzyka osiągnęła tam taką spójność i harmonię, że balet ten przez tyle lat pod względem muzycznym nie ma sobie równych. Niesamowite.

Gdyby nie ta mała książeczka, do której próbuję Was dziś zachęcić, pewnie nigdy bym się tego nie dowiedziała. Tego i jeszcze wielu innych rzeczach, bo oprócz przypomnienia fabuły samej baśni, publikacja zawiera wiele informacji na temat sztuki baletowej, jej historii, biografii twórców – kompozytora i choreografa oraz słowniczek pojęć z wraz z opisami i rysunkami baletowych póz. Sporo informacji nawet dla dorosłych, a cóż dopiero dla dzieci. Bo wszystko napisane jest w przystępny i czytelny sposób, tak by mali czytelnicy mogli z łatwością zapoznać się z istotą tańca klasycznego. „Śpiąca królewna” jest częścią całej serii mu poświęconej pt. „Bajki baletowe”. W cyklu ukazały się również: „Jezioro łabędzie”, „Dziadek do orzechów”, „Kopciuszek”, „Romeo i Julia”, „Coppelia”, „Don Kichot” i „Pulcinella”. Bajki baletowe mogą być atrakcją samą w sobie lub wstępem do przygody w postaci wizyty w prawdziwym teatrze, na prawdziwym przedstawieniu baletowym. Większą cześć wspomnianych opowieści wystawia bowiem na przykład „Teatr Wielki” w Warszawie, a ostatnio nawet opisywaną tu „Śpiącą królewnę”. I są one niezapomnianym przeżyciem dla dzieci, które bajkowy świat muzyki i tańca, wsparty cudowną scenografią, grą świateł i niekiedy „efektami specjalnymi”  wssysa swoją czarownością, zaklinając na ponad dwie godziny w prawdziwych miłośników sztuki. Warto spróbować! Nawet z pięciolatkiem. Część z nich zawsze będzie chciała tam wracać.

„Detektyw Erik Vogler i zbrodnie białego króla”, Beatriz Oses

Dziś książka dla starszych nastolatków: 13-15 lat. I jest to kryminał. Prawdziwy. Są zwłoki, seryjny morderca i mrożąca krew w żyłach walka z zabójcą. Na szczęście wszystko kończy się dobrze a autorka oszczędza nam niesmacznych szczegółów. Myślę, że to dobra propozycja dla dojrzewających miłośników kryminałów, a że jest to bardzo popularna dziedzina literatury, więc na pewno znajdzie swoich czytelników.

„Detektyw Eric Vogler i zbrodnie białego króla”, Beatriz Oses; ilustracje: Iban Barrenetxea; wydawnictwo: Akapit Press;

