Zwyczaje na Dzień Dobry! Opowiadanie dla dzieci. Małgorzata Połeć-Rozbicka

Kiedy Piotruś zszedł do szatni, dziadek już na niego czekał – wyprostowany, uśmiechnięty i elegancko ubrany. Z dużą swobodą rozmawiał z babcią Malwiny, nieznacznie podkreślając swoją opowieść subtelną gestykulacją. Piotruś – nie zamierzając mu przerywać – szybko zmienił buty i naciągnął bluzę, po czym zjawił się przed nim jakby nie wiadomo skąd.

– Jestem! – zameldował wesoło – Idziemy na lody? – wypalił i sam się zdziwił skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł.

– Czemu nie? – podchwycił dziadek, ale nagle przypomniał sobie o czymś i uzupełnił – Ale najpierw odbierzemy Weronikę z przedszkola.

Za chwilę do czekających dołączyła Malwina i we czwórkę ruszyli w stronę drzwi. Piotruś pobiegł pierwszy i natarł na nie, aż stęknęły, po czym wypadł na ulicę a drzwi zamierzały zamknąć się z hukiem. Dziadek jednak chwycił je za klamkę, przytrzymał i uprzejmie zwrócił się do babci Malwiny:

– Proszę bardzo!

– Ach, panie Władziu! Pan to zawsze taki dżentelmen.

– Cała przyjemność po mojej stronie! Mam nadzieję, że jutro znowu się spotkamy – powiedział dziadek na pożegnanie i skinął głową. Piotruś tymczasem niecierpliwił się na chodniku, mając na uwadze czekającą go słodką przyjemność i gdy tylko dziadek dołączył do niego, powiedział z wyrzutem:

– Ty tu dziadku gadasz sobie z babcią Malwiny, a Weronika na nas czeka i płacze tam pewnie w przedszkolu samotna i opuszczona.

Dziadek roześmiał się na myśl o niecierpliwie czekającej na powrót do domu zawsze rozbawionej i rozgadanej Weroniki i postanowił nie dać się wnuczkowi wystrychnąć na dudka:

– Coś mi się wydaje, że to nie Weronika, ale lody czekoladowe stoją ci przed oczyma.

Postanowił jednak już dłużej nie zwlekać i dwaj panowie raźno wyruszyli w stronę przedszkola. Na nieszczęście Piotrusia w ich stronę podążał z przeciwka sąsiad dziadka – pan Bogusław i z daleka już słał im uśmiechy, a gdy tylko się do nich zbliżył, uchylił czapkę cyklistówkę i wyciągnął prawą rękę na powitanie. Starsi panowie uścisnęli sobie dłonie, a Piotruś niecierpliwie przebierając nogami, naburmuszony i zły, że lody znowu się odwlekają, z niechęcią wymamrotał:

– Dzień dobry!

– Dzień dobry Piotrze! – powiedział pan Bogusław – Pozwól uścisnąć sobie prawicę dzielny młodzieńcze! – dodał i wyciągnął rękę w stronę Piotrusia. Nieco zbity z tropu tym zachowaniem i dziwną przemową sąsiada, Piotruś nieśmiało wyciągnął prawą dłoń do powitalnego gestu. Jednocześnie połechtany „młodzieńcem” i to na dodatek „dzielnym”, nie mówiąc już o dorosłym „Piotrze” mocno i pewnie odwzajemnił uścisk swojego rozmówcy. Zadziwiony siłą Piotrusia, pan Bogusław docenił chłopca:

– No, widać, że z ciebie już prawdziwy mężczyzna – po rycersku już się witasz. Masz krzepę kolego – po czym wdał się w krótką pogawędkę z panem Władysławem.  A Piotruś tymczasem, zniecierpliwiony powiększającym się opóźnieniem próbował znaleźć sobie jakieś zajęcie. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy, bo uparcie siedział w niej rycerz, o którym wspomniał pan Bogusław. Kiedy tylko rozmowa dwóch panów się zakończyła i wizja lodów stawała się coraz bliższa, Piotruś zagaił rozmowę:

– O co z tym rycerzem chodziło, dziadku – przecież nie mam ani miecza, ani tarczy, ani nawet zbroi, nie mówiąc już o koniu.

– Nie masz – zgodził się dziadek – ale po rycersku się umiesz zachować.

– Ja mu tylko rękę podałem… – nie rozumiał Piotruś.

