„Galop ‘44”, Monika Kowaleczko-Szumowska

Trzynastoletni Mikołaj, a za nim jego o cztery lata starszy brat Wojtek, repliką kanału z Muzeum Powstania Warszawskiego przenoszą się w czasie do sierpnia 1944 w Warszawie. Z włazu przy placu Napoleona wychodzą akurat w momencie, gdy powstańcy przejmują osławiony Prudential. Tym samym znajdują się niespodziewanie w samym centrum powstańczych wydarzeń. Nadpobudliwy gimnazjalista i zdystansowany licealista z XXI wieku cofają się do świata, w którym nie tylko nie działa Internet, ale granica między życiem i śmiercią jest niewyobrażalnie wąska. Mimo to postanawiają ostatecznie w nim zostać – do znanego im końca… Dlaczego?

„Galop ’44”, Monika Kowaleczko-Szumowska; wydawnictwo: Egmont Polska;

Powieść dedykowana jest współczesnej polskiej młodzież. Jej zadaniem nie jest nauka historii, chociaż treść uwzględnia chronologię powstańczych wydarzeń i wprowadza na scenę autentyczne postaci z tamtych dni. To raczej efekt osiągany mimo chodem. Nie jest też nim epatowanie patriotyzmem i stawanie na baczność. Dla mnie podstawową wartością tej książki jest pokazanie naszym nastolatkom ich rówieśników, którzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, którym okoliczności kazały iść po lepsze życie pod rękę ze śmiercią a wielka polityka tego świata uczyniła tę walkę samotną. Pozornie wydawać by się mogło, że wszystko na darmo, że nie było warto, ale Mikołaj i Wojtek to właśnie dowód na to, że tak nie jest. Nasza młodzież, nasze dzieci, które nie muszą już nosić granatów, butelek z benzyną, bandaży i meldunków to jest właśnie zwycięstwo – zwycięstwo Powstania po latach. I niech tak zostanie już na zawsze. Niech nigdy więcej polskie dzieci nie chylą głów pod ostrzałem, niech nie przedzierają się przez gruzy i niech nie opłakują swoich rodziców. Niech będą dziećmi, a nie bohaterami, niech jedzą czekoladę i słuchają bajek, niech grają na konsoli i oglądają filmy na Youtubie. I niech czasami obejrzą Kronikę Powstańczą, wywieszą flagę 1 sierpnia i zatrzymają swoje życie na minutę podczas Godziny W. Zróbmy wszystko, żeby pamiętały, ale zróbmy też wszystko, żeby nie musiały do Powstania iść. Jesteśmy to winni tym, którzy takie życie naszym dzieciom wywalczyli…

„Przekręt na van Gogha”, Deron R. Hicks

„Przekręt na van Gogha” to świetna książka i powody, że tak jest są przynajmniej dwa. Pierwszy w nich to dynamiczna fabuła rodem z dobrej sensacji, a para nastolatków uwikłanych w kłopoty związane z fałszerstwem dzieł sztuki to istny tandem agentów, działający jak dobrze naoliwiona maszyna. Drugim powodem jest olbrzymia wiedza przy okazji tej fabuły przemycona z dziedziny, która rzadko pojawia się w powieściach dla młodzieży -historia malarstwa. I recenzując tę książkę można się pokusić o użycie terminu z jej tematyki: arcydzieło, perełka współczesnej literatury młodzieżowej.

„Przekręt na van Gogha”, Deron R. Hicks; wydawnictwo: Widnokrąg;

Nie wyobrażam sobie, żeby podczas tej lektury ktoś mógłby się poczuć znudzony. Może na początku, gdy akcja powoli się rozkręca? Potem, gdy już się rozwinie pędzi jak ekspres, zabierając nas w gonitwę po ulicach Waszyngtonu podczas śnieżycy w mroźną, grudniową noc. Wszystko zaczyna się od dwunastoletniego chłopca z płową czupryną, który cierpi na amnezję z nieznanego nam powodu. Na czas poszukiwań rodziców trafia do rodziny zastępczej w osobie Mary Sullivan, której dziesięcioletnia córka Camille zaprzyjaźnia się z chłopcem „bez imienia”, a potem razem w nim wplątuje się w sensacyjną historię. Jest detektyw, policja, złoczyńcy, pościg i motyw – wszystko, co niezbędne w powieści akcji. I wszystko zgrabnie podane, logicznie powiązane, bez naciągania i sztucznej eskalacji zdarzeń. Pomysł na powieść świetnie również sprawdziłby się i w literaturze dla dorosłych, także w zakresie elementów edukacyjnych z zakresu historii sztuki. Są naprawdę ciekawe i wspierane nowoczesną technologią. Przy każdej wzmiance o malarskiej tematyce znajdziemy kod QR odsyłający do podglądu obrazu. Można wiele zobaczyć i wiele się nauczyć, a główny bohater ze swoją wiedzą o sztuce ma szansę zaimponować niejednemu czytelnikowi i to całkowicie niepostrzeżenie. Jego wiadomości są bowiem podawane mimo chodem, na marginesie zdarzeń, chociaż umieszczone są w głównym tekście. Jedynie po kwadracikach kodu możemy zorientować się, że właśnie przy okazji czegoś się dowiadujemy. Świetny pomysł, sensacyjna historia, subtelna edukacja – oto „Przekręt na van Gogha” w trzech odsłonach i co jedna, to lepsza.

„Skarb Atlantów. Kroniki Archeo”, Agnieszka Stelmaszyk

Scenerią wydarzeń drugiej z kolei powieści z serii „Kroniki Archeo” jest Kreta. To w otoczeniu wąwozów, klifów i jaskiń tej greckiej wyspy rozgrywa się akcja, by tylko na chwilę przenieść się na pobliską Santorini, która – jak głosi legenda i niektóre hipotezy archeologiczne ma „coś” wspólnego z zaginioną Atlantydą i to coś, to nie tylko pozostałości imponującej kultury minojskiej, ale również zapadła kaldera w centrum wyspy po tragicznym w skutkach wybuchu wulkanu. Jest jeszcze coś, o czym próbuje nas przekonać historia opowiedziana w tej książce – skarb Atlantów, czyli ogromny złoty posąg Posejdona. I trzeba przyznać, że jest to historia nie tylko bardzo przekonująca, ale również atrakcyjnie podana.

„Skarb Atlantów. Kroniki Archeo”, Agnieszka Stelmaszyk; ilustracje: Jacek Pasternak; wydawnictwo: Zielona Sowa;

Jak zwykle wszystko dzieje się za sprawą niezwykłej ciekawości, przenikliwej inteligencji, sporej wiedzy historycznej i szczęścia grupki nastolatków – Ani i Bartka Ostrowskich oraz Mary Jane, Martina i Jima Gardnerów – dzieci znanych w świecie archeologów naukowców. Jak możemy się jednak przekonać w pierwszej części serii, a tezę tę potwierdzić w drugiej, jeśli chodzi o skuteczność w odnajdowaniu starożytnych artefaktów, ich dzieci zdecydowanie lepiej się spisują. Wspomniana grupa dzieciaków, które z dużą łatwością pakują się w kłopoty i z dużym powodzeniem z nich wychodzą, przybyła na Kretę z rodzicami na wakacje. Towarzyszy im również panna Ofelia Łyczko, która choć sprawiała wrażenie w „Klejnocie Nefertiti” klasycznej opiekunki, dała się jednak poznać ze strony zawadiackiej podróżniczki, w której płynie krew poszukiwaczy przygód. Nic więc dziwnego, że i tym razem panna Ofelia podążając za swoimi podopiecznymi wikła się w awanturniczą historię z poszukiwaczami skarbów z pogranicza prawa. I tak, jak poprzednio, panna Łyczko w kulminacyjnym momencie przychodzi z pomocą, stając się jedną z matek i ojców sukcesu. Jest jeszcze Klejto – nastoletnia Greczynka, dzięki której cała przygoda się w ogóle zaczyna, a potem nabiera tempa. Jej imię, jak się okazuje, nie było przypadkowe, ale dlaczego – odkryjcie sami. Przed Wami naprawdę pełna przygód atrakcyjna książka, idealna na plażę – nie tylko na Krecie, i nie tylko nad morzem. Może być ta miejska, może być w ogródku i może być nad krytym basenem w razie nie pogody. Doskonała lektura na wakacje – i tylko przy okazji dowiecie się, albo przypomnicie wielu ważnych faktów z historii starożytnej Grecji, kultury minojskiej i mitologii. Ale spokojnie! Nawet tego nie zauważycie. I to jest właśnie największy atut tej książki.

„Czarny staw”, Robert Ziębiński

„Czarny staw” to najprawdziwszy horror – i cóż, że dla młodzieży, skoro i mnie na plecach pojawiła się gęsia skórka. Nie polecam go zatem nastolatkom, które tego gatunku nie lubią, ale miłośnikom – owszem, i to bardzo. Jest czyste, niewcielone zło, które karmi się strachem, także czytelnika i mieszka w tytułowym Czarnym Stawie – tajemniczym zbiorniku wodnym nieopodal miasteczka o tej samej nazwie. To tam dzieje się akcja – gdzieś w Małopolsce, gdzieś, gdzie w karczmie na rozstaju dróg Twardowski przybijał pakt z diabłem.

„Czarny Staw”, Robert Ziębiński; ilustracje: Rafał Szłapa; wydawnictwo: Burda Media Polska;

Bohaterem i jednocześnie narratorem powieści jest Kamil – czternastoletni chłopak, który po rozstaniu rodziców przeprowadza się wraz z matką do babci. W nowym miejscu szybko nawiązuje nowe przyjaźnie i to dzięki nim dowiaduje się o lokalnej tajemnicy. Wkrótce okazuje się, że i jego rodzina jest w nią uwikłana, a klątwa spoczywa również i na nim. Na to, co się dzieje dalej spuszczę zasłonę milczenia, bo tylko w ten sposób zagwarantuję dobrą zabawę młodym poszukiwaczom niecodziennych wrażeń – nawet jeśli tylko w literaturze. Nadmienię jednak jeszcze, że książka naprawdę trzyma w napięciu, a sugestywne opisy nocnej przyrody i sytuacji „nie z tego świata” sprawiają, że ręce zaczynają się pocić. Umiejętność budowania napięcia u autora oceniam wysoko, a swoją odporność na nie dosyć nisko 😉. Nie zmienia to jednak faktu, że podziwiam kunszt rodem z powieści Kinga w wersji na młodzieży i postrzegam pozycję jako łakomy kąsek dla dojrzewających miłośników tego gatunku. Na zakończenie jeszcze tylko dodam, że „Czarny staw” z założenia rozpoczyna całą serię o „diabelskiej” tematyce, tak więc ci, którym książka się spodoba mogą spać spokojnie, albo… nie spać w ogóle…

„Kronika Archeo. Dom Fauna”, Agnieszka Stelmaszyk

Dom Fauna to willa rzymskiego patrycjusza, która zachowała się w Pompejach zakonserwowana warstwą pyłu wulkanicznego po wybuchu Wezuwiusza. Swoją nazwę zawdzięcza posągowi tańczącego Fauna, który zdobi jeden z dwóch atriów. „Dom Fauna” to również najnowsza powieść Agnieszki Stelmaszyk z serii „Kroniki Archeo”. Jedno i drugie w pewien sposób łączy się ze sobą. W jaki? Przeczytajcie…

„Kroniki Archeo. Dom Fauna”, Agnieszka Stelmaszyk; ilustracje: Paweł Zaręba; wydawnictwo: Zielona Sowa;

Tak naprawdę nie o ten związek tu chodzi, ale o prawdziwą przyjemność z pochłaniania treści powieści, zwłaszcza dla miłośników serii. Po afrykańskim epizodzie z botaniką i zoologią w tle, autorka wraca znowu do archeologii wzbogacając ją osnową rodem z kryminałów i dobrej sensacji. Jest mafia, jest porwanie, przemyt i wiele innych zdarzeń z pogranicza prawa, a nawet bezprawia. Jest oczywiście grupa „już” nastolatków – głównych bohaterów, którzy od czasu „Tajemnicy klejnotu Nefertiti” zdążyli się już „zestarzeć”, ale nadal uwielbiają rozwiązywać wszelkiego rodzaju tajemnice i poszukiwać skarbów – i to nie dla siebie, ale dla dobra historii i kultury. Mają też ku temu okazję, o czym zwykli czytelnicy mogą tylko pomarzyć. Ich przygody jednak rozpalają wyobraźnie i pozwalają cieszyć się ich namiastką podczas lektury. Może to i dobrze, bo przygody Bartka, Ani, Mary Jane, Jima i Martina nie zawsze są bezpieczne, a raczej… nigdy takie nie są. I to właśnie one nadają „Kronice Archeo” niepowtarzalny smak „dreszczowca” dla młodzieży, gdzie napięcie, niepewność i tajemniczość buduje napięcie na miarę możliwości młodych umysłów, jednocześnie podając na talerzu uczciwość, praworządność i szlachetność.

„Kronika Archeo” to ugruntowana już pozycja dla młodzieży na rodzimym rynku wydawniczym. Stała się ikoną powieści przygodowej z solidną porcją historycznej wiedzy. Doczekała się już wielu kontynuatorów – czasami w lekko zmienionej formie, wynikającej zarówno ze zmian w konstrukcji i sposobie „podaży” wiedzy. Sama też sięga pomysłem znanej minionym pokoleniom serii „Pana Samochodzika”, gdzie grupa młodzieży w towarzystwie historyka wyrusza na rozwiązywanie zagadek i poszukiwanie artefaktów z minionych czasów. Wszystkie stawiają sobie jeden cel – bawić i uczyć. „Kroniki Archeo” robią to naprawdę dobrze.