„Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem”, „Science Bob” Pflugfelder, Steve Hockensmith

„Niki i Tesla” to spora dawka wiedzy z dziedziny fizyki misternie zakamuflowana w sensacyjnej historii. Ekscentryczny wujek-wynalazca, dwóch opryszków, dwa rottweilery i jeden tajemniczy czarny SUV – opowieść, która momentami każe obgryzać paznokcie. Między jednym a drugim – „przepisy” na detektywistyczne gadżety do wykonania samodzielnie (ale jednak pod czujną opieką dorosłych). Jednym słowem pomysłowy MacGyver w wersji dla dzieci. Polecam.

„Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem”, „Science Bob” Pflugfelder, Steve Hockensmith; ilustracje: Scott Garrett; wydawnictwo: Wydawnictwo RM;

„Laboratorium pod napięciem” jest częścią całej serii, której tytuł pochodzi od imion dwóch głównych bohaterów: Nikiego i Tesli. Mają jedenaście lat, są dziećmi naukowców i naprawdę „wieeeelką” głowę na karku. I nie chodzi tu bynajmniej o rozmiary, ale o jej zawartość. Są to bowiem dzieci bardzo pomysłowe i rozgarnięte, dużo wiedzą i na dodatek wiedzę tę rozumieją. Ginący gatunek? Nie pozwólmy na to. Nasze dzieci też mogą być mądre i kreatywne. „Niki i Tesla” może im w tym pomóc. A jeśli chodzi o umiejętność wplątywania się w kłopoty? Przemilczmy temat. Osobiście wolałabym, aby eksploracja świata w wykonaniu mojego dziecka była bardziej kontrolowana. Ale nad tym zawsze jakoś można zapanować…

„Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem” zawdzięcza swoją formę dwóm autorom. „Science Bob” Pflugfelder to nauczyciel przyrody, znany w Stanach Zjednoczonych dzięki edukacyjnym programom telewizyjnym przybliżających dzieciom istotę zjawisk fizycznych; Steve Hockensmith to autor powieści detektywistycznych. W rezultacie powstała mieszanka wybuchowa jak coca-cola z mentosem, którą chętnie wykorzystują do napędu rakietowego młodzi bohaterowie-konstruktorzy. Ten patent jest co prawda ogólnie znany, ale w książce jest wiele innych, które można przetestować ze swoim dzieckiem, a wśród nich alarm, niewidzialny płyn ułatwiający tropienie i elektromagnes. Sama fabuła też jest naprawdę wciągająca i śmiało można ją sklasyfikować jako „dobra sensacja”. Jeśli pozostałe pozycje z tej serii są równie dobre, chętnie je przeczytam, chociaż niestety nie jestem już dzieckiem. A to dlatego, że przy takiej lekturze nie sposób się nudzić, ani usnąć… Nie rekomenduję jej więc przed snem. Chyba że w wakacje. W wakacje można wszystko.

Z tego samego cyklu:

„Niki i Tesla. Awantura o energię słoneczną”

„Niki i Tesla. Pojedynek tajnych agentów”

„Niki i Tesla. Efekty specjalne na miarę Oscara”

„Niki i Tesla. Bunt armii robotów”

„Niki i Tesla. Magiczna rękawica supercyborga”

„Magiczny kontroler”, David Baddiel

Świat gier video przyciąga dzieci jak magnes. Prawdopodobnie sprawia to władza, którą mają w swoich rękach. Kontroler, który pozwala panować nad światem to władza absolutna. Bohater lub pojazd sterowany przy jego użyciu nie ma szans na samodzielność. Jest marionetką w dłoniach mistrza, który uruchamiając kolejne przyciski realizuje swój plan. A gdyby tak istniał kontroler, który pozwala przejąć władzę nad prawdziwym człowiekiem i zupełnie przypadkiem trafił w ręce waszego dziecka? Rozwiązałby wszystkie jego problemy? A może przysporzyłby mu nowych…