– Ano właśnie! Kiedyś, kiedy rycerze chodzili zawsze uzbrojeni, podając sobie prawe dłonie oznajmiali rozmówcy, że nie mają wrogich zamiarów. Podanie prawej ręki wyraźnie dowodziło, że nikt nie trzyma w niej miecza ani nie ukrywa sztyletu. Podobnie było z uchylaniem przyłbicy. Przyłbica to przednia część hełmu rycerskiego, która osłaniała twarz. Kiedy rycerz szykował się do walki, opuszczał ją, żeby się chronić. Gdy przyłbica była otwarta, wiadomo było, że jej właściciel nie szykuje się do bitki.

– To dlatego pan Bogusław podniósł na chwilę czapkę, kiedy nas zobaczył – zawołał zadowolony ze swojego odkrycia Piotruś.

– No właśnie! Bo przyłbicę trzeba było uchylić wcześniej, żeby przeciwnik nie zdążył rozpędzić konia do natarcia – uzupełnił dziadek.

– Szkoda, że nie mam czapki – powiedział Piotruś – od razu bym ją zdejmował, gdybym Bartka zobaczył. On jest, dziadku ogromny  i w ogóle nie warto się z nim bić, bo i tak zawsze dostanie się łomot. A tak, to by już nie mógł… – rozmarzył się Piotrek na myśl o sprytnym uniknięciu starcia z zawsze skłonnym do awantury Bartkiem.

– Pod warunkiem, że Bartek okazałby się rycerzem, a nie zwykłym zbójem – ośmielił się powątpiewać dziadek.

– A jak to poznać? –drążył temat wnuczek.

– Dziś rycerzy nie poznamy już po stroju, ale po zachowaniu. Są uczciwi, zawsze mówią prawdę, nigdy nie atakują z ukrycia, bronią słabszych i otaczają szacunkiem kobiety.

– To ty dziadku jesteś prawdziwym rycerzem – rycerzem Władysławem z ulicy Wesołej – podsumował Piotruś – bo tak się babcią Malwiny opiekujesz, że nawet jej drzwi otwierasz, jakby sama rąk nie miała – dodał, nie mogąc darować dziadkowi niepotrzebnej zwłoki przy wyjściu ze szkoły.

– Otwieranie drzwi kobietom to też rycerski zwyczaj, bo kiedyś drzwi do kościołów i zamków były zrobione z litego drewna z żelaznymi okuciami, były więc bardzo ciężkie. Kobiety nie miały siły same ich otworzyć, były skazane na swoich rycerzy. Teraz kobiety są niezależne od mężczyzn, bo drzwi się robi z płyty pilśniowej i nawet jakby nie miały klamek to bez trudu można by je otworzyć. Ale tradycja, została tradycją!

Zapadła chwila milczenia, Piotruś coś układał sobie w głowie, a dziadek kontynuował:

– Tak, jak i pomaganie kobietom przy wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu. Kiedyś karety i powozy były bardzo wysokie i ubrane w obszerne suknie damy nie miały możliwości wydostania się z nich bez podstawienia służących do wychodzenia schodków. Mężczyzna więc pierwszy wyskakiwał z powozu i pomagał kobiecie wyjść. To były czasy! – rozmarzył się dziadek tak, jakby sam je pamiętał…

Na szczęście dla nich obu doszli już do przedszkola i dziadek zgłosił się po odbiór wnuczki. Weronika trochę guzdrała się w szatni, a Piotrek czytał niby mimochodem ogłoszenia wywieszone na tablicy przy drzwiach. Kiedy tylko gotowa do wyjścia siostra zbliżyła się do niego, Piotruś szarmancko złapał za drzwi i otworzył je zamaszyście.

– Proszę bardzo! – powiedział, ruchem ręki wskazując wyjście.

– Ach, jaki ty jesteś rycerski! – zawołała Weronika w biegu i pognała w stronę lodziarni. Widocznie dziadek już zdążył jej powiedzieć o czekającej ich przyjemności.

– Brawo, Piotrze! – pochwalił wnuka rycerz Władysław z ulicy Wesołej. I dwaj panowie statecznym krokiem ruszyli za zawsze rozbieganą dziewczynką.

Piotruś przez całą drogę po ulubione czekoladowe lody nie mógł się nadziwić: skąd ta mała siostra to wszystko wiedziała? W końcu nie wytrzymał i zapytał ją o to. A Weronika nie zatrzymując się nawet, w przerwie między skokiem z krawężnika a kopnięciem leżącego na chodniku kamienia, rezolutnie udzieliła mu odpowiedzi:

– Niektóre dziewczyny chcą mieć księcia!