Historia dzieje się w Bremie i jej okolicach. To tam popełniane są kolejne niewyjaśnione zabójstwa piętnastoletnich nastolatków. Coś ich łączy i sprawia, że zbrodnie mają charakter seryjny. Ale co? Właśnie tego próbuje dociec główny bohater powieści – tytułowy Erik Vogler. Erik uchodzi za dziwaka z niezliczoną  ilością natręctw z pogranicza perfekcjonizmu. Dlaczego to właśnie jemu ukazuje się duch zamordowanej dziewczyny i dlaczego to on doświadcza niewyjaśnionych zdarzeń, których nie sposób wyjaśnić w racjonalny sposób – tego na początku opowieści nie wiemy. Wyjaśnia się to znacznie później, a właściwie w prologu do sceny finałowej i wtedy wszystko staje się jasne – ofiara ostatniego morderstwa próbuje Erika ostrzec przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. To że się jej udaje nie jest tylko jej zasługą, ale i samego zainteresowanego. Chłopak bowiem podejmuje wyzwanie i z wrodzonym sobie pedantyzmem poszukuje niezbędnych informacji, a ponieważ jest inteligentny, „łączy wątki” i w kulminacyjnym momencie odkrywa prawdę. Nie będę zdradzać szczegółów, wtedy ta mała książeczka straciłaby sens. A jest nim w istocie wciągnięcie czytelnika w detektywistyczne dociekania i muszę przyznać, że przynajmniej w moim przypadku autorce się to udało. Chętnie weszłam w świat i duszę głównego bohatera i zaczęłam podążać wyznaczanym przez niego tropem. Nie mniej fascynujący od tej podróży okazał się sam ekscentryczny chłopak, który na każdym kroku walczył ze swoim strachem i lękiem przed tym, w co wciągnął go lewitujący za oknem duch. Nie dziwiło mnie to zupełnie. Ja też bym się bała, zwłaszcza gdybym znajdowała się w grupie wiekowej, którą upodobał sobie seryjny zabójca. Dodatkowo splot wydarzeń buduje napięcie, nie tylko w głównym bohaterze, ale i w osobie śledzącej jego losy, połykającej kolejne rzędy liter, które zaprowadzić mają do rozwiązania zagadki. A i samo rozwiązanie nie przychodzi tak łatwo. Autorka rozciąga je w czasie, misternie przerzuca się z wątku na wątek, rozpala ciekawość poprzez pauzy na arenie krystalizującej się kolejnej zbrodni i przedłuża moment finału. Kiedy wreszcie nadchodzi, oddychamy z ulgą. Potem jeszcze kilka słów na rozładowanie emocji i z czystym sumieniem możemy odłożyć książkę. Bo, że nie da się tego zrobić wcześniej – to pewne!

„Baśniobór”, Brandon Mull

Dla Kendry i Setha wizyta u dziadków staje się przygodą życia. Dom na uboczu, piękny ogród i otaczający go wokół niezmierzony las okazują się siedzibą wszelkich istot magicznych, o których kiedykolwiek czytali – w podaniach, legendach i mitologiach. To właśnie tytułowy Baśniobór. Rezerwat dobrych i złych mocy, a jego strażnikami są dziadkowie głównych bohaterów.

„Baśniobór”, Brandon Mull; opracowanie okładki polskiej i stron tytułowych: Szymon Wójciak; wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal;

Dziadek Sorenson odkrywa przed wnukami tajemnice swojego dziedzictwa powoli. Wykłada karty, jedna za drugą, w odpowiedzi na ich poczynania. Chce się przekonać, czy może im zaufać, czy są gotowi, aby poznać prawdę. A same dzieci – jak to dzieci – mają swoje mocne i słabe strony. Są jednak odważne i inteligentne. To właśnie bystrość umysłu uruchamia w nich pokłady ciekawości i potrzebę poznania otoczenia. Im więcej tajemnic, tym większa pokusa. Jedenastoletni Seth jest jeszcze zbyt młody, aby poważnie traktować niebezpieczeństwo. Ufny w swoją odwagę i siłę bez zmrużenia oka łamie wszelkie zasady i ustalenia. To wpędza w kłopoty – nie tylko jego samego, ale i całą rodzinę. O trzy lata starsza siostra wie już co to rozsądek. Niechętnie podejmuje wyzwania, ale za to z dobrze rozumianą odpowiedzialnością przestrzega reguł i dotrzymuje zawartych umów. Taka postawa zapewnia jej w Baśnioborze nietykalność, na mocy zawartego setki lat temu porozumienia między istotami magicznymi a chroniącymi ich ludźmi. Zatem: przestrzeganie zasad popłaca, ich lekceważenie piętrzy problemy. Książka oferuje więc swoim młodym czytelnikom naukę, o której pomarzyć mogą wszyscy rodzice. Czy to zadziała? Nie wiem. Ale wiem, że wychowanie polega na powtórzeniu tej samej prawdy setki razy. Kilka razy powtórzy ją zamiast nas autor. Mnie osobiście ta propozycja wydaje się kusząca 😉

Wracając do samej lektury. Powieść jest naprawdę ciekawa. Akcja rozwija się powoli, ale wystarczająco dynamicznie, aby nie mieć ochoty na odłożenie książki przed snem. A wtedy: uwaga! Nie wiadomo jaki figiel spłata nam nasza wyobraźnia. Przedstawiony w książce świat fantasy pełen jest magii, dobrych i złych mocy, przenikających się czarów i konfliktów. Pełen jest również przyczynków do refleksji i zastanowienia się nad postępowaniem bohaterów i ewentualnie swoim własnym. Wszystko to sprawia, że książka jest raczej dedykowana dla starszych dzieci – od 11 do 14 lat. A wraz z nią wszystkie pięć następujące po niej, ponieważ „Baśniobór” daje początek całej serii. Miłej lektury!