Taką niecodzienną tematykę podejmuje „Magiczny kontroler” Davida Baddiela. Proponuję ją dzisiaj w wersji audiobooka. Zwykle tego nie robię, ale teraz są wakacje – wiele podróży przed nami, często nużących i długotrwałych. W takich okolicznościach audiobook to naprawdę dobry pomysł. Jazda samochodem może wyczerpać – i dzieci, i słuchających ich narzekań rodziców. Wspólne słuchanie lekkiej opowieści z wartką fabułą może naprawdę pomóc. Omawiana dziś książka spełnia te warunki. Porusza się po świecie dobrze znanym naszym dzieciom; w kręgu pojęć, które są dla nich oczywiste i czytelne. Głównymi bohaterami są jedenastoletnie bliźniaki, które wchodzą w posiadanie magicznego kontrolera. Jego magia polega na tym, że umożliwia sterowanie ludźmi. Sam temat jest na tyle pobudzający wyobraźnię, że z łatwością przyciąga – w tym przypadku: słuchaczy. Główni bohaterowie niczym szczególnym się nie wyróżniają, poza okolicznościami, w których się znaleźli. Fabuła jest dynamiczna, choć prowadzona stosunkowo stereotypowo i przewidywalnie. Nie ma w niej elementu zaskoczenia, co sprawia, że książka nie wciąga czytelnika w stu procentach. W podróży jednak to może być zaletą. Konieczność zapauzowania książki w związku z wyjściem na  posiłek nie będzie budziła wyraźnego sprzeciwu, ale po uzupełnieniu energii dzieci chętnie do niej wrócą.

Książka jest dedykowana dzieciom w wieku 9-10 lat, ale w związku z niedużym poziomem trudności zainteresuje też młodsze rodzeństwo. Starsze z braku alternatywy też po kilku minutach się wciągnie. Czas minie szybko, podróż szczęśliwie dobiegnie końca i bez bagażu samochodowych awantur będzie można rozpocząć wakacje. Życzę szerokiej drogi i ładnej pogody!

„Mademoiselle Oiseau w Argentynii”, Andrea de la Barre de Nanteuil

Wakacje. Czas podróży dużych i małych, dalekich i bliskich. Dziś namawiam Was do podróży wielkiej, ale całkiem niedaleko – tuż za granicę wzroku, ale do całkiem innego świata. Zapraszam Was do Argentynii, kraju na dachach Paryża, zaraz po prawej stronie Łuku Triumfalnego i to w towarzystwie nie byle kogo – Mademoiselle Oiseau we własnej osobie i dziewięcioletniej Isabelli.

„Mademoiselle Oiseau w Argentynii”, Andrea de la Barre de Nanteuil; ilustracje: Lovisa Burreitt; wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie;

Mademoiselle Oiseau to główna bohaterka serii książek pod tytułami związanymi jej nazwiskiem. Jest to kobieta w bliżej nieokreślonym wieku, ale o bardzo określonej osobowości – zawieszonej między światami: widzialnym i niewidzialnym, między ptakami, motylami, kotami i między ulicami, i dachami Paryża. Tak bardzo francuska i tak bardzo bajkowa. Czuje prawie wszystko i wie prawie wszystko. I jest najlepszym przyjacielem zagubionej w swoim rzeczywistym świecie dziewczynki.

W opisywanym dziś tomie Mademoiselle Oiseau zabiera swoją duchową podopieczną do świata Argentynii. Argentynia to kraj tylko trochę podobny do Argentyny. Siostra Mademoiselle Oiseau, Matylda, stworzyła go na swój i innych użytek inspirując się pierwowzorem. A istotą tej inspiracji było poczucie odnalezienia właściwego  miejsca na ziemi. Nie ważne, gdzie ono się znajduje i nie ważne, jak wygląda. Ważne, aby czuć się w nim dobrze i mieć pewność, że do niego pasujemy. Argentynia to świat, który jest nasz własny, przynależny nam i związany z nami duchowo. To świat, z którym tworzymy jedność, bo jednocześnie budujemy go i przynależymy do niego. Świat najzwyklejszy na świecie i najbardziej niezwykły. Jest tak dlatego, że jest wytworem naszych pragnień i potrzeb, w tym tej najważniejszej – potrzeby bezpieczeństwa i przynależności do czegoś znacznie stabilniejszego, niż nasze ciało. To rodzaj ekspresji naszej duszy, która kreuje otoczenie i jednocześnie się nim karmi. „To niezwykłe, że może być tak szaro i srebrzyście zarazem”.

Książka, bogato ilustrowana swobodnym pociągnięciem kreski, oddziałuje na wyobraźnię czytelnika grą kolorów i odcieni szarości. Zachęca do podróży w głąb siebie i rozpoznania własnych pragnień, wspomnień, oczekiwań. Jest biletem na samolot do miejsca, w którym naprawdę chcemy być; podróżą do tego, co nam drogie i przez nas kochane. I nie próbujcie nawet tego zrozumieć. „Człowiek myśli, że wszystko zrozumiał, a potem pojawia się masa nowych rzeczy. Niepojęte…”.

