„Detektyw Erik Vogler i zbrodnie białego króla”, Beatriz Oses

Dziś książka dla starszych nastolatków: 13-15 lat. I jest to kryminał. Prawdziwy. Są zwłoki, seryjny morderca i mrożąca krew w żyłach walka z zabójcą. Na szczęście wszystko kończy się dobrze a autorka oszczędza nam niesmacznych szczegółów. Myślę, że to dobra propozycja dla dojrzewających miłośników kryminałów, a że jest to bardzo popularna dziedzina literatury, więc na pewno znajdzie swoich czytelników.

„Detektyw Eric Vogler i zbrodnie białego króla”, Beatriz Oses; ilustracje: Iban Barrenetxea; wydawnictwo: Akapit Press;

Historia dzieje się w Bremie i jej okolicach. To tam popełniane są kolejne niewyjaśnione zabójstwa piętnastoletnich nastolatków. Coś ich łączy i sprawia, że zbrodnie mają charakter seryjny. Ale co? Właśnie tego próbuje dociec główny bohater powieści – tytułowy Erik Vogler. Erik uchodzi za dziwaka z niezliczoną  ilością natręctw z pogranicza perfekcjonizmu. Dlaczego to właśnie jemu ukazuje się duch zamordowanej dziewczyny i dlaczego to on doświadcza niewyjaśnionych zdarzeń, których nie sposób wyjaśnić w racjonalny sposób – tego na początku opowieści nie wiemy. Wyjaśnia się to znacznie później, a właściwie w prologu do sceny finałowej i wtedy wszystko staje się jasne – ofiara ostatniego morderstwa próbuje Erika ostrzec przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. To że się jej udaje nie jest tylko jej zasługą, ale i samego zainteresowanego. Chłopak bowiem podejmuje wyzwanie i z wrodzonym sobie pedantyzmem poszukuje niezbędnych informacji, a ponieważ jest inteligentny, „łączy wątki” i w kulminacyjnym momencie odkrywa prawdę. Nie będę zdradzać szczegółów, wtedy ta mała książeczka straciłaby sens. A jest nim w istocie wciągnięcie czytelnika w detektywistyczne dociekania i muszę przyznać, że przynajmniej w moim przypadku autorce się to udało. Chętnie weszłam w świat i duszę głównego bohatera i zaczęłam podążać wyznaczanym przez niego tropem. Nie mniej fascynujący od tej podróży okazał się sam ekscentryczny chłopak, który na każdym kroku walczył ze swoim strachem i lękiem przed tym, w co wciągnął go lewitujący za oknem duch. Nie dziwiło mnie to zupełnie. Ja też bym się bała, zwłaszcza gdybym znajdowała się w grupie wiekowej, którą upodobał sobie seryjny zabójca. Dodatkowo splot wydarzeń buduje napięcie, nie tylko w głównym bohaterze, ale i w osobie śledzącej jego losy, połykającej kolejne rzędy liter, które zaprowadzić mają do rozwiązania zagadki. A i samo rozwiązanie nie przychodzi tak łatwo. Autorka rozciąga je w czasie, misternie przerzuca się z wątku na wątek, rozpala ciekawość poprzez pauzy na arenie krystalizującej się kolejnej zbrodni i przedłuża moment finału. Kiedy wreszcie nadchodzi, oddychamy z ulgą. Potem jeszcze kilka słów na rozładowanie emocji i z czystym sumieniem możemy odłożyć książkę. Bo, że nie da się tego zrobić wcześniej – to pewne!

„Baśniobór”, Brandon Mull

Dla Kendry i Setha wizyta u dziadków staje się przygodą życia. Dom na uboczu, piękny ogród i otaczający go wokół niezmierzony las okazują się siedzibą wszelkich istot magicznych, o których kiedykolwiek czytali – w podaniach, legendach i mitologiach. To właśnie tytułowy Baśniobór. Rezerwat dobrych i złych mocy, a jego strażnikami są dziadkowie głównych bohaterów.