„Hotel Winterhouse”, Ben Guterson

Każdy z nas ma moc. Moc czynienia dobra albo zła. Każdy z nas może wybrać drogę ku dobru, albo ulec pokusie czynienia zła. Zło też może być atrakcyjne. Trzeba mieć w sobie siłę, żeby mu się oprzeć. Czasami się nie udaje, ale kiedy celem jest dobro, małe chwile zbłądzenia nie mogą zaszkodzić. Wręcz odwrotnie – mogą zdeterminować.

„Hotel Winterhouse”, Ben Guterson; ilustracje: Chloe Bristol; wydawnictwo: Wydawnictwo Juka;

11-letnia Elisabeth Somers, główna bohaterka powieści Bena Gutersona dowiaduje się tego podczas niespodziewanego pobytu w hotelu Winterhouse. Wszystko, co się z nim wiąże jest tajemnicze. Tajemnicą owiany jest sam powód przyjazdu dziewczynki do zimowego ośrodka, tajemniczy jego właściciel opowiada o równie tajemniczej swojej rodzinie, która z pokolenia na pokolenie zarządza hotelem, tajemnicza bibliotekarka w tajemniczej bibliotece strzeże bogatego księgozbioru, a wraz z nim tajemniczej książki, o której nikt nic nie wie. Tajemnicza para państwa Hims z tajemniczą skrzynią okrywa tajemnicą apartament, który zajmuje. Tajemnicy dopełnia zaszyfrowany przekaz założyciela ośrodka umieszczony na jego portrecie. Wszystkie te tajemnice próbuje odkryć mała Elisabeth, a w rezultacie odkrywa również tajemnicę o sobie. Po pierwsze odkrywa tajemnicę swojego pochodzenia, po drugie  – moc, którą posiada, po trzecie – dowiaduje się czym jest prawdziwa przyjaźń, po czwarte, że są w jej duszy miejsca, w których mocno ukryta drzemie fascynacja złem. Wszystko to zaskakuje główną bohaterkę, każe jej wejrzeć w głąb siebie i wyciągać wnioski. Uczy pokory wobec tajemnych sił, które sprawiają, że człowiek kieruje się ku dobru, jak i ulega „ciemnej stronie mocy”. Cała ta nauka nie odbywa się nachalnie, nie pachnie moralizatorstwem i celami edukacyjnymi. Jest dobrym mini thrillerem dla dzieci z wartką fabułą, zwrotami akcji i stopniowaniem napięcia. Czyta się go szybko i z wypiekami na twarzy. Książka dostarcza wiele emocji i z każdym rozdziałem rozbudza ciekawość czytelnika – od chwili, gdy poznaje niezwykle inteligentną sierotę przygarniętą przez niezbyt miłe wujostwo, poprzez jej niecodzienną podróż, historię rodzącej się przyjaźni z Freddim, odkrycie tajemnicy rodziny Fallsów,  rozwiązanie hotelowej zagadki, po niespodziewane zakończenie wieńczące fabułę. Wszystko to uczy główną bohaterkę i wszystkich śledzących jej losy, że przyjaźń polega na wzajemnym szacunku i tolerancji, uwadze dla zainteresowań innych ale bez rezygnacji z własnych, na zaufaniu i uczciwości i na „graniu w otwarte karty”. Uczy też, że natura świata i ludzi opiera się na dualizmie, że dobro i zło są na siebie skazane, że jedno nie może istnieć bez drugiego i że każdy musi wybrać, czy chce być bardziej dobry, czy bardziej zły, bo o czystej formie nie ma co marzyć.