„Niesamowite przygody wynalazców”, Sophie Blitman

Z tematyki artystycznej przechodzimy do nauki; od baletmistrzów i muzyków – do inżynierów. Wyruszamy w podróż po historii wynalazczości. Poznajemy w krótkich anegdotkach najbardziej znanych wynalazców i ich cuda techniki. Mnie najbardziej podobała się o Archimedesie i Edisonie, i braciach Montgolfier, i jeszcze o Aleksandrze Bellu, i… A z resztą! Wszystkie mi się podobały.

„Niesamowite przygody wynalazców”, Sophie Blitman; ilustracje: Arnaud Clermont; wydawnictwo: Wydawnictwo RM;

Każda z nich, choć krótka to doskonale przybliża istotę wynalazku, jego wpływ na rozwój ludzkiej myśli technicznej oraz postać jego autora. Dynamiczna, sfabularyzowana, urozmaicona dialogami przesącza do młodych umysłów sporą dawkę wiedzy. Dzięki mało sformalizowanej postaci wiedza ta na długo, a może nawet na zawsze, pozostanie w pamięci. Niedawno zastanawiałam się, dlaczego podręczniki szkolne nie korzystają z takich lekkich form jak edukacyjna literatura dziecięca. Dzięki nim dzieci i młodzież dużo łatwiej przyswajają podane w nich wiadomości, które nie nużą, nie męczą i nie wywierają presji. I przyznam, że nie wiem. Może dlatego, że trudniej; że wymagałoby to współpracy przedstawicieli wielu profesji; że nie byłoby wystarczająco „szkolnie”. Bo już tak się jakoś utarło, że „szkolnie” to znaczy nudno, że z przymusu, bo przecież „obowiązek szkolny”, a obowiązek to obowiązek. Po prostu trzeba. I musi boleć. A przy okazji – ukłony dla wszystkich nauczycieli, którzy wyłamują się z tego schematu… I może ta pozycja, o której dzisiaj piszę jest właśnie dla nich, może podsunie im jakiś pomysł na kolejną lekcję lub cały cykl.

Każda historyjka poprzedzona jest krótką informacją, która umiejscawia wydarzenie w czasie i kulturze oraz przybliża sylwetkę wynalazcy. Są również daty urodzenia i śmierci, główne miejsce zamieszkania, narodowość, słynne zdanie i dziedzina badań. Jest również ciekawostka i ilustracja samego naukowca. Nie żadne zdjęcie czy portret, ale po prostu ilustracja sytuacyjna -taka, których wiele w książkach dla dzieci. Podobizna wynalazcy nie jest może wierna, ale Arnaud Clermont wydobył w niej charakterystyczne cechy wyglądu głównych bohaterów na tyle trafnie, że bez trudu czytelnicy wychwycą podobieństwo z grafiką encyklopedyczną. Ilustracji jest wiele, towarzyszą nawet tekstom anegdotek. Są kolorowe, zabawne a czasami nawet poglądowe i edukacyjne. Dzięki niej nawet istota maszyny parowej może być zrozumiała. A przecież wszyscy wiemy, że z fizyką nie ma żartów 😉

Na zakończenie uzupełnię jeszcze, że wspomniane opowiastki poprzedzone są krótkim wstępem, wyjaśniającym problemy wynalazców, przedziwne drogi wiodące do realizacji pomysłów oraz wyjaśnienie, dlaczego przez większość stuleci dominowali w tym zakresie mężczyźni. Na szczęście współcześnie się to zmieniło. Każdy może zostać wynalazcą, jeśli tylko zgromadzi wystarczającą wiedzę i uruchomi swoją wyobraźnię. A nic tak wyobraźni nie rozwija jak dobra książka. Podsuwajcie je dzieciom – one też będą kiedyś zmieniać świat.

„Hej, zagrajcie siarczyście!”, Izabella Klebańska

Przedstawię Wam bohatera książeczki, której poświęcony jest dzisiejszy wpis. Żył 53 lata w czasach, kiedy Polski nie było na mapie Europy, ale była w sercach. W jego sercu również. Stamtąd przelał ją na papier, zaklinając na pięcioliniach w dźwięki jej tradycji. Grał nie tylko na strunach fortepianu, ale również na strunach duszy, budząc najgłębiej skrywane uczucia i wolę walki o niepodległość. Stał przy pulpicie dyrygując orkiestrą polskiej opery, ale także stał na straży tożsamości kulturowej komponując muzykę z gruntu polską. Jeśli jeszcze nie wiecie kim jest, sięgnijcie razem ze swoim dzieckiem do książeczki Izabelli Klebańskiej pt. „Hej, zagrajcie siarczyście!”

„Hej, zagrajcie siarczyście!”, Izabella Klebańska; ilustracje: Magdalena Pilch; wydawnictwo: Wydawnictwo Literatura;

No i teraz wiecie już wszystko! Jest to opowieść o Stanisławie Moniuszce, w której po krótkim fabularyzowanym wprowadzeniu spotykamy się z ożywioną dialogami biografią kompozytora – nieco uproszczoną, aby była zrozumiała dla dzieci, ale wystarczająco dokładną, by niejednym zaskoczyć ich rodziców.  Wzbogacona ilustracjami oraz krótkimi cytatami z pieśni i operowych arii pozwala na śledzenie rozwoju kariery twórcy na tle prywatnego życia. Książeczkę uzupełnia płyta CD z nagraniami jego najbardziej znanych utworów. Otwiera ją, znana chyba wszystkim, pieśń „Prząśniczki”. Kończy również – tyle że nie w tradycyjnej, a współczesnej aranżacji – a’la country, z towarzyszeniem gitary klasycznej i elektrycznej (!). Są jednak również fragmenty „Halki”, „Flisa”, „Hrabiny” i „Strasznego Dworu”. W tym miejscu – tak, jak przy okazji „Bajek baletowych” – odeślę Was do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Zarówno pierwsza, jak i ostania z wymienionych oper na stałe znajdują się w jego repertuarze. Może uda się Wam razem z dziećmi „posmakować” Moniuszki na żywo? Tym bardziej, że okoliczności ku temu sprzyjają. Rok 2019 jest właśnie rokiem Stanisława Moniuszki, a dwustulecie urodzin mistrza jest naprawdę godnie obchodzone – i to w całej Polsce.  Na stronie Roku Moniuszkowskiego:  https://moniuszko200.pl/pl/ znajdziecie wiele przydatnych informacji typu „co? gdzie? kiedy?”. A dzieje się dużo!

Dla zainteresowanych tematyką oraz nauczycieli szkół podstawowych i muzycznych I stopnia polecam materiały edukacyjne wydane  z tej okazji. Znajdziecie wśród nich książeczkę informacyjną do wystawy poświęconej Moniuszce pt. „Ojciec Moniuszko”, która nadal jest dostępna w Saloniku Moniuszkowskim w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Z niej młodzi miłośnicy sztuki poznają nie tylko fakty z życia kompozytora i przyswoją przebieg kariery, ale również odkryją jej szerokie tło historyczne i kulturowe. Autorka tekstu – Iwona Witkowska omawia je bowiem wyczerpująco w jasny i na miarę dziecięcej wyobraźni sposób. Swój przekaz edukacyjny wzmacnia wyjaśnieniami trudnych terminów i pojęć.

Dostępne są również dwie gry planszowe, przybliżające sylwetkę jubilata: „Śpiewnik domowy” i „Stanisław Moniuszko”. Pierwsza z nich koncentruje się raczej na twórczości artysty, a zwłaszcza, jak sama nazwa wskazuje, na „Śpiewniku domowym” i pozwala przyswoić dzięki aplikacji z plikami audio tematykę i muzykę zawartych w nim utworów (aplikacja dostępna w GooglePlay i AppStore); druga – upowszechnia bardziej fakty biograficzne naszego dzisiejszego bohatera, pozwalając na utrwalenie wiadomości, poznanych wcześniej dzięki omówionym książeczkom. To gotowy pomysł na szkolne lekcje lub zajęcia w kołach zainteresowań.

A na deser „ Moniuszkowski śpiewnik domowy” dla dzieci z nutami w kluczu wiolinowym i tekstami najbardziej znanych pieśni, korespondujący graficznie z zaproponowanymi grami. Można zaśpiewać, można zagrać – w grę lub na instrumencie, nawet na flecie lub rozpowszechnionych w szkołach ogólnokształcących cymbałkach. I co najważniejsze – można „zagrać siarczyście”!

„Moniuszkowski śpiewnik domowy”, ilustracje: Maciej Czaplicki; wydawnictwo: Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego; partner wydania: Teatr Wielki – Opera Narodowa;