– Żeby mieć księcia, trzeba być królewną – odparował Piotrek, ciesząc się, że on już stał się rycerzem, a Weronika jeszcze musi nad swoją rolą popracować.

– Na szczęście mam brata. Na razie wystarczy – odkrzyknęła już zza rogu kandydatka na księżniczkę, która na razie wolała jeszcze zostać niesfornym przedszkolakiem.

„Nelka Marzycielka” oraz „Nelka i jej prawdziwa przyjaciółka”, Abby Hanlon

Nelka Marzycielka, Abby Hanlon
Nelka Marzycielka, Abby Hanlon

Dziś książeczka dla trochę młodszych dzieci, która wszystkim czytelnikom – i tym dużym, i tym małym uświadamia, że dziecięca wyobraźnia nie zna żadnych ograniczeń. Przekonuje też jednych i drugich, że fantazja w wieku sześciu lat nie jest niczym niezwykłym i nie powinna stanowić powodów do obaw. Ekscentryczna i rozbiegana Nelka, z mocno rozbudzoną wyobraźnią jest w gruncie rzeczy miłą i inteligentną dziewczynką, która z nie do końca zrozumiałym dla niej światem rzeczywistym radzi sobie poprzez wplatanie w jego ramy fikcyjnych postaci i wydarzeń.

Historia napisana jest w sposób prosty i czytelny. Akcja jest wartka, pełna zwrotów i humoru. Dodatkową atrakcję stanowią komiksowe czarno-białe ilustracje, które są integralną częścią tekstu. To nowatorskie rozwiązanie dodaje książeczce atrakcyjności i stwarza konieczność bliskich relacji rodzic-dziecko podczas czytania. W ten sposób i dorosła osoba czytająca, i słuchające jej dziecko wspólnie uczestniczą w przygodach głównej bohaterki. Dla tych drugich to pełna ciekawych zdarzeń historia, dla tych pierwszych przyczynek do zastanowienia się nad tym, czy naprawdę rozumieją swoje dziecko.

Główną bohaterką książeczki jest Kornelia, nazywana Nelką, sześcioletnia dziewczynka obdarzona solidną porcją wyobraźni. Jej rzeczywisty świat to rodzinny dom z mamą, tatą, starszą siostrą Manią i starszym bratem Frankiem. Niestety jej stosunki ze starszym rodzeństwem nie układają się najlepiej. I Mania, i Franek świetnie się razem bawią, ale stronią od towarzystwa młodszej siostry. Nelka ucieka zatem w świat wyobraźni, gdzie „wyczarowała” sobie najlepszą przyjaciółkę – potwora Mary, z którą bawi się i rozmawia. Znużone dziecinnym zachowaniem Nelki starsze rodzeństwo postanawia wymusić zmianę jej zachowania podstępem. Mania i Franek wymyślają fikcyjną postać – Wiedźmę Chaps, która zabiera małe dzieci i ostrzegają młodszą siostrę, że jeśli nie chce zostać przez nią porwana, musi wydorośleć. Sprawy przyjmują jednak zupełnie inny obrót. Wiedźma Chaps staje się częścią wymyślonego świata dziewczynki, która stawia sobie za cel przechytrzenie czarownicy. Próbuje z nią walczyć i ukrywa się przed nią – najpierw w szafie, a potem w przebraniu krowy. Nie na wiele się to zdaje. Gdy zaczyna już tracić nadzieję niespodziewanie pojawia się Pan Tulinek – krasnoludek, który oferuje swoją pomoc. Nelka chętnie z niej korzysta i za sprawą czarów staje się szczeniakiem. Teraz jest już pewna – Wiedźma Chaps nie rozpozna jej. Od tej pory dziewczynka zachowuje się jak szczeniak – szczeka, liże po twarzy, robi sztuczki. Niestety właśnie wtedy nadchodzi niespodziewana wizyta u lekarza. Mimo to Nelka nie rezygnuje ze swojego wcielenia, co oczywiście nie wprowadza jej rodziców w zachwyt. Na szczęście wszystko się dobrze kończy. Wiedźma Chaps opuszcza dom, zostawiając dziewczynkę w spokoju a starsze rodzeństwo dopuszcza Nelkę do wspólnej zabawy i od tej pory bawią się wszyscy razem.

 

Nelka i jej prawdziwa przyjaciółka, Abby Hanlon
Nelka i jej prawdziwa przyjaciółka, Abby Hanlon

„Nelka i jej prawdziwa przyjaciółka” to druga z serii opowieść o Nelce. Jak poprzednio, tak i teraz  akcja rozgrywa się na granicy dwóch światów: świata rzeczywistego i świata baśni. Główna bohaterka dzięki swojej szeroko rozwiniętej wyobraźni w codzienne wydarzenia wplata elementy ze świata wróżek, potworów i złych czarownic. Żyje razem z nimi i obok nich. Ale czy większość dzieci tak właśnie nie robi? Czy nie oswaja w ten sposób swoich lęków i strachów? Historia dziewczynki, która przy pomocy wyobraźni stawia czoła nowej i nieznanej szkolnej rzeczywistości, i ostatecznie się w niej odnajduje stanowi optymistyczne przesłanie dla wszystkich dzieci, które to doświadczenie czeka. Okazuje się też, że wbrew przestrogom starszego rodzeństwa wcale nie trzeba rezygnować z siebie, żeby znaleźć przyjaciół – Nelka bowiem zaprzyjaźniła się z Różą. Obie, na pozór zupełnie różne dziewczynki, połączył świat wyobraźni. Jest to doskonałe miejsce, aby się w nim spotkać i dzięki niemu polubić.

Tak, jak we wcześniejszej historii, Nelce i w tej książeczce towarzyszy potwór Mary, Wiedźma Chaps i Pan Tulinek. Dzięki nim życie Nelki jest bardziej skomplikowane, ale równocześnie prostsze, bo łatwiej poradzić sobie z codziennymi problemami, kiedy zawsze można liczyć na wsparcie lub kiedy można je na kogoś zrzucić. W obliczu zbliżającego się początku roku szkolnego i jak możemy się domyślać – szkolnego debiutu dziewczynki, starsze rodzeństwo udziela siostrze rad, z których jasno wynika, że jeśli dziewczynka zamierza się jakoś znaleźć w społeczności szkolnej, to musi „porzucić” siebie, a więc okiełznać wybujałą wyobraźnię i porzucić ekscentryczny stylu ubierania. Nelka jest przerażona. Zwraca się do Pana Tulinka z prośbą o pomoc, a ten oferuje, że jeśli tylko dziewczynka da mu kilka dni, zamieni szkołę w wielki naleśnik.  Początkująca uczennica jest zachwycona tym pomysłem, jednak przez te kilka dni musi jakoś zmierzyć się ze szkołą. Bardzo pomaga jej w tym Mary, która pociesza i radzi, a nawet odwiedza ją na szkolnym boisku.

W szkole Nelka spotyka swojego kolegę z grupy przedszkolnej, Julka oraz poznaje dziewczynkę o wyglądzie księżniczki – Różę. Podczas rozmowy okazuje się, że Róża mieszka w zamku i ma przyjaciela smoka. Tak nawiązuje się znajomość, która niebawem przerodzi się w przyjaźń. Jednak kiedy Nelka opowiada o swojej przyjaciółce-księżniczce rodzeństwu, to wyśmiewa ją, że znowu utknęła w świecie fantazji.

Tymczasem Wiedźma Chaps porywa Pana Tulinka i zamienia go w kurczaka, którego ma zamiar zjeść na obiad, jeśli Nelka nie dostarczy jej księżniczki. Dziewczynka wpada wówczas na pomysł, aby przy pomocy Róży zastawić na złą wiedźmę pułapkę. Swoim pomysłem dzieli się z koleżanką i w wyniku narady postanawiają wywołać z Wiedźmą Chaps wojnę – zwołać całe rycerstwo z księstwa Róży i uratować biednego Pana Tulinka. Kiedy następnego dnia dziewczynki przypadkowo spotykają się w parku dochodzi do zbrojnej konfrontacji. Wiedźma zostaje pokonana, a Pan Tulinek uwolniony i odczarowany. Wtedy też Nelka poznaje tatę Róży, który wcale nie jest królem… Przy okazji starsze rodzeństwo głównej bohaterki – Mania i Franek dowiadują się, że Róża, o której opowiadała im młodsza siostra, nie jest jej kolejnym wymyślonym przyjacielem, ale rzeczywistą osobą, z którą połączyła ją szczególna więź. Dzięki tej przyjaźni Nela przekonuje się, że szkoła może być fajna i niekoniecznie trzeba ją zamieniać w naleśnik…

Autorce książki z dużym powodzeniem udało się poprowadzić fabułę w dwóch równoległych światach, które przenikają się wzajemnie. Akcja poprowadzona jest dynamicznie i z dużą porcją humoru, dzięki czemu książkę czyta się „jednym tchem”. Tak, jak znana już nam wcześniejsza historia, ta również napisana jest prostym językiem, wciąga i bawi. Tak, jak wcześniej opowieść uzupełniają liczne czarno-białe ilustracje o charakterze komiksowym, których nie możemy pomijać bez straty dla rozumienia treści. Tak, jak poprzednio opowieść o Nelce bawi i uczy, i nie tylko małych słuchaczy, ale również dorosłych, którzy ją swoim maluchom czytają.

„Wspomnienia niebieskiego mundurka”, Wiktor Gomulicki

Wspomnienia niebieskiego mundurka, Wiktor Gomulicki
Wspomnienia niebieskiego mundurka, Wiktor Gomulicki

“Nie tylko pieniądze kradnie się bliźniemu: można mu także kraść – spokój. A są ludzie, dla których spokój to więcej niż pieniądze. On jest całym ich szczęściem. I więcej niż szczęściem, bo podstawą życia – samym życiem!” – to cytat z książki dla dzieci Wiktora Gomulickiego pt.: „Wspomnienia niebieskiego mundurka”.

Wybrałam ją z okazji 100-lecia Odzyskania przez Polskę Niepodległości. Pochodzi z czasów, kiedy Polska jeszcze niepodległa nie była, na dodatek podzielona przez trzy mocarstwa i niespójna gospodarczo. Była jednak całkiem jednolita kulturowo. Społeczeństwo mocno rozwarstwione społecznie łączył jednak język i dbałość o niego. Literatura w tym czasie nie tylko dostarczała przyjemności i rozrywki, ale pełniła również funkcje edukacyjne i umoralniające. Uczyła i kształtowała charaktery. Miała misję. Dzięki temu jej elementy pozostały aktualne do dziś, jak choćby fragment przytoczony we wstępie. Są to słowa mnicha-pustelnika, skierowane do młodego chłopca, który jako nieproszony gość naruszył spokój pustelni. Kontekst tych słów jest nam obcy, ale sens poraża swoją prawdą. Dziś nikt nie dba o spokój innych, chyba że chodzi o ciszę nocną usankcjonowaną prawnie 😉 Dziś w sposób niemal niezauważalny odbieramy spokój ludziom wokół nas, a oni odbierają go nam – nie szanując naszego czasu, awanturując się o miejsce w kolejce lub miejsce parkingowe, wyklinając za kierownicą za drobne błędy i uchybienia, czepiając się literówki w wypełnionym formularzu, „czelendżując” nieustannie w pracy czy pisząc niewybredne komentarze na forach internetowych. Spokój, który daje poczucie bezpieczeństwa i stabilność psychiczną jest w cenie – każdy go pragnie, nikt nie chce dać. W rezultacie nikt go nie ma…

Ale wracając do „niebieskiego mundurka”. Książka dla współczesnych dzieci to czysta fantastyka. Życie uczniów w niej przedstawione jest tak odległe i osadzone w tak innych realiach, że aż nieprawdopodobne. Opisywane zdarzenia młodzi czytelnicy będą odbierać tak, jak „Harrego Pottera” czy „Star Wars” – gdzieś, kiedyś, w „odległej galaktyce”. Dopiero opatrzone naszym komentarzem, że 150 lat temu tak właśnie było, w tym wypadku w szkole powiatowej w Pułtusku, opowieści narratora mogą najpierw zadziwić, a potem zainteresować. No bo przecież dla naszej młodzieży zaopatrującej się w sprzęt sportowy w Decathlonie czy GO Sporcie instruktarz samodzielnego wyrabiania piłek futbolowych brzmi już nie tylko jak historia z Księżyca, ale nawet Marsa:  „O piłkach używanych w szkole pułtuskiej można by książkę napisać. Istnieje pięć głównych, typowych ich odmian: „parcianka”, wyrabiana z wyprutej ze starych pończoch bawełny; przeplata się ja wąską krajką i oszywa grubym, zgrzebnym płótnem; „krowianka” z sierści krowiej, przygotowana w ten sposób, że kawałek wosku umieszcza się na grzbiecie krowy, a potem dłonią kręci się go, czyli „kulga” dopóty, aż do wosku przylgnie tyle włosów, że utworzą piłkę; „zwijanka” vel „skrętka”, wyrabiana ze starych gumowych czyli „gumulastycznych” kaloszy, które tnie się na długie, jak najcieńsze paski, te zaś paski zwija się następnie w kłębek; rzeczą główną jest skręcanie pasków tak mocno, żeby piłka tworzyła całość prawie jednolitą; „dętka czarna”, mająca za podstawę także gumę kaloszową, przerabianą jednak odpowiednio rękami fabrykanta na masę plastyczną; „lanka”, rodzaj najwyższy, przez poważnych jedynie graczów używany; dla przygotowania jej krają kalosze na drobniutkie kawałeczki, gotują w ukropie i gorące jeszcze zlepiają i zaokrąglają za pomocą kręcenia pomiędzy dłońmi – przy czym trzeba być zawczasu przygotowanym na bolesne oparzenia skóry, na bąble i rany.”

Życie chłopców w XIX wieku nie było usłane różami, nawet piłki musieli sobie sami robić. I to nawet ci, których rodzice byli w stanie ponosić koszty ich edukacji. A edukacja była priorytetem. Z tą edukacją też jednak było różnie, chociaż zdarzały się perełki, o które i nawet dzisiaj nie tak łatwo. O jednym z nauczycieli narrator wypowiada się w ten sposób: „Był to doskonały pedagog – rozumiejący, że to nie szkoła uczy, lecz uczniowie uczą się sami… i że szkoła najzupełniej spełni swe zadanie, gdy ich do nauki zachęci, w uczeniu się pomoże, wskazówek potrzebnych udzieli.” I dzisiaj tacy nauczyciele porywają młodzież, rozbudzając wciąż nowe pokłady ciekawości i wyznaczając drogę do wiedzy, która kusi a nie zniechęca. I dzisiaj do takich nauczycieli tęsknimy – i nasze dzieci, i my ich rodzice.

Dużo się zmieniło… Przede wszystkim zmieniły się realia. Na bazie nowych technologii narodziły się nowe zwyczaje, część starych straciło rację bytu. O jednym z nich narrator mówi: „Gdy tak nasiąkli obydwa poezja słowa i poezja przyrody, rozkołysało się nagle powietrze od potężnego huczenia dzwonów farskich. Nigdy w zwykłych okolicznościach o tej porze nie dzwoniono – przy tym i samo dzwonienie było niezwykłe. Spiżowe tony niosły jakąś wieść posępną, modliły się, płakały…

Dembowski szepnął:

– Ktoś umarł…”

W dobie Internetu i telefonii komórkowej informacja przyspieszyła, jej zasięg znacznie się poszerzył, nikt już do jej przekazania nie używa kościelnych dzwonów. Ale istota dobrych i złych wiadomości pozostała taka sama. I te drugie zawsze budzą trwogę. Zmieniła się rzeczywistość, zmieniły się zwyczaje, zmieniło się społeczeństwo, ale nie zmienili się ludzie. Tak, jak kiedyś – choć każdy z nas jest inny, wszyscy jesteśmy tacy sami wobec istoty życia.

„Gałka od łóżka”, Mary Norton

Gałka od łóżka, Mary Norton
Gałka od łóżka, Mary Norton

Słoneczny dzień, wiejskie krajobrazy hrabstwa Bedford, wakacje, trójka rodzeństwa i magiczna gałka od łóżka, która potrafi wysłać w podróż. Dziś „Gałka od łóżka” autorstwa Mary Norton – dwudziestowieczna klasyka literatury dziecięcej; w Polsce może trochę mało popularna, ale czas jej polskiego wydania przypadł na czasy, kiedy niezbyt promowano kulturę Zachodu. A wydanie to było imponujące – tekst przetłumaczyła Irena Tuwim, a ilustracje wykonał Jan Marcin Szancer.

„Było sobie kiedyś troje dzieci, a nazywały się one: Kasia, Karolek i Paweł. Kasia była mniej więcej w twoim wieku, Karolek trochę od niej młodszy, a Pawełek miał wszystkiego lat sześć” – autorka nie czeka z zaproszeniem do lektury. Od początku przedstawia głównych bohaterów i miejsce akcji. Dzieci na co dzień mieszkają w Londynie, ale na czas wakacji zostały wysłane do ciotki na wieś. Tam poznają Pannę Price, która nocami uczy się latać na miotle, a w ciągu dnia ćwiczy rzucanie zaklęć, posiłkując się różnego rodzaju podręcznikami magii. Kiedy rodzeństwo odkrywa jej tajemnicę, aby nakłonić ich do jej zachowania, Panna Price ofiarowuje dzieciom zaczarowaną gałkę od łóżka. Kiedy najmłodszy z nich przymocowuje ją do łóżka i przekręca, łóżko wyrusza w podróż do wskazanego przez niego miejsca. Ze względów bezpieczeństwa podróżują nocami. Pierwsza wyprawa odbywa się do Londynu – Pawełek chce odwiedzić mamę, nie ma jej jednak w domu. Dzieci spędzają noc na ulicy, a potem na komisariacie. Szczęśliwie nad ranem uciekają czarodziejskim łóżkiem i wracają do swoich pokojów w starym domu ciotki. Kolejną wyprawę odbywają już razem z Panną Price na jedną z wysp tropikalnych, która z założenia miała być niezamieszkana przez ludzi. Okazało się jednak, że zasiedlają ją ludożercy, a podróżnicy wpadają w ich ręce. Dzięki czarom swojej opiekunki udaje im się jednak ocalić skórę i wrócić na wieś. Ociekający wodą materac łóżka, kałuże wody w pokoju i zniszczone szlafroki sprawiają jednak, że ciotka za złe sprawowanie odsyła swoich podopiecznych do domu. Mały Pawełek zabiera jednak ze sobą czarodziejską gałkę od łóżka. Dzięki niej w przyszłości dzieci mogą wrócić do czarodziejskich podróży. Po latach spędzania wakacji nad morzem niespodziewanie pojawia się możliwość wyjazdu na letnie miesiące do domku Panny Price. Dzieci skwapliwie korzystają z okazji. I znowu zaczarowane łóżko zabiera je w podróż – tym razem podróż w czasie. Dzieci pojawiają się w siedemnastowiecznym Londynie i poznają tam czarnoksiężnika Emeliusza, który wraz z nimi przenosi się do XX wieku. Emeliusz zawiera znajomość z Panną Price i próbuje odnaleźć się we współczesnym świecie. Nie przychodzi mu to jednak łatwo i w rezultacie decyduje się na powrót do swoich czasów. Tam jednak zostaje schwytany, osadzony w więzieniu i skazany na stos. Z opresji ratują go nasi główni bohaterowie i Panna Price. Ostatecznie dzieci po wakacjach wracają do domu, a ich opiekunka-czarownica razem z Emeliuszem osiedla się na stałe w Peppering, małej wiosce w hrabstwie Bedford, tyle że… 300 lat temu.

Książka kusi młodych czytelników fantastyką i magią. Który z nich nie chciałby być właścicielem zaczarowanej gałki i przenosić się i w miejscu, i w czasie w zależności od własnych zachcianek? Bohaterowie są im bliscy, bo są tacy, jak oni – czasami grzeczni, czasami krnąbrni, trochę uparci i beztroscy, ale zawsze mają dobre intencje. I mają coś jeszcze, o czym nasze dzieci mogą tylko pomarzyć – receptę na czary. Nie bez przypadku zaczarowana gałka od łóżka stała się tytułem powieści. To ona napędza akcję, spaja wydarzenia i sprawia, że główni bohaterowie są niby tacy zwykli, a jednak wyjątkowi. Gałka od łóżka to klucz do przygód, a one przyciągają dzieci jak magnes. Dzięki niej nudne wakacje u starej ciotki na wsi stają się niezwykłe – takie, do których warto po latach wrócić. Magiczna mosiężna kulka otwiera przed jej właścicielami fantastyczny świat wyobraźni. Ten świat pociąga swoja niecodziennością – wszystko w nim jest możliwe, ze wszystkimi przeciwnościami losu można sobie poradzić i wszystkiemu stawić czoła. Kiedy zawodzą dostępne rozumowi sposoby, w sukurs przyjdą czary. Każdy bohater i każde dziecko wyjdzie z niech zwycięsko. Podarujmy więc naszym dzieciom magiczną gałkę od łóżka, która przeniesie je przed snem do innego świata. Pozwólmy im uwolnić te pokłady magii, które w nich drzemią i cieszyć się światem wyobraźni. Bo przecież podróże w czasie i przestrzeni są możliwe…

 

„Filozofowie do dzieci” Sophie Boizard

Filozofowie do dzieci, Sophie Boizard
Filozofowie do dzieci, Sophie Boizard

Ponieważ przed nami dzień pełen zadumy, znowu wracam do filozofii. Jest taka książeczka Sophie Boizard pod tytułem „Filozofowie do dzieci”. Tam w sześciu rozdziałach o różnej tematyce autorka przywołuje najważniejsze tropy filozoficzne wybranych filozofów od starożytności po współczesność. Każda z sentencji lub idei opatrzona jest krótką opowiastką o przygodach współczesnych dzieci, osadzoną w dzisiejszych realiach. Dzięki temu młodzi czytelnicy mogą wejrzeć w historię myśli filozoficznej stojąc jedną noga w znanym im świecie. Biorąc pod uwagę dzień, w którym ten wpis zamieszczam, skupię się na rozdziale „Płynący czas”, chociaż pozostałe: „Myśleć bez ustanku”, „Człowiek – cóż to za dziwne zwierzę”, „Jak żyć razem?”, „W poszukiwaniu szczęścia” i „Pudełko z myślami” też brzmią kusząco.

Refleksję nad upływem czasu najłatwiej rozpocząć do Heraklitowego „Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki”. Nic więc dziwnego, że u autorka nie robi nam niespodzianki i właśnie od tej sentencji zaczyna. Historia o kąpiącym się w rzece Pawle też daleko od Heraklita nie odsyła. Może to i dobrze, bo jasno tłumaczy młodym czytelnikom o co z tym wchodzeniem do rzeki chodzi. Łatwo przecież przekręcić jego istotę w przekonanie, że nie wolno wracać do przeszłości, a tak przecież nie jest. Do przeszłości po prostu nie da się wrócić i nigdy nie można jej powtórzyć. Woda w rzece płynie a my, stojąc na jej brzegu, starzejemy się nieuchwytnie. W kolejnej minucie już ani ta rzeka, ani my nie jesteśmy tacy sami. Wszystko się zmieniło. Wszystko płynie. Panta rhei.

Zgodnie z tą zasadą w kolejnym fragmencie przenosimy się do XX wieku i poznajemy eksperyment Bergsona ze szklanką wody i cukrem. Leon wkłada kostkę cukru do szklanki i czeka aż się rozpuści. Cukier rozpuszcza się jednostajnie. Zanim połączy się z wodą upływa czas, a chłopiec ten upływ czasu doświadcza, rozpoznając własną niecierpliwość. Proces nie tylko ma swój początek i koniec, proces trwa i to trwanie właśnie jest jego istotą. Gdybyśmy w ten sposób spojrzeli na swoje życie, być może wartościowsze dla nas stałyby się chwile. Bo tak naprawdę czy tak bardzo nam się spieszy do końca?

Mówiąc o przyszłości  i co za tym idzie, teraźniejszości i przeszłości autorka sięga do św. Augustyna i obecności rzeczy minionych, teraźniejszych i przyszłych. Bo przecież tak naprawdę przeszłość i przyszłość nie istnieją. To tylko w naszej duszy, w naszej świadomości istnieje pamięć o tym, co się zdarzyło i oczekiwania rzeczy, które mają nadejść. Wspomnienia i plany to jest to, co rozszerza nasze pojmowanie czasu. A z kolei historyjka o Leonie i wujku Maksie w kontekście filozofii Paula Ricoeura uczy nas, że opowieść o zdarzeniach minionych, prowadzących nas do teraźniejszości, że snucie historii naszego życia pozwala nam sobie ten czas przywłaszczyć, nadać jego biegowi kierunek i sens. Bo przecież „czas staje się ludzkim czasem, jeśli jest narracyjnie wyartykułowany”.

Kolejna opowieść nie jest już tak skomplikowana. My, ludzie XXI wieku, jej przesłanie znamy dobrze – nie odkładaj realizacji marzeń na później. Każdy bank udzielający kredytów tak się reklamuje. A to przecież Seneka. Życie jest krótkie i podczas, kiedy my je odkładamy, ono uchodzi. I jak tu się nie bać śmierci? W tym niezręcznym momencie z pomocą przychodzi Epikur, który wyjaśnia, że tak naprawdę śmierci nie ma, bo śmierć nas nie dotyczy. Kiedy my jesteśmy – żyjemy, nic śmierci do nas. Kiedy umieramy, nas już nie ma. I znowu śmierci nic to tego.

Tyle o czasie, o życiu i o śmierci.

Ale do tej książeczki warto sięgnąć nie tylko ze względu na omówiony przez mnie rozdział. Pozostałe pięć też jest wartych uwagi. I wcale nie tylko ze względu na dzieci. Nam też może przypomnieć kilka złotych myśli ludzkiej drogi po mądrość, które na co dzień ulatują nam z głowy. Z różnych względów – bo brak czasu, obowiązki, przyjemności, bo są trudne, bo niewygodne. W taki dzień jak jutro warto je jednak wyciągnąć z zakamarków świadomości i zatrzymać się na chwilę z pytaniem „po co?”

A wracając do „obecności rzeczy przyszłych”, w poniedziałek będzie dużo łatwiejsza lektura 😉 Zapraszam!