„Baśniobór”, Brandon Mull; opracowanie okładki polskiej i stron tytułowych: Szymon Wójciak; wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal;

Dziadek Sorenson odkrywa przed wnukami tajemnice swojego dziedzictwa powoli. Wykłada karty, jedna za drugą, w odpowiedzi na ich poczynania. Chce się przekonać, czy może im zaufać, czy są gotowi, aby poznać prawdę. A same dzieci – jak to dzieci – mają swoje mocne i słabe strony. Są jednak odważne i inteligentne. To właśnie bystrość umysłu uruchamia w nich pokłady ciekawości i potrzebę poznania otoczenia. Im więcej tajemnic, tym większa pokusa. Jedenastoletni Seth jest jeszcze zbyt młody, aby poważnie traktować niebezpieczeństwo. Ufny w swoją odwagę i siłę bez zmrużenia oka łamie wszelkie zasady i ustalenia. To wpędza w kłopoty – nie tylko jego samego, ale i całą rodzinę. O trzy lata starsza siostra wie już co to rozsądek. Niechętnie podejmuje wyzwania, ale za to z dobrze rozumianą odpowiedzialnością przestrzega reguł i dotrzymuje zawartych umów. Taka postawa zapewnia jej w Baśnioborze nietykalność, na mocy zawartego setki lat temu porozumienia między istotami magicznymi a chroniącymi ich ludźmi. Zatem: przestrzeganie zasad popłaca, ich lekceważenie piętrzy problemy. Książka oferuje więc swoim młodym czytelnikom naukę, o której pomarzyć mogą wszyscy rodzice. Czy to zadziała? Nie wiem. Ale wiem, że wychowanie polega na powtórzeniu tej samej prawdy setki razy. Kilka razy powtórzy ją zamiast nas autor. Mnie osobiście ta propozycja wydaje się kusząca 😉

Wracając do samej lektury. Powieść jest naprawdę ciekawa. Akcja rozwija się powoli, ale wystarczająco dynamicznie, aby nie mieć ochoty na odłożenie książki przed snem. A wtedy: uwaga! Nie wiadomo jaki figiel spłata nam nasza wyobraźnia. Przedstawiony w książce świat fantasy pełen jest magii, dobrych i złych mocy, przenikających się czarów i konfliktów. Pełen jest również przyczynków do refleksji i zastanowienia się nad postępowaniem bohaterów i ewentualnie swoim własnym. Wszystko to sprawia, że książka jest raczej dedykowana dla starszych dzieci – od 11 do 14 lat. A wraz z nią wszystkie pięć następujące po niej, ponieważ „Baśniobór” daje początek całej serii. Miłej lektury!

„Hotel Winterhouse”, Ben Guterson

Każdy z nas ma moc. Moc czynienia dobra albo zła. Każdy z nas może wybrać drogę ku dobru, albo ulec pokusie czynienia zła. Zło też może być atrakcyjne. Trzeba mieć w sobie siłę, żeby mu się oprzeć. Czasami się nie udaje, ale kiedy celem jest dobro, małe chwile zbłądzenia nie mogą zaszkodzić. Wręcz odwrotnie – mogą zdeterminować.

„Hotel Winterhouse”, Ben Guterson; ilustracje: Chloe Bristol; wydawnictwo: Wydawnictwo Juka;

11-letnia Elisabeth Somers, główna bohaterka powieści Bena Gutersona dowiaduje się tego podczas niespodziewanego pobytu w hotelu Winterhouse. Wszystko, co się z nim wiąże jest tajemnicze. Tajemnicą owiany jest sam powód przyjazdu dziewczynki do zimowego ośrodka, tajemniczy jego właściciel opowiada o równie tajemniczej swojej rodzinie, która z pokolenia na pokolenie zarządza hotelem, tajemnicza bibliotekarka w tajemniczej bibliotece strzeże bogatego księgozbioru, a wraz z nim tajemniczej książki, o której nikt nic nie wie. Tajemnicza para państwa Hims z tajemniczą skrzynią okrywa tajemnicą apartament, który zajmuje. Tajemnicy dopełnia zaszyfrowany przekaz założyciela ośrodka umieszczony na jego portrecie. Wszystkie te tajemnice próbuje odkryć mała Elisabeth, a w rezultacie odkrywa również tajemnicę o sobie. Po pierwsze odkrywa tajemnicę swojego pochodzenia, po drugie  – moc, którą posiada, po trzecie – dowiaduje się czym jest prawdziwa przyjaźń, po czwarte, że są w jej duszy miejsca, w których mocno ukryta drzemie fascynacja złem. Wszystko to zaskakuje główną bohaterkę, każe jej wejrzeć w głąb siebie i wyciągać wnioski. Uczy pokory wobec tajemnych sił, które sprawiają, że człowiek kieruje się ku dobru, jak i ulega „ciemnej stronie mocy”. Cała ta nauka nie odbywa się nachalnie, nie pachnie moralizatorstwem i celami edukacyjnymi. Jest dobrym mini thrillerem dla dzieci z wartką fabułą, zwrotami akcji i stopniowaniem napięcia. Czyta się go szybko i z wypiekami na twarzy. Książka dostarcza wiele emocji i z każdym rozdziałem rozbudza ciekawość czytelnika – od chwili, gdy poznaje niezwykle inteligentną sierotę przygarniętą przez niezbyt miłe wujostwo, poprzez jej niecodzienną podróż, historię rodzącej się przyjaźni z Freddim, odkrycie tajemnicy rodziny Fallsów,  rozwiązanie hotelowej zagadki, po niespodziewane zakończenie wieńczące fabułę. Wszystko to uczy główną bohaterkę i wszystkich śledzących jej losy, że przyjaźń polega na wzajemnym szacunku i tolerancji, uwadze dla zainteresowań innych ale bez rezygnacji z własnych, na zaufaniu i uczciwości i na „graniu w otwarte karty”. Uczy też, że natura świata i ludzi opiera się na dualizmie, że dobro i zło są na siebie skazane, że jedno nie może istnieć bez drugiego i że każdy musi wybrać, czy chce być bardziej dobry, czy bardziej zły, bo o czystej formie nie ma co marzyć.

„Amelia i Kuba. Mi się podoba”, Rafał Kosik

Był mały, łysy i nie miał jednej nogi. Nazwała go Zydel. Myślała, że będzie mogła go przygarnąć, ale jest uczulona na psy. Nie szkodzi. Jej determinacja i tak odmieniła pieski psi los. Zydel znalazł nowy dom.

„Amelia i Kuba. Mi się podoba”, Rafał Kosik; ilustracje: Jakub Grochola; wydawnictwo: Powergraph;

Facebook jest pełen zdjęć opuszczonych psów, którym miłośnicy zwierząt próbują znaleźć właściciela. Są nieszczęśliwe, opuszczone, a czasami celowo skrzywdzone. Mieszkają w schroniskach lub u tymczasowych opiekunów. Czekają na świeżą wodę i pełną miskę, ale przede wszystkim na miłość – tą, którą mogą dostać i tą, którą mogą ofiarować. I to właśnie jest tematem nowej książki Rafała Kosika z serii „Amelia i Kuba”.

Główni bohaterowie za sprawą sześcioletniej Mi wikłają się w akcję uchronienia przed niebezpieczeństwem uśpienia schorowanego psa ze schroniska i mimo, że niebezpieczeństwo to było tylko wytworem ich wyobraźni, to jednak było warto. Wspomniany już Zydel trafił bowiem w ręce nowego właściciela, dzięki któremu znowu zaufał ludziom, a nowy właściciel ostatecznie rozstał się ze swoją samotnością. I to właściwie cała akcja. Ale oprócz niej jest jeszcze wątek balu przebierańców, inwazji szczurów, historia damsko-męskich, a raczej dziewczęco-chłopięcych relacji, lojalności, asertywności, odpowiedzialności, kombinacji i odrobiny sprytu – czyli to wszystko, co składa się na skomplikowane życie młodszych nastolatków. No i oczywiście, jak to autor ma w zwyczaju, nic nie dzieje się bez przyczyny. Każdy element, jak przy układaniu puzzli, jest istotny, by złożyć w całość historię (chociaż uważny czytelnik wyłapie pewną nieścisłość), która bawi i uczy. Bo że jest tam nauka, nie mam wątpliwości. Schowana z finezją nie razi, nie nudzi, nie odstręcza ale dyskretnie wlewa się w umysły młodych czytelników. Powieść uczy przede wszystkim, że warto myśleć, co we współczesnym świecie naszych dzieci nie jest wcale takie oczywiste; uczy, że warto mieć swoje zdanie i krytyczny osąd sytuacji, nawet w odniesieniu do ukochanych przez nie filmików z Youtube’a; że wiedzę warto traktować selektywnie i że warto wykorzystywać ją na co dzień; że warto być lojalnym i wrażliwym na cierpienie innych, także naszych „mniejszych braci”; że nie można pochopnie wyciągać wniosków i oceniać ludzi nie poznając ich bliżej. Uczy też po prostu poprawnej polszczyzny, bo autor włada nią z dużą swobodą, nie tylko przestrzegając jej reguł, ale również te reguły wyjaśniając. Kwestia poprawnego stosowania zaimków – na przykład – raz na zawsze po przeczytaniu książki zostanie rozwiązana. A dlaczego w tytule akurat jest inaczej niż powinno? Nie będę wyjaśniać. Niech Wasze dzieci odkryją to same. Polecam tą książkę. Mnie się podoba…

„Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem”, Izabela Degórska

Czy bohaterowie rodem z historii Polski mogą być dla współczesnych dzieci atrakcyjni? Czy mogą wzbudzić podziw i zaimponować? Okazuje się, że tak. Trzeba tylko poszperać w wiadomościach historycznych i pokazać ich ludzkie oblicze. I jeszcze podać to w atrakcyjnej formie.

„Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem”, Izabela Degórska; ilustracje: Elżbieta Moyski; wydawnictwo: Wydawnictwo RM;

Króciutka powieść dla dzieci we wczesnym wieku szkolnym o Tadeuszu Kościuszce z serii „Polscy Superbohaterowie” Wydawnictwa RM spełnia te założenia. Po pierwsze dlatego, że Naczelnik Insurekcji był postacią barwną. Sam żądny przygód i adrenaliny nieustannie pakował się w tarapaty. W słusznej co prawda sprawie, ale jednak. Cóż więcej potrzeba, aby rozpalić dziecięcą wyobraźnię. Najpierw Szkoła Rycerska, nieszczęśliwa miłość, feralny rejs do Ameryki Północnej, który zakończył się niespodziewanie na jednej z karaibskich wysp, brawurowa kariera w amerykańskiej armii, przyjaźń z Indianami, popularność i sława za oceanem oraz szacunek i respekt po powrocie do Polski. No i samo powstanie 1794 roku, które i swoją nazwę zyskało od imienia przywódcy. Co prawda zakończyło się klęską, ale miało też przecież swoje Racławice, no i idee nawiązujące do Konstytucji 3 Maja. Jednym słowem: Tadeusz Kościuszko to po prostu bohater – honorowy, dzielny, odważny, zasłużony dla społeczeństwa i ojczyzny, ale przy okazji też człowiek – porywczy, śmiały, uczciwy. Takiego właśnie poznają go Antoś, Kuba i Sonia, takiego przedstawia go im w opowieściach dziadek Adam i babcia Kasia z Olszówki, u których spędzają wakacje. A przy okazji uczą się jeździć konno, poznają osiemnastowieczną broń białą, ćwiczą szermierkę i wikłają w konflikt wyboru odtwórcy roli Naczelnika podczas inscenizacji składania przysięgi na Krakowskim Rynku. Rozwiązanie przychodzi nieoczekiwanie i sprawia im wszystkim, a zwłaszcza Antosiowi ogromną przyjemność. A najważniejsze, że przywieziona na wakacje konsola zdążyła się mocno przez te wszystkie dni zakurzyć 😉

Takiego obrotu sprawy i Wam, i Waszym dzieciom również przed nadchodzącą Majówką życzę. A na wypadek, gdyby nie dopisała pogoda nadmieniam, że w ramach serii „Polscy Superbohaterowie” ukazały się następujące tytuły: „Mieszko I”, „Irena Sendlerowa”, „Jan III Sobieski”, „Maria Skłodowska-Curie”, „Marszałek Józef Piłsudski” i „Rotmistrz Witold Pilecki”. Może to dobry pomysł, aby w dniach, gdy świętujemy niecodzienną dojrzałość polskiej myśli politycznej, czyli dzień uchwalenia Konstytucji 3 Maja, pokazać naszym dzieciom tych, którzy wybrzmieli w naszej historii.

„Mieszko I. Tajemnicze drewienko”, Magdalena Koziarek; ilustracje: Elżbieta Moyski; wydawnictwo: Wydawnictwo